Diabelska wygrana - Kat Martin. Страница 44
Z surowa, posepna mina odwrocil sie i opuscil pokoj. Dlugo po jego wyjsciu patrzyla na miejsce, gdzie przed chwila stal.
Damien wysiadl z powozu w poblizu Ecole Mili¬taire w Faubourg Sto Germain. Mial spotkanie z generalem Moreau, jednym z najwazniejszych dowodcow Wielkiej Armii i adiutantem samego Napoleona.
Dzisiaj byl ubrany w swoj wojskowy mundur – niebiesko-biala bluze ze stojka i obcisle biale spodnie – stroj galowy gwardii konnej. Zlote na¬szywki munduru polyskiwaly w cieplym sierpnio¬wym sloncu. Nieczesto nosil ten mundur, jedynie na wielkich uroczystosciach i spotkaniach, takich jak to dzisiejsze. Jednak tym razem czul sie w tym mundurze wyjatkowo zle. Nie zastanawial sie nad tym do chwili, gdy minal w korytarzu Alekse, ktorej twarz na jego widok wyraznie po¬bladla.
Przeszla obok niego bez slowa, ignorujac go tak samo jak przez caly miniony tydzien, i sztywnym krokiem udala sie do ogrodu. Obserwowal ja z okna, widzial, jak siedzi wsrod hiacyntow i zonki¬li, spogladajac obojetnie gdzies w dal. Wiedzial, co sobie myslala, wiedzial, ze nigdy mu nie wybaczy klamstw i oszustw, szpiegowania przeciwko jej ukochanej ojczyznie.
Gdyby tylko mogl powiedziec jej prawde… Oczywiscie, nie mogl. Niebezpieczenstwo ota¬czalo go ze wszystkich stron. Czul sie tak, jakby znajdowal sie posrodku glebokiego jeziora. Naj¬mniejsza zmarszczka na powierzchni wody mogla wessac ich oboje pod powierzchnie, gdzie znalezli¬by swoj grob.
Damien szedl korytarzem wzdluz kolumnady, rozmyslajac o Aleksie i o dystansie, jaki powstal miedzy nimi. Dom wygladal jak pole bitwy – kazde slowo i ruch byly starannie wywazone, kazda moc¬na strona testowana przeciwko kazdej slabosci. Je¬go dzialania byly ograniczone rola, jaka odgrywal. Wiedzial, ze jest obserwowany, podobnie jak jego zona. Za zadne skarby nie chcial jej w to wciagac. Bez wzgledu na koszty musial ja chronic.
Kazdy dzien pobytu we Francji oznaczal dla Aleksy niebezpieczenstwo.
Damien wszedl do niewielkiego westybulu o wy¬sklepionym suficie, przeszedl po podlodze ulozo¬nej w czarno-biala szachownice i podszedl do nie¬mal czterometrowych drzwi prowadzacych do po¬koi generala. Na widok Damiena siedzacy w przedpokoju porucznik zerwal sie i zasalutowal, po czym zaprowadzil go do imponujacego gabine¬tu generala. Damien stanal na bacznosc przed gru¬bym mezczyzna, ktory siedzial za wielkim, pozla¬canym biurkiem w stylu Ludwika XVI.
General Moreau odwzajemnil honory, po czym wskazal przybyszowi krzeslo.
– Slyszalem dobra wiadomosc, majorze. Podob¬no panska sliczna zona zmartwychwstala i wrocila do pana.
– Niemal dokladnie tak bylo, panie generale.
Teraz jest juz bezpieczna w domu.
– Moze byc pan pewien, ze odpowiedzialni za to ludzie zostali odpowiednio ukarani.
– Dziekuje, sir. – Rozmawiali chwile o zagroze¬niu ze strony Anglii, Moreau opowiedzial, co sie wydarzylo w Hiszpanii i Portugalii, co mialo wplyw na kampanie na Polwyspie, lacznie z nie tak daw¬nym ~ciestwem w majowej bitwie pod Tavalera, za co dowodzacy nia general Wellesley otrzymal tytul ksiecia Wellington.
– To byl malo istotny sukces – przypomnial Da¬mien. – Wellington mial szczescie, ze wyszedl z te¬go bez szwanku.
Moreau odchrzaknal tylko, gdyz nie mogl za¬przeczyc.
– Sam Wellington powiedzial: "Gdyby byl tam N apoleon, zostalibysmy pokonani".
– Nie watpie – zgodzil sie Damien. Jednakze Wellingtonowi dopisalo szczescie. Napoleon za¬ufal swojemu bratu Jozefowi, a sam wrocil do Pa¬ryza, by rozwiazac problemy, ktore pojawily sie w stolicy.
Rozmawiali o pogloskach, jakie dotarly do Mo¬reau, jakoby Brytyjczycy mieli niebawem powrocic. – Nasze zrodla twierdza, ze szykuja sie do inwa¬zji na kontynent.
– Kiedy? – Damien nachylil sie, zaciskajac dlon na kolanie.
– W kazdej chwili.
– A gdzie dokladnie oczekiwany jest desant?
Moreau zasmial sie.
– Gdyby byl pan w Anglii, majo,rze, byc moze wlas¬nie od pana uzyskalibysmy te informacje, n'est ce pas?
Qamien westchnal.
– Coz, nastapilo niefortunne zakonczenie bezcennej operacji.
– Prosze nie rozpaczac, majorze Falon. Dla tak uzdolnionego czlowieka jak pan zawsze znajdzie sie stosowne miejsce.
Damien dostrzegl szanse, na ktora czekal. Wlasnie to bylo powodem jego wizyty u generala.
– W to nie watpie. Dlatego tu jestem, panie ge¬nerale.
– To znaczy…?
– Chcialbym poprosic, aby moja zona zostala przewieziona do swojej ojczyzny.
Grube, ciemne brwi generala uniosly sie. Mo¬reau podrapal sie po swoich kedzierzawych boko¬brodach.
– Ale panska zona dopiero co przybyla, nawet jeszcze nie zdazyla zobaczyc naszego pieknego miasta. Poza tym niedawno sie pobraliscie, sam pan mowil, ze niepredko sie panu 4nudzi.
– To prawda, panie generale, lecz…
– Podobno jest piekniejsza od bogini…
Zdlawil ogarniajaca go emocje, skupil sie na tym, by nadac glosowi obojetne brzmienie.
– Moja zona rzeczywiscie jest cudowna kobieta.
– Czy to nie jest wystarczajacy powod, zeby ja tu zatrzymac?
– A co z moim przydzialem? Ona nikogo w Pa¬ryzu nie zna. Kiedy wyjade, nikt sie nia nie zajmie.
– Panskie przeniesienie moze nastapic dopiero za jakis czas. Wtedy zorganizujemy jej powrot do domu. – Usmiechnal sie. – A tymczasem sam chetnie bym ja poznal. Moze odwiedzicie mnie na koniec tygodnia w moim palacu? To niedaleko, tylko kilka mil drogi stad, w St. Germain-en-Laye. Oczywiscie beda tez inni goscie. Moja zona zapla¬nowala wystawne przyjecie. Bylaby to doskonala sposobnosc, zeby przedstawil pan nam swoja belle Anglaise.
Damien poczul narastajace napiecie. A wiec juz rozniosly sie plotki o wydarzeniach w Le Monde, o licytacji, o pieknej kobiecie, ktora oka¬zala sie zona majora Falona, o tym, jak ja uratowal. Cala historia wzbudzila szczegolne zaintere¬. sowanie generala. Jego zaproszenie bylo faktycz¬nie rozkazem.
– Bylibysmy zaszczyceni, panie generale.
– C'est bon! – Gruby mezczyzna wstal. Damien poszedl jego sladem.
– A tymczasem zakladam, ze wezmiecie pan¬stwo udzial w jutrzejszym balu dla poparcia au¬striackiej kampanii cesarza.
Kolejny zawoalowany rozkaz.
– Oczywiscie. – Bedzie musial znalezc jakies ubranie dla Aleksy, ale o tym i tak pomyslal juz wczesniej.
– Niestety, ja musze zajac sie wazniejszymi spra¬wami. – Westchnal. – Ach, zeby znowu byc mlo¬dym i wolnym. Byloby jak w niebie, n'est ce pas?
– Absolument.
General odprawil go, przypominajac o wizycie w palacu. Damien zasalutowal.
– Milego wieczoru, panie generale – powiedzial i wyszedl.
W tym momencie spostrzegl go stojacy w kory¬tarzu Victor Lafon. Przyjrzal sie zamknietym drzwiom gabinetu generala, czujac sie troche nieswojo na mysl o spotkaniu, ktore sie tam wlasnie odbylo. Ciekawe, o cZYlll rozmawiali w tym poko¬ju i dlaczego on – bezposredni przelozony majo¬ra Falona – nie zostal rowniez zaproszony. Bez wzgledu na charakter tego spotkania, cala sytu¬acja bardzo mu sie nie spodobala. Falon nie po¬stapil rozsadnie, szukajac generalskiej protekcji.
Odwrocil sie do swojego adiutanta, mlodego po¬rucznika o nazwisku Colbert o pelnych zapalu sza¬rych oczach zdradzajacych wielka ambicje.
– Trzeba mu sie dokladniej przyjrzec – powie¬dzial pulkownik. – Powiedz Pierre' owi, zeby mial oczy szeroko otwarte.
Porucznik usmiechnal sie.
– Pierre Lindet to lojalny sluga cesarza. Po¬za tym ma do napelnienia piec glodnych brzu¬chow, wiec potrzebuje kazdego franka. Moze pan na niego liczyc.
Polecenie szpiegowania pozostawilo w ustach pulkownika niesmak. Ale w przypadku Falo¬na czul, ze byla to forma wymierzenia sprawiedli¬wosci. Odrzucil te mysl jako kolejna wojenna nie¬godziwosc, po czym wszedl do gabinetu generala.
Aleksa spedzila ranek w towarzystwie malego Jeana-Paula i jego pieknego ptaka. Charlemagne byl snieznobiala papuga. Chlopiec trzymal ja w po¬wozowni w duzej klatce. Zwierze bylo z pewnoscia jego duma i radoscia. Najwyrazniej Damien zna¬komicie nauczyl go, jak zajmowac sie ptakiem.
Zastanawiala sie, w jaki sposob doszlo do kontu¬zji malca, lecz na razie nie miala mozliwosci, zeby sie dowiedziec.
Tymczasem pozegnala sie i pozostawila chlopca pod opieka ojca, zas sama wrocila do domu. Da¬mien wrocil jakis czas pozniej i zawolal ja, wcho¬dzac do malego salonu, gdzie czytala. Jego glos byl mocny i gladki jak najlepsze wino. Zignorowala cieplo, ktore nagle odczula w zoladku.
Odwrocila glowe i z podziwem popatrzyla na je¬go wysoka, szczupla sylwetke i znakomicie lezace na nim ubranie, chociaz byla zla na siebie za takie mysli. Od tamtej porannej klotni niewiele ze soba rozmawiali, zas noce Damien spedzal samotnie w pokoju przylegajacym do jej sypialni.
Ciekawe, czego moze chciec od niej teraz?
– A, tu jestes. – Nie mial juz na sobie munduru, lecz frak w kolorze ciemnej sliwki, szara pikowana kamizelke i jasnoszare spodnie. Wygladal mniej nieprzystepnie, wiec troche sie uspokoila i zrelak¬sowala. Nachylil sie i delikatnie musnal ustami jej dlon, zupelnie jakby nic miedzy nimi nie zaszlo.
– Jak zwykle wygladasz pieknie. – Wyprostowal sie, nie puszczajac jej reki. – Ale chyba nadszedl czas, zebys sprawila sobie troche wlasnych ubran.
Zesztywniala, cofajac dlon.
– Wydawalo mi sie, ze nie zabawie tu dlugo.
– Ja takze. Niestety, general Moreau ma inne plany wobec ciebie.
– To znaczy, ze nie wracam do domu? Obojetnie wzruszyl ramionami.
– General bardzo chce cie poznac. Zreszta gdy teraz sam sie nad tym zastanawiam, to nie widze powodu, abys miala tak szybko wyjezdzac.
– Nie widzisz powodu? Przeciez jestem Angiel¬ka, a miedzy naszymi krajami toczy sie wojna.
– Jestes takze moja zona – odparl ostrzegawczo.
– Twoim obowiazkiem jest byc przy mezu tak dlugo, jak dlugo on sobie tego zyczy. -Ale…