Noc Ognistych Demonow - Hitchcock Alfred. Страница 5
– Przedtem chcialbym zamienic kilka slow z Victorem – powiedzial Martin Morgan, rozluzniajac krawat. – Sam na sam, jesli pozwolisz.
– Czekamy na ciebie we dwie, ja i Angela. – Pani Morgan odwrocila oczy. – Victora nie ma w domu, chyba gdzies wyjechal.
– “Chyba”, “gdzies”? – krzaczaste brwi Morgana uniosly sie w zdziwieniu.
– Nie mowil ci, ze planuje wyjazd? To taki wiek, Martinie, troche buntu, przekora, musimy byc wyrozumiali. Chodzmy na kolacje.
– Ale ty wiesz, gdzie jest Victor?
– Nie mam pojecia – wyznala szczerze pani Morgan. – Powiedzial mi tylko, ze wroci za cztery, piec dni.
Twarz Morgnna skamieniala.
Patrzyl na zone z napieciem.
– Musze go widziec natychmiast – rzucil nieswoim glosem. – Jeszcze dzis, najpozniej jutro rano. Moze Angela wie, dokad pojechal?
– Nie przypuszczam. Victor nikomu nie zwierza sie ze swoich planow. Prawda, Angelo? – zwrocila sie do corki, ktora stanela wlasnie w progu jadalni.
Angela otworzyla i zamknela usta. Spojrzenie matki zmusilo ja do milczenia. Po chwili przeczaco poruszyla glowa. Pan Morgan westchnal i ciezkim krokiem oddalil sie w strone swego gabinetu.
Sybil poszla za nim, starannie zamknela drzwi.
– Czy cos sie stalo, Marty? – spytala polglosem.
– Nic szczegolnego, kochanie – odparl maz po pauzie. – Chcialbym chwilke odpoczac.
Pani Morgan zostawila go samego w gabinecie. W glebi hallu czekala na nia corka.
– Co to wszystko ma znaczyc? – syknela.
– Prosze, nie zadawaj mi pytan – odparla szeptem Sybil Morgan. – Idzie o dobro ojca. Gdy bede juz mogla, wszystko ci wytlumacze.
Angela pochylila glowe. Odkad siegala pamiecia, matka po raz pierwszy powiedziala ojcu nieprawde.
ROZDZIAL 3. NIKCZEMNA OFERTA
W kempingowej przyczepie Trzech Detektywow panowala atmosfera wyczuwalnego napiecia. Bob i Pete przygladali sie podejrzliwie Jupiterowi, ktory w skupieniu przezuwal lisc zielonej salaty posmarowanej chudym twarozkiem. Odgryzal maciupcie kesy i zul powolutku, jakby sie zmagal z lykowatym miesem nestora indyczego rodu.
– Co tu jest grane? – zapytal w koncu Pete. – Mamy sie opiekowac draniem z gangu Ognistych? My?!
– Na to wyglada – mruknal Bob. – Za sama gebe dalbym mu rok paki.
Jupe przelknal wreszcie ostatni okruch twarozku.
– Opiekujemy sie kandydatem na senatora – powiedzial.
– Pan Morgan jest przyzwoitym czlowiekiem i w Kalifornii wszyscy porzadni ludzie dobrze mu zycza.
– Ale co ma do tego ten gnojek? – nie wytrzymal Bob.
– Na razie wiemy, ze szantazuja go Ogniste Demony – powiedzial Jupe. – Groza mu skompromitowaniem ojca.
– Porachunki miedzy Demonami to chyba nie nasz interes – mruknal Pete.
– Mnie sie nie podoba, ze ojciec ma odpowiadac za syna – Jupe popatrzyl tesknie na pojemnik z twarozkiem i mniej tesknie na glowke salaty. – Nazywaja to zbiorowa odpowiedzialnoscia. Victor to nie dzieciak. Poza tym…
– Co “poza tym”? – zapytal Bob.
– Trzeba sprawdzic, co go laczy z Demonami – odparl Jupe.
Bar “Hades”, polozony w dzielnicy portowej, przypominal pieklo. Czarnego wystroju sali dopelnialy wielobarwne diabelskie ryje, namalowane na scianach purpurowa i biala farba, sceny ze stracen na gilotynie, lamania kolem, rozciagania na madejowym lozu i przypalania ogniem. Wszystko to falowalo w klebach tytoniowego dymu, oparach piwa i przerazliwych dzwiekach heavy metalu. Na lawach wzdluz dlugich debowych stolow siedzialy dziewczyny z wyzywajacym makijazem, popijali marynarze i robotnicy portowi, gwarzyly ponure typy o wygladzie kloszardow. Jedyny okragly stol w rogu sali obsiedli faceci w skorzanych motocyklowych kurtkach z jaskrawymi wizerunkami diabla, ogoleni “na pale”, z brodami i wasiskami ufarbowanymi na czerwien, zielen, zolc. Ci zachowywali sie najglosniej: belkotliwie wyli chorem jakas piesn, cos wykrzykiwali, grzmocili piesciami w blat stolu, rechotali, walac sie po plecach.
Jupe, w poplamionym kombinezonie z drelichu i welnianej i czapeczce, nie zwracal na siebie niczyjej uwagi. Siedzial przy barze nad kuflem imbirowego piwa, ktorego od godziny nie ubywalo, i tepo wpatrywal sie w zadymiona sale.
– Pierwszy raz cie tu widze – zauwazyl barman, jednooki brzuchacz w pasiastej koszulce. – Piwko nie smakuje?
– Wole cos mocniejszego, ale dzis jest czwartek – odpowiedzial tajemniczo Jupe. – Rozgladam sie za robota.
– Nie ty jeden – usmiechnal sie barman.
– Mialem spotkac sie tu ze znajomym, przyrzekl pomoc w znalezieniu pracy – wymruczal Jupe, wodzac po sali przymglonym wzrokiem. – Nie widze go. A mowil, ze prawie co wieczor bywa w “Hadesie”.
– Co to za gosc? – spytal brzuchacz, napelniajac piwem kufle.
– Victor Morgan.
Jednooki barman obrzucil Jupe'a badawczym spojrzeniem. Jupiterowi wydalo sie, ze dostrzegl ironiczny usmieszek.
– O Vica ci chodzi? Od paru dni nie widzialem tej lajzy. Moze tamci beda cos wiedziec – brzuchacz wskazal ruchem glowy na towarzystwo przy okraglym stole.
Jupe podziekowal mruknieciem, nie ruszyl sie jednak z miejsca. Ogniste Demony zachowywaly sie coraz halasliwiej. Brzeknelo tluczone szklo.
Do baru wszedl mlody mezczyzna w eleganckim sportowym garniturze. Stal w progu i rozgladal sie; Jupe odnotowal w mysli, ze nie pasuje do tutejszych bywalcow i ze chyba szuka kogos, co po chwilce znalazlo potwierdzenie: zaczal przepychac sie w kierunku okraglego stolu oblezonego przez Ognistych.
Jupe stal sie czujny. Mial wrazenie, ze gdzies juz widzial tego sportowca. Obserwowal z ukosa, jak przybysz podchodzi do wygolonych, jak szepcze cos jednemu z nich do ucha. Ten w koncu wstal i obaj podeszli do baru, siedli na wysokich stolkach. Sportowiec zamowil dwie podwojne whisky “Chivas Regal”, najdrozszej w spelunie. Siedzieli blisko Jupe'a, ale nie slyszal, o czym mowili, bo prowadzili rozmowe szeptem. Demon mial zlamany nos i zielonkawe wasy. Musieli w koncu dojsc do porozumienia: sportowiec wyciagnal portfel i wreczyl zielonowasemu kilka banknotow, a ten wstal, podszedl do rudej facetki umalowanej na wampira i pogadal z nia chwile. Ruda zaczela szperac w torbie. Znalazla. Dala zielonowasemu jakas fotografie. Demon wrocil do sportowca i przekazal mu zdjecie. Zaraz po tym sportowiec opuscil bar.
Zielonowasy wolniutko saczyl whisky, potem przelal do swojej szklanki niedopity przez sportowca szlachetny trunek i tez go wysaczyl. Ruda stanela za jego plecami, klepnela Demona w ramie.
– Odpalasz dzialke, Dick.
– Za co?
– Wziales kase. Widzialam.
– Ty juz dostalas od gazeciarza. Spadaj. No?
Poniewaz ruda nie przestraszyla sie groznego tonu, zielonowasy odsunal ja na bok i wrocil do swoich. Ruda usiadla na stolku obok Jupe'a.
– Sukinkot – warknela. – Handluje moim towarem…
– Moze ja bym cos kupil od ciebie – odezwal sie Jupe.
Wampirzyca spojrzala na niego z ukosa.
– Na mozg wam padlo. Tobie tez potrzebny widoczek z zadymy? Jeszcze jeden fan walnietych Demonow. Ile dajesz?
– Najpierw pokaz towar – burknal Jupe.
Ruda wsadzila reke do brezentowej torby, pogrzebala w niej i wyjela kilka zdjec. Przedstawialy Ognistych Demonow okladajacych skulona na ziemi kobiete, rozbijajacych szybe wystawowa, wlokacych za wlosy ciemnoskorego chlopaka.
– Cyknelam tak, dla hecy – powiedziala ruda. – Nie kapowalam, ze bedzie z tego kasa.
– Chcialbym fotke z Morganem. To moj kumpel. Dam dwie dychy.
– Vic Morgan? – wampirzyca wyszczerzyla zeby zolte od nikotyny. – Mam dzis fart do szajbusow. Tamten wzial to – pokazala fotografie z biciem kobiety. – Tu stoi Vic – wskazala palcem na jednego z oprychow. – Trzy dychy i jest twoje.
Jupe uwaznie przyjrzal sie zdjeciu. Bylo kiepskie, ale twarze z grubsza dawaly sie rozpoznac.
– To nie jest Vic Morgan – powiedzial do rudej.
– Tamten frajer nie grymasil – mruknela. – Bierzesz czy spadasz? Za piec dych zalatwie ci autograf Bonzy.