Diabelska wygrana - Kat Martin. Страница 15
– Moze juz przestanie pani tak ganiac w te i z po¬wrotem, i w koncu sie polozy? – Siegnela po sznur od dzwonka. – Kaze przyniesc gorace mleko i szkandele, zeby ogrzac posciel. Otulimy pania i…
– Nie. – Aleksa pokrecila glowa. – Idz juz. Nie ma sensu, zebys i ty cala noc nie spala.
– Ale…
– Prosze. Wolalabym byc teraz sama.
Blondyneczka sklonila sie, wziela tace z serem i zimna, prawie nietknieta baranina, po czym skie¬rowala sie do drzwi. Aleksa wciaz chodzila niespo¬kojnie, zastanawiajac sie, dlaczego hrabia jeszcze nie przychodzi. Z jednej strony czula wielka ulge, z drugiej – nieoczekiwany zawod, ze wcale j ej nie chce. Po kilku godzinach, gdy wciaz sie nie zjawial, wgramolila sie pod pierzyne, przeklinajac hrabie¬go za jego zdrade. Momentalnie zasnela. Wydawa¬lo jej sie, ze minelo ledwie kilka minut, gdy szarosc poranka zalala pokoj, a do drzwi zapukala Sarah.
– Milord kazal mi pania obudzic – powiedziala, wpadajac do srodka. Dzielila je roznica jedynie dwoch lat, lecz zwazywszy na odmienne koleje zy¬cia, rownie dobrze mogla to byc roznica pokolenia. – Poszedl po woznice. Musimy zejsc do jadalni na szybki posilek, a potem jak najszybciej ruszamy w droge.
Aleksa natychmiast oprzytomniala.
– Jak najszybciej? – Niemal rozdarla nocna ko¬szule, pospiesznie ja sciagajac. Podeszla do biurka, nalala wody do miednicy z pomalowanego w kwiatki porcelanowego dzbanka i szybko zmyla z oczu resztki snu. Sarah wyjela jej podrozna suk¬nie z ciemnozielonej krepy ozdobionej zlocista ta¬siemka oraz krotki pasujacy do niej zakiet.
_. Prosze – powiedziala, gdy Aleksa skonczyla poranna toalete. – A teraz pomoge pani ulozyc wlosy.
Aleksa spala z rozpuszczonymi wlosami, daremnie czekajac na hrabiego. Teraz byly splatane i zmierz¬wione. Na szczescie Sarah w okamgnieniu wyszczot¬kowala je i splotla w warkocz, ktory nastepnie upiela zgrabnie z tylu glowy. Gdy juz byla ubrana, Aleksa szybko otworzyla drzwi i ruszyla ku schodom.
Tam wlasnie znalazl ja Damien, pelna zlosci, z rumiencami na policzkach, chociaz jej twarz wy¬dawala sie jeszcze bledsza niz poprzedniego wieczoru.
– Gdzie byles w nocy? – rzucila ostro, podcho¬dzac do niego. Stal u podnoza schodow. – Dlacze¬go nie przyszedles do mojego pokoju?
Uniosl brwi.
– Wybacz, kochanie. Gdybym wiedzial, ze bedziesz rozczarowana, nic nie byloby w stanie mnie zatrzymac. Ale myslalem, ze o wiele bardziej wolalabys zobaczyc mnie w piekle niz w drzwiach swojej sypialni.
– Czekalam pol nocy, o czym z pewnoscia wiesz. A co do tej drugiej sprawy, rzeczywiscie masz racje. Taki diabel jak ty, lordzie Falon, powinien smazyc sie w piekle.
Usmiechnal sie kacikiem ust.
– Skoro tak rozpaczasz z powodu moich zlych manier, to mozesz byc spokojna, nastepnej nocy nie popelnie takiej samej gafy.
Zesztywniala.
– Nie wiem, milordzie, jaka prowadzisz gre, ale wlasnie dobiegla ona konca. Jesli zechcesz odwie¬dzic mnie dzisiejszej nocy, zastaniesz starannie zamk¬niete drzwi.
Rysy jego twarzy stwardnialy.
– Jesli zamkniesz sie przede mna, milady, to mo¬zesz byc pewna, ze wylamie drzwi. – Zblizywszy sie, ujal dlonia jej podbrodek, lecz ona szybko cof¬nela glowe. – Mam zamiar posiasc cie, Alekso. Wiec lepiej sie na to przygotuj.
– W tym stuleciu nie ma dosc czasu, abym mogla sie na to przygotowac.
Dotknela go tym do zywego, lecz jednoczesnie Damien poczul pewien zal. Ta kobieta, ktora po¬slubil, byla wielka duchem. Nawet w najtrudniej¬szych sytuacjach wydobywala z siebie cos, co po¬zwalalo jej przetrwac. Niemal zalowal, ze nie za¬warli swojego zwiazku w innych okolicznosciach.
Usiadla sztywno, aby zaspokoic poranny glod fi¬lizanka czekolady i kilkoma cienkim waflami. Po¬tem szybko udali sie do powozu.
Damien westchnal bezglosnie. Nie spodziewal sie, ze Aleksa okaze az tyle zlosci. Myslal, ze za po¬zostawienie jej w spokoju raczej bedzie mu wdzieczna. A teraz miedzy nimi znowu wyrosla sciana gniewu. Byla wyraznie wrogo nastawiona, nie w humorze, rzucala mu ostre spojrzenia, mella pod nosem przeklenstwa nieprzystajace damie.
Prawie sie usmiechnal. Pomyslal, ze takie zacho¬wanie jest jednak lepsze niz obojetnosc, wybiegl myslami do najblizszej nocy. Wyobrazil sobie, ze Aleksa obdarzy go czastka tego ognia w malzen¬skim lozu.
Siedziala sztywno w powozie, udajac, ze patrzy prosto przed siebie, tymczasem obserwowala gre emocji na przystojnej twarzy swojego meza. Cho¬ciaz zdawalo sie, ze miesnie jego barkow sa mocno napiete, wydawal sie zrelaksowany, podczas gdy ona sama sprawiala wrazenie ponurej. Na ze¬wnatrz niebo bylo rownie posepne. Geste, czarne chmury scielily sie nisko, wiatr smagal galezie mi¬janych drzew.
Otulila sie dokladniej zakietem, dziwiac sie, ze Sarah dobrowolnie zgodzila sie jechac na kozle obok stangreta. Ale byc moze, zyjac z dnia na dzien, zdazyla przywyknac do chlodu.
– Zimno ci? – spytal Palon.
– Nie.
– Pod kozlem jest koc. Jesli chcesz, kaze sie zatrzymac i ci go przyniose..
– Powiedzialam juz, ze nie jest mi zimno.
Nie odezwal sie wiecej i odwrocil twarz do okna, ona zas mogla obserwowac jego ksztaltny profil. Mial ciemne, krzaczaste brwi, wysokie kosci po¬liczkowe, lsniace, czarne wlosy i swidrujace kobal¬towe oczy – bez wzgledu na swoj charakter Da¬mien Palon byl bez watpienia' niezwykle atrakcyj¬nym mezczyzna.
Zastanawiala sie, czy i ona wydaje mu sie atrak¬cyjna? Czy wtedy w ogrodzie mowil szczerze? Jesli tak, to dlaczego tej nocy nie przyszedl do jej sypial¬ni? A co wazniejsze, co by sie stalo, gdyby przy¬szedl do niej teraz? Cisze macil turkot kol powo¬zu, lecz nie byl w stanie zagluszyc pytan, ktore tlu¬kly jej sie po glowie.
W koncu jej cierpliwosc skonczyla sie.
– Dlaczego? – spytala, przerywajac mu obserwo¬wanie mijanych za oknem pol. – Powiedziales juz kilka razy, ze nie chodzi ci o pieniadze. Skoro tak, to dlaczego mnie poslubiles?,
Patrzyl na nia dlugo. W powietrzu wyraznie wi¬sialo napiecie. Wbijal w nia wzrok, az poruszyla sie niespokojnie.
– Nigdy nie chodzilo o pieniadze – powiedzial cicho. – Byl to jedynie dodatek, ktory bralem pod uwage. – Spogladal na nia twardo. – Zrobilem to dla mojego brata.
– Dla brata? – Nic z tego nie rozumiala.
– Tak… – Wykrzywil usta. – Sadze, ze go pamietasz. Przypominasz sobie nazwisko lorda Petera Melforda? O ile wiem, byliscie dosc bliskimi znajomymi.
Oparla sie ciezko o kanape. Nie mogla zebrac mysli, przez chwile byla nawet pewna, ze sie prze¬slyszala.
– Lord Peter byl twoim bratem?
– Tak.
To jedno slowo ugodzilo ja niczym pocisk wy¬strzelony z armaty. Lampy zawieszone w powozie nagle zawirowaly. Chwycila dlonmi krawedz kana¬py, zeby nie spasc na podloge.
– Ale przeciez nie mozesz byc bratem Petera. Jego brat mial na imie Lee. – Na Boga, co tez on wygaduje?
– Zgadza sie, madame. Jestem Damien Lee Pa¬lon. peter byl moim przyrodnim bratem, ale byli¬smy sobie bliscy jak rodzeni.
Ujrzala przed oczami ciemny tunel.
– Nie. – Pokrecila glowa powoli, nie chcac tego przyjac do wiadomosci. – Nie wierze ci. Klamiesz. Znowu. Na pewno klamiesz. – Lecz wcale nie mia¬la tej pewnosci. Peter rzadko wspominal o przy¬rodnim bracie, ktory byl uwazany w rodzinie w pewnym sensie za czarna owce. W obecnosci matki nie nalezalo o nim wspoJ!1inac.
– Recze ci, ze jestem tym, kim mowie.
Boze, spraw, zeby to byla nieprawda. Czula, jak zolc podchodzi jej do gardla. Przez ostatnie dwa lata robila wszystko, co w jej mocy, by zapomniec o tym, co sie stalo z jej przyjacielem Peterem Melfordem. Walczyla, zeby przestac obarczac sie wina, by puscic to w niepamiec i zaczac normal¬nie zyc.
– Peter – wyszeptala. – Boze, tylko nie Peter. – Czula bolesny skurcz w zoladku, pociemnialo jej w oczach. Przez chwile myslala, ze zemdleje. – Za¬trzymaj powoz. Mdli mnie.
Lord Palon zastukal mocno w sci.anke karety, a woznica gwaltownie sciagnal lejce. Zolc podcho¬dzila coraz wyzej, zoladek wywracal sie, grozac na¬gla erupcja i wstydem, zanim jeszcze Aleksa zdazy wysiasc. Zanim pojazd sie zatrzymal, otworzyla drzwiczki i chwiejac sie, rusiyla po metalowych stopniach.
– A niech to, chcesz sie zabic! Chwileczke, po¬moge ci. – Zagrodzil jej droge, zeskoczyl na ziemie i wyciagnal rece. Poczula, jak chwyta ja wpol i sta¬wia na ziemi. Natychmiast pobiegla na skraj drogi, pochylila sie, zwymiotowala, a po chwili jeszcze raz. Z poczatku nie zauwazyla ramienia hrabiego na swej talii, nie spostrzegla, ze odsunal jej suknie nieco na bok, ze sie oparla o niego, by nie stracic rownowagi.
– Juz dobrze. Trzymam cie – powiedzial, odsu¬wajac kosmyki wlosow z jej policzkow. – Zaraz po¬czujesz sie lepiej. – Slabo kiwnela glowa. – Zostan tu. Stangret ma buklak z woda. Zaraz ci przyniose. – Wrocil po kilku sekundach z plociennym wor¬kiem w dloni. W drugiej rece trzymal zwilzona chusteczke z wyszytymi inicjalami DLF.
– Wyplucz usta i wypluj – polecil. Powtorzyla te czynnosc kilkakrotnie i w koncu poczula sie nieco lepiej. Hrabia otarl jej twarz mokra chustka, po¬tem podal jej troche wody do picia. – Nie za duzo naraz. Pij powoli i malymi lyczkami.
Gdy skonczyla, zaprowadzil ja z powrotem do powozu i pomogl wsiasc. Oparla sie o skorzana tapicerke kanapy i zamknela oczy. Czula sie wy¬cienczona, pusta i bardziej nieszczesliwa niz kiedy¬kolwiek dotad.
Damien obserwowal blada twarz swojej zony, ciemne kregi pod jej przymknietymi oczami i po¬myslal, ze z tysiaca roznych reakcji, ktore sobie wy¬obrazal w ciagu ostatnich miesiecy, tej jednej nie przewidzial.
Bo nie przyszlo mu do glowy, ze ta sprawa ja ob¬chodzila.
Rozmyslal o tym, co sie wlasnie stalo, i nie mial juz watpliwosci, ze do tej pory byl w bledzie. Bol, jaki niewatpliwie widzial w jej oczach, w zadnym razie nie mogl byc udawany. Wiec naprawde cierpiala po smierci Petera, tak samo jak Damien.