Podroze Pana Kleksa - Brzechwa Jan. Страница 20
– Zegnaj, piesku – szepnal ze smutkiem pan Kleks, gdyz przypomnial sobie pudla, ktorego stracil przed dwoma laty. Gotow byl nawet przypuszczac, ze to cien wiernego psa przybiegl z tamtego swiata, aby wyprowadzic swego dawnego pana z Nibycji.
W parku dwa gadajace szpaki prowadzily ze soba rozmowe, ktora zainteresowala pana Kleksa.
– Poznajesz tego brodacza? – spytal jeden.
– Poznaje – odparl drugi. – Pamietam, jak przed rokiem wsiadal na statek, zeby udac po atrament.
– Tra-tra-trament! – zawolala sroka i poleciala w kierunku wysokiego muru, ktorego wiezyczki rysowaly sie w oddali.
„Tam bedzie wyjscie” – pomyslal pan Kleks i przyspieszyl kroku, zaczepiajac broda o krzaki berberysu i glogu.
Istotnie, w murze, ktory ciagnal sie na cala szerokosc parku, widnialy jedna przy drugiej niezliczone furtki okute zelaznymi listwami. Na kazdej furtce umieszczona byla zmurszala tablica z napisem pokrytym liszajem rdzy.
Pan Kleks, wytezajac wzrok, przystapil do odczytywania napisow. Zawieraly one dobrze mu znane nazwy geograficzne. Niektore z nich wymawial glosno i dobitnie:
Bajdocja
Abecja
Patentonia
Wyspy Gramatyczne
Kraj Metalofagow
Parzybrocja
Przyladek Aptekarski
„Wszystko to jest juz poza mna” – pomyslal i szybko zaczal przeszukiwac przepastne kieszenie swoich spodni.
– Mam! – zawolal wesolo, wyciagajac z nich srebrny, uniwersalny kluczyk.
Podbiegl do furtki z napisem „Bajdocja”. Kluczyk pasowal. Zardzewialy zamek zgrzytnal, zaskrzypialy zawiasy, posypal sie mur i furtka ustapila. Pan Kleks pchnal ja z calej sily. Oczom jego ukazalo sie znajome miasto, a posrodku wysoka gora Bajkacz.
Pan Kleks odetchnal z ulga, zatrzasnal za soba furtke i ruszyl w kierunku marmurowych schodow. Przeskakujac po kilka stopni, wbiegl na sam szczyt gory i stanal u bram palacu Wielkiego Bajarza. Z tarasu rozposcieral sie widok na tonaca w kwiatach Klechdawe. Z oddali dolatywal choralny spiew bajdockich dziewczat i dzwieki bajdolin.
Ale pan Kleks nie widzial nic i nic nie slyszal. Wszedl do palacu i minal dwadziescia siedem sal, w ktorych zasiadali Bajdalowie tudziez inni dostojnicy panstwowi. Nikogo jednak nie dostrzegal ani nie odpowiadal na pozdrowienia. Jego twarz wyrazala niezwykle napiecie, a w mozgu legly sie czarne mysli, ktore splywaly do serca, przenikaly do krwi, ogarnialy cale jestestwo.
W Sali Herbowej stanal nieruchomo, wysilkiem woli wstrzymal oddech i zastosowal slynna metode doktora Paj-Chi-Wo, zwana „Spiralnym kreckiem pepka”. Dzieki temu skomplikowanemu cwiczeniu doprowadzil wnetrznosci do calkowitej przemiany, a jednoczesnie przeobrazil odpowiednio swoj ksztalt zewnetrzny. Podobny zabieg wolno stosowac wylacznie w wypadkach skrajnej ostatecznosci.
Tak, tak, moi drodzy! Ten wielki czlowiek zdolny byl do wielkich poswiecen, zwlaszcza jezeli w gre wchodzil honor i poczucie obowiazku.
Totez kiedy pan Kleks wszedl wreszcie do ostatniej sali i na przeciwleglej scianie zobaczyl zwierciadlo, zblizyl sie do niego, stanal na jednej nodze i zaczal sie przygladac wlasnemu odbiciu.
Oto w lustrze odbijala sie pekata butla plynu, zamknieta krysztalowym korkiem w ksztalcie glowki. Glowka ta byla jak dwie krople wody podobna do glowy pana Kleksa. Przemknela przez nia jedna tylko mysl:
„A wiec spelnilem obietnice! Nie bede nazywal sie Alojzy Babel!”
Inne mysli okazaly sie juz niepotrzebne, gdyz wlasnie w tym momencie Wielki Bajarz siegnal po butle, pioro w atramencie i z wielkim ukontentowaniem zaczal kaligrafowac na pieknym czerpanym papierze tytul swojej najnowszej bajki:
Podroze pana…
Nie dokonczyl jednak, gdyz z piora spadl ogromny czarny kleks i rozplynal sie po papierze.
Trzeba bylo siegnac po nastepny arkusz i zaczac pisac na nowo.