Tajemnica Bezglowego Konia - Hitchcock Alfred. Страница 6

– Stajnia tez sie pali! – krzyknal wujek Tytus.

– Szybko! – wykrzyknal Pico.

Popedzili w dol zbocza i dalej przez pole ku wznoszacym sie w wieczorne niebo plomieniom. Dym z palacych sie budynkow mieszal sie z dymem, ktory wciaz nadciagal znad lesnego pogorzeliska. Na piaszczystym podworzu hacjendy stal woz strazy pozarnej i dzielni strazacy starali sie zblizyc z siekierami do budynku. Mimo ich wysilkow, wlasnie gdy Alvarowie z przyjaciolmi przybyli na podworze, dachy domu i stajni zawalily sie z hukiem. Zostaly tylko palace sie ruiny!

– To beznadziejne – powiedzial kapitan strazy pozarnej do Pica. – Przykro mi, Alvaro. Musialy przeskoczyc tu iskry z plonacego poszycia.

– Jak to sie moglo stac? – zapytal Pete. – Nie bylo przeciez w ogole wiatru.

– Przy gruncie sie go nie czulo, ale czesto wyzej jest silna bryza – powiedzial kapitan. – Znad ognia unosi sie gorace powietrze, niosace ze soba iskry, i wiatr na wyzszym pulapie porywa je i niesie na duza odleglosc. Widzialem juz przedtem podobne przypadki. Niewiele trzeba, zeby zapalic te stare krokwie na obu budynkach. A kiedy raz ogien dostanie sie pod dachowki, deszcz nie moze go juz ugasic. Gdybysmy zobaczyli lune wczesniej, moglibysmy cos ocalic, ale przez ten caly dym…

Kapitan nagle odskoczyl, bowiem dwie sciany starej hacjendy zawalily sie z trzaskiem. Plomienie nie mialy juz co trawic i szybko dogasaly. Pico i Diego stali w milczeniu. Chlopcy i wuj Tytus patrzyli skonsternowani, nie znajdujac slow.

– A co z rzeczami w stajni!? – zawolal nagle Pete.

Wuj Tytus, Bob i Jupiter obejrzeli sie na stajnie. Byla rowniez tlaca sie ruina, wewnatrz spalilo sie wszystko. Rzeczy, ktore wujek Tytus zamierzal kupic od Alvarow!

– Wszystko stracone – powiedzial Pico. – I nie mamy zadnego ubezpieczenia. Teraz juz koniec.

– Mozemy odbudowac hacjende! – wykrzyknal zapalczywie Diego.

– Tak – zgodzil sie Pico. – Ale jak splacic hipoteke? Jak utrzymac ziemie, zeby moc na niej budowac?

– Wujku Tytusie? – zagadnal Jupiter. – Zgodzilismy sie kupic te rzeczy w stajni, wiec byly jakby nasze. Mysle, ze musimy za nie zaplacic.

Wujek Tytus zawahal sie, po czym skinal glowa.

– Tak, masz racje. Transakcja jest transakcja. Pico…

Pico potrzasnal glowa.

– Nie, przyjaciele, nie mozemy tego przyjac. Dziekuje za wasza wspanialomyslnosc, ale jesli juz nic nam wiecej nie zostalo, musimy chociaz zachowac dume i honor. Nie, sprzedamy ziemie panu Norrisowi, splacimy dlugi i znajdziemy dom i prace w miescie. Albo moze nadszedl czas, zeby wrocic do Meksyku.

– Alez wy jestescie tutaj u siebie! – zaoponowal Bob. – Alvarowie byli tu wczesniej niz ktokolwiek inny.

– Byc moze udaloby sie gdzie indziej znalezc pieniadze, ktorych wam trzeba – powiedzial z wolna Jupiter.

Pico usmiechnal sie smutno.

– Nie ma takiego sposobu, Jupiterze.

– Byc moze jest… – powiedzial zazywny przywodca detektywow. – To niepewne, ale… Czy musicie splacic te hipoteke natychmiast? I czy macie jakies miejsce, gdzie moglibyscie na razie zamieszkac?

– Mozemy zamieszkac z panem Pazem, naszym sasiadem – powiedzial Diego.

Pico skinal glowa.

– Tak, i mysle, ze mozemy odwlec o pare tygodni splate. Ale co…

– Myslalem o tym mieczu Cortesa – wyjasnil Jupiter. – Jesliby go skradziono w czasie wojny amerykansko-meksykanskiej, gdzies by sie w ciagu tych przeszlo stu lat pokazal. Jestem pewien, ze zolnierze sprzedaliby go od razu. Poniewaz nigdy wiecej go nie widziano, zastanawiam sie, czy rzeczywiscie zostal skradziony. Moze ukryto go tak, jak pokrowiec, ktory znalezlismy.

– Pico! – zawolal Diego z ozywieniem. – Zaloze sie, ze on ma racje! My…

– Glupstwa gadasz! – wykrzyknal Pico. – Moze byc tysiac przyczyn, dla ktorych nigdy wiecej nie widziano miecza. Mogl wpasc do morza wraz z don Sebastianem lub po prostu ulec zniszczeniu. Byc moze zolnierze sprzedali go komus, i jakas rodzina przechowuje go przez te wszystkie lata. Rownie dobrze moze byc teraz w Chinach. Przez ten pokrowiec wyciagasz pochopne wnioski, ale pokrowiec moze nalezec do innych mieczy. Nie, znalezienie miecza Cortesa jest dziecinna fantazja, a fantazjami nie uratujemy naszego rancza.

– To wszystko jest mozliwe – przyznal Jupiter – ale pokrowiec miecza nie dostal sie do pomnika przypadkowo. Obecnosc wrogich zolnierzy w miescie byla wystarczajacym powodem dla don Sebastiana, by ukryc cenny miecz. Mysle, ze powinienes choc sprobowac go poszukac, a my chetnie ci pomozemy. Pete, Bob i ja mamy pewne doswiadczenie w odnajdowaniu rzeczy.

– Oni sa detektywami, Pico – powiedzial Diego, a Bob podal starszemu z braci karte wizytowa firmy. Wygladala nastepujaco:

TRZEJ DETEKTYWI

Badamy wszystko

Pierwszy Detektyw…. Jupiter Jones

Drugi Detektyw… Pete Crenshaw

Dokumentacja i analizy…. Bob Andrews

Poniewaz Pico mial sceptyczna mine, Jupiter wreczyl mu druga karte. Glosila, co nastepuje:

Zaswiadcza sie, ze posiadacz tego dokumentu jest mlodocianym, ochotniczym pomocnikiem szeryfa, wspolpracujacym z oddzialem policji w Rocky Beach. Bedziemy wdzieczni za wszelka udzielona mu pomoc.

Samuel Reynolds

Komendant policji

– W porzadku, jestescie detektywami – powiedzial Pico. – Ale pomysl jest w dalszym ciagu glupi. Kto zdola znalezc miecz zagubiony przed przeszlo stu laty?

– Niech probuja, Pico! – nalegal Diego.

– To nie moze zaszkodzic – dodal wujek Tytus.

Pico spojrzal na ruiny swojej ladnej, starej hacjendy i westchnal.

– Swietnie, probujcie. Pomoge wam, ile tylko bede mogl, ale wybaczcie mi brak optymizmu. Od czego, na przyklad, zaczniecie? Jak? Gdzie?

– Cos wymyslimy – powiedzial Jupiter niezbyt przekonujaco.

Wkrotce potem zajechal Hans ciezarowka. Alvarowie wraz z Guerra i Huerta poszli do swego sasiada Emiliana Paza, a detektywi pojechali z powrotem do miasta. Gdy juz siedzieli na platformie ciezarowki, Pete zapytal:

– Jupe? Rzeczywiscie, od czego zaczniemy?

– Och – Jupiter usmiechnal sie. – Masz odpowiedz w rece.

– Doprawdy? – Pete spojrzal na stary pokrowiec miecza, ktory trzymal w rekach.

– Nie chcialem w nich budzic przedwczesnych nadziei, ale cos zauwazylem – wyjasnil Jupiter. – Na metalowym wypelnieniu pokrowca sa male znaki. Zatelefonujemy do Alfreda Hitchcocka, czy moze nam polecic kogos, kto by je rozszyfrowal.

Pulchnemu przywodcy zablysly oczy.

– Domyslam sie juz, co znacza, i jesli mam racje, wkrotce bedziemy na drodze do znalezienia miecza Cortesa!

Rozdzial 5. Zaczyna sie poszukiwanie

– Fantastyczne! – wykrzyknal profesor Moriarty, a oczy mu blyszczaly. – Nie ma zadnej watpliwosci, mlody czlowieku, te znaki to krolewski herb Kastylii!

Bylo piatkowe popoludnie i Trzej Detektywi znajdowali sie w gabinecie profesora Moriarty’ego w Hollywoodzie. Rano Jupiter zatelefonowal do Alfreda Hitchcocka i slawny rezyser wskazal swego przyjaciela, Marcusa Moriarty’ego, jako tutejszego eksperta numer jeden w dziedzinie historii Hiszpanii i Meksyku. Pan Hitchcock zgodzil sie zatelefonowac do profesora i poprosic go, by spotkal sie z chlopcami. Zaraz po szkole poprosili Hansa, zeby ich zawiozl pod dom profesora.

– Ten pokrowiec niewatpliwie nalezal do krola Hiszpanii na poczatku szesnastego wieku – mowil profesor. – Gdzie go znalezliscie?

Jupiter powiedzial mu o posagu i zapytal:

– Czy ten pokrowiec jest dostatecznie stary, zeby byc pokrowcem miecza Cortesa?

– Miecz Cortesa? – profesor zmarszczyl czolo. – Alez tak, pokrowiec jest z tego samego okresu co miecz. Ale, rzecz jasna, miecz Cortesa zaginal wraz z don Sebastianem w 1846 roku. Chyba ze… nie powiecie mi, ze znalezliscie rowniez miecz!?