Tajemnica Gadajacej Czaszki - Hitchcock Alfred. Страница 6

Rozdzial 4. Pojawia sie Sokrates

– Zobaczmy, czy ktorys z kluczy wuja Tytusa otworzy kufer – powiedzial Jupiter.

Chlopcy wrocili do pracowni Jupitera, ktora oddzielala od reszty skladu sterta roznych uzywanych przedmiotow. Szybko przeniesli tam kufer, by moc pracowac nad nim bez swiadkow.

Po skladzie krecilo sie pare osob. Ciotka Matylda byla w poblizu, by je obsluzyc. Wuj Tytus powiedzial Jupiterowi, zeby razem z Bobem i Pete'em zrobili sobie przerwe w pracy, az do chwili, kiedy wroci z nowa dostawa zlomu.

Jupiter zajal sie zamkiem, zly na siebie za to, ze nie przyszlo mu do glowy, iz kufer przez caly czas znajdowal sie na zlomowisku. Nie powinien w przyszlosci wyciagac wnioskow tak pochopnie jak zeszlej nocy. A juz rano najpozniej nalezalo zdac sobie sprawe z sytuacji. Calkowicie dal sie zwiesc pozorom.

– Popelnilem blad ubieglej nocy. Nie przeanalizowalem faktow dosc dokladnie – odezwal sie. – To wiecej uczy niz odniesienie sukcesu juz za pierwszym razem. Wuj Tytus dal mi dobra nauczke.

Bob i Pete przytakneli z usmiechem.

– A co teraz zrobimy z Maksymilianem? – zapytal Bob. – Obiecalismy, ze go zawiadomimy, gdyby kufer sie odnalazl.

– Obiecalismy go zawiadomic, zanim sprzedamy kufer komus innemu – powiedzial Jupiter. – A przeciez nie zamierzamy go nikomu sprzedawac, przynajmniej na razie.

– Ja jestem za sprzedaniem – odezwal sie Pete. – W koncu Maksymilian zaoferowal zupelnie niezla sumke.

Lecz mysl o posiadaniu gadajacej czaszki calkiem zawladnela wyobraznia Jupitera.

– Nad sprzedaza mozemy zastanowic sie pozniej – powiedzial. – Teraz chce sie dowiedziec, czy Sokrates rzeczywiscie potrafi mowic.

– Tego sie wlasnie obawialem – jeknal Pete.

Jupiter przymierzal do zamka klucz za kluczem. Wreszcie, za ktoryms razem stary zamek puscil. Jupiter odpial dwa skorzane rzemienie przytrzymujace wieko i otworzyl kufer.

Wszyscy zajrzeli do srodka. Na wierzchu lezal dlugi zwoj czerwonego jedwabiu. Przykrywal on najwyzsza szuflade kufra, w ktorej lezalo wiele malych przedmiotow pozawijanych w roznokolorowe jedwabne szmatki. Byla tam skladana klatka dla ptakow, mala krysztalowa kula na podstawce, jakies czerwone kuleczki, kilka talii kart i metalowe kubki powkladane ciasno jeden w drugi. I ani sladu czaszki czy tez zawiniatka o podobnym ksztalcie.

– To jeden z magicznych trikow Guliwera – stwierdzil Jupiter. – Jesli ten kufer zawiera cos cennego, to pewnie znajdziemy to na samym dnie.

Razem z Pete'em podniesli wierzchnia szuflade i odlozyli ja na bok. Wygladalo na to, ze reszta kufra wypelniona jest ubraniami. Nie byly to jednak zwykle ubrania. Przejrzeli je sztuka po sztuce i okazalo sie, ze jest tam kilka jedwabnych marynarek, dluga, zlota szata, turban i inne wschodnie ubiory.

Bob pierwszy dostrzegl obiekt ich poszukiwan.

– Patrzcie! Jest! – krzyknal. – Tam z boku, pod purpurowym materialem. Cos okraglego. Zaloze sie, ze to czaszka.

– Chyba masz racje, rekordzisto – przyznal Jupiter i podniosl okragly przedmiot.

Bob rozwinal purpurowy material. W rekach Jupitera ukazala sie czaszka, biala i blyszczaca. Wydawalo sie, ze patrzy na niego swoimi pustymi oczodolami. Nie budzila w nich strachu. W pewnym sensie sprawiala nawet przyjazne wrazenie. Przypominala chlopcom szkielet, stojacy w gabinecie biologicznym w szkole, ktory wszyscy nazywali panem Koscistym. Juz dawno oswoili sie z widokiem pana Koscistego i teraz przygladali sie czaszce ze spokojem.

– To chyba rzeczywiscie Sokrates – stwierdzil Bob.

– Spojrzcie, tam pod spodem cos jest – zauwazyl Jupiter. Oddal Sokratesa Bobowi i pochylil sie nad kufrem. Wyjal z niego krazek gruby na dwa cale o srednicy okolo szesciu cali, zrobiony z kosci sloniowej. Na jego brzegu wyciete byly jakies znaki.

– To mi wyglada na podstawke do Sokratesa – mruknal Jupiter. – Ma nawet wglebienia idealnie do niego dopasowane.

Umiescil krazek z kosci sloniowej na stoliku, a Bob polozyl na nim czaszke. Sokrates spoczal na podstawce i jakby sie usmiechnal do wpatrzonych w niego chlopcow.

– Rzeczywiscie wyglada tak, jakby zaraz mial przemowic – stwierdzil Pete. – Ale jesli to zrobi, ja poszukam sobie innej pracy.

– Prawdopodobnie tylko Guliwer umial sprawic, by przemowil – powiedzial Jupiter. – Wydaje mi sie, ze w jego wnetrzu jest jakis mechanizm.

Uniosl czaszke i zajrzal do niej od spodu.

– Nic nie ma. Gdyby wmontowano cos w srodku, na pewno zostalby jakis slad. A tu nic, kompletnie nic. Bardzo dziwne.

Odlozyl Sokratesa z powrotem na podstawke.

– Sokratesie, jesli rzeczywiscie potrafisz mowic, odezwij sie – rozkazal.

Odpowiedzia byla cisza.

– Hmm, chyba nie jest w nastroju do rozmow – stwierdzil Jupiter. – Sprawdzmy, co jeszcze jest w kufrze.

Nagle rozlegl sie za nimi dziwny dzwiek, jakby stlumione kichniecie.

Odwrocili sie raptownie. Za nimi nie bylo nikogo. To znaczy, oprocz czaszki.

Sokrates kichnal!

Rozdzial 5. Dziwna rozmowa w ciemnosciach

Chlopcy spojrzeli po sobie szeroko otwartymi oczami.

– On kichnal! – odezwal sie Pete. – To prawie tak, jakby przemowil. Jesli czaszka potrafi kichac, to prawdopodobnie umie tez wyrecytowac Oredzie Gettysburskie!* [przyp.: Slawne przeslanie prezydenta Abrahama Lincolna, wygloszone 19 listopada 1863 roku, dedykowane wszystkim Amerykanom, zarowno tym z Polnocy, jak i z Poludnia, ktorzy polegli w bitwie pod Gettysburgiem, bitwie rozstrzygajacej losy wojny secesyjnej.]

– Hmmm – zachmurzyl sie Jupiter. – Jestes pewien, Bob, ze to nie ty kichnales?

– To zaden z nas – powiedzial Bob. – Wyraznie slyszalem kichniecie za nami.

– Dziwne – mruknal Jupiter. – Moglbym jeszcze zrozumiec, gdyby czaszka wydawala dzwieki za sprawa jakiejs sztuczki Guliwera. Ale przeciez Guliwera tu nie ma. Byc moze nie ma go nawet miedzy zywymi. Nie pojmuje, jakim cudem czaszka mogla sama kichnac…

Wzial czaszke w dlonie i obejrzal ja dokladnie ze wszystkich stron. Lecz absolutnie nic nie wskazywalo na to, zeby znajdowalo sie w niej jakies urzadzenie.

– Zadnych drucikow ani innych sladow – powiedzial Jupiter. – Bardzo to tajemnicze.

– Wiele bym dal, zeby to jeszcze raz uslyszec! – wykrzyknal Pete.

– Ale dlaczego czaszka mialaby kichac? – zapytal Bob. – Przeciez nie ma ku temu zadnego powodu.

– Nie wiem dlaczego – powiedzial Jupiter. – Ale to dla nas bardzo ciekawe zadanie. Zaloze sie, ze wlasnie tego typu zagadke dalby nam do rozwiazania pan Alfred Hitchcock.

Jupiter mowil o znanym rezyserze i autorze powiesci sensacyjnych, ktory naprowadzil chlopcow na kilka doprawdy zadziwiajacych spraw i ktory zywo interesowal sie ich poczynaniami.

– Ladna historia! – krzyknal Pete. – Wczorajszej nocy dwoch facetow probowalo ukrasc ten kufer. Dzis otwieramy go i znajdujemy w nim kichajaca czaszke. Nastepna rzecza bedzie…

Przerwalo mu glosne wolanie ciotki Matyldy.

– Jupiter! Chlopcy! Wiem, ze tam jestescie! Chodzcie tu do mnie! Praca na was czeka.

– Uhh – jeknal Bob. – Twoja ciotka nas wola.

– I to swoim nie znoszacym sprzeciwu tonem – wtracil Pete, kiedy rozleglo sie ponowne nawolywanie ciotki Matyldy. – Lepiej tam chodzmy.

– Tak, masz racje – powiedzial szybko Jupiter. Wlozyl Sokratesa z powrotem do kufra, ktory zamknal na klucz. Wszyscy trzej pobiegli truchtem tam, skad dochodzil glos. Pani Jones czekala na nich wsparta pod boki.

– A, jestes! – powitala Jupitera. – Najwyzsza pora. Twoj wuj Tytus, Hans i Konrad wyladowali juz caly transport z ciezarowki i chcialabym, chlopcy, zebyscie teraz posortowali wszystko i poroznosili na wlasciwe miejsca.

Chlopcy popatrzyli na stos uzywanych rzeczy, pietrzacy sie przed biurem, i ciezko westchneli. Staranne ulozenie tego wszystkiego zajmie im sporo czasu. A pani Jones bardzo pilnowala porzadku. Jonesowie zbierali, co prawda, zlom, lecz byl to sklad niezwykly i starannie utrzymany. Pani Jones nie tolerowala balaganu.