Diabelska wygrana - Kat Martin. Страница 62
Nie miala pewnosci, czy jego wyznanie bylo szczere.
"Kocham cie" moglo przejsc mu przez gardlo la¬twiej, niz sadzila. W koncu byl przeciez aktorem, kameleonem, czlowiekiem o tysiacu twarzy.
Prawda byla taka: mogla zaryzykowac wszystko i zaufac Damienowi, oddajac w jego rece los ojczyzny i swoje wlasne zycie, albo mogla sama odna¬lezc projektanta okretow, wlamac sie i wykrasc plany, a potem przekazac je Sto Owenowi, a on juz by sie postaral przekazac je generalowi Wilcokso¬wio Wtedy mialaby pewnosc, ze bezpiecznie znala¬zlyby sie w kraju.
Jules moglby jej pomoc… gdyby wciaz darzyla go zaufaniem…
Boze, wszystko zawsze sprowadzalo sie do jed¬nego. Kochala Damiena, lecz musiala z goryCZ,! przyznac, ze wciaz mu nie ufa. Jules byl Francu¬zem, lecz wspolpracowal z Anglikami i od samego poczatku okazal sie szczery i bezposredni.
Bez wzgledu na to, jaka decyzje zamierzala pod¬jac, pierwszym krokiem bylo zdobycie planow. Po¬stanowila, ze tym sie zajmie w pierwszej kolejnosci.
– Bonjour, Jean-Paul. – Damien wszedl do przed¬sionka. – Widziales madame Falon?
– Qui, monsieur. Madame wyszla na spacer. Po¬wiedziala, ze niedlugo wroci.
Zacisnal szczeki. Nie lubil, jak sama wychodzila z domu. Do diabla, przeciez rozmawiali o tym juz wiele razy. Teraz powinni zachowac szczegolna ostroznosc, gdyz najmniejszy blad mogl sie okazac fatalny w skutkach. A on wciaz mial obawy, ze cos sie nie uda.
Przeniosl wzrok z Jeana-Paula za okno, na ulice.
Na chodniku grupa chlopcow kopala mala skorza¬na pilke. Aleksy nie bylo widac, lecz gdy ponownie odwrocil glowe, ujrzal, jak zbliza sie w ich kierun¬ku.
– Dzien dobry – zawolala z milym usmiechem.
Zastanawialem sie, gdzie jestes. Nie powinnas wychodzic sama. – Od tamtej nocy, gdy rozmawia¬li nad Sekwana, trzymal sie od niej z daleka. Teraz na jej widok poczul ucisk w piersi.
– Wiem, ale dzis jest tak pieknie! – Miala zaro¬zowione policzki i lekko potargane wlosy od spa¬ceru na swiezym powietrzu. – A o czym to debato¬waliscie, gdy mnie nie bylo?
Jean-Paul spojrzal w kierunku bawiacych sie za oknem chlopcow.
Patrzylem na moich kolegow. Szkoda, ze nie moge z nimi zagrac.
– To dlaczego nie sprobujesz? – spytala. – Ma¬ma na pewno nie mialaby nic przeciwko temu.
Pokrecil glowa
Oni mi nie pozwola. Mowia, ze z koslawa noga nie bede umial.
Damien westchnal.
– Dzieci potrafia byc okrutne. Nie rozumieja, jak bardzo ich slowa moga kogos zranic.
Niech sobie mowia. Ja tylko zaluje, ze nie moge kopac pilki tak jak oni.
Aleksa przyklekla obok chlopca.
– A moze jednak potrafisz? – Przyjrzala sie jego zwichnietej stopie. – Jak myslisz, Damien? Jean¬-Paul jest silny i zwinny. Moze moglby sie nauczyc grac w pilke?
Dzis byla ubrana na zielono w miekka, muslino¬wa, haftowana suknie, ktora podkreslala kolor jej oczu. Z twarzy emanowalo cieplo, ale takze rezer¬wa. Na ten widok Damiena ogarnal zal, dopadlo go uczucie jakiejs wielkiej pustki.
Dlaczego jej powiedzial, ze ja kocha? To bylo glupie, zwazywszy na ich niepewna przyszlosc. Lecz nawet jesli to byla prawda, Aleksa stala sie jeszcze ostrozniejsza. Od tamtej pory zachowywal dystans, za co wydawala sie wdzieczna. Szkoda, ze nie wiedzial, co ona mysli.
Skupil uwage na nie naturalnie skrzywionej sto¬pie chlopca. Stwierdzil, ze Aleksa ma racje. Gdyby Jean-Paul nauczyl sie poruszac nia w odpowiedni sposob, moglby kopac pilke boczna krawedzia sto¬py, co nawet daloby nawet lepszy kat uderzenia nie w przypadku czubka buta.
– Tak, mysle, ze moglbys sprobowac, Jean-Paul, gdyby ktos cie nauczyl.
– To pan moglby mnie nauczyc! – Malec rozpro¬mienil sie. -: Wiem o tym. A ja bardzo szybko sie ucze
Aleksa rozesmiala sie, zas Damien poczul ucisk w piersi, slyszac jej glos. Kiedy ostatnio sie smiala? Dawno. Bardzo dawno. Przeciez byla mloda, nie¬winna, zaslugiwala na to, zeby smiac sie znacznie czesciej. Wojenna zawierucha to nie miejsce dla niej.
– Damien? – glos Aleksy wyrwal go z zamysle¬ma.
Zmusil sie do usmiechu.
– Co ty na to, Jean-Paul? Najpierw musialbys sie przebrac, bo w przeciwnym razie twoja mama skroci mnie o glowe.
– Qui, monsieur, zrobie wszystko, co pan kaze. Zaraz wracam, niech pan tu na mnie zaczeka. – Chlopiec pognal w kierunku schodow, zostawiajac ich samych.
Kiedy podniosla na niego wzrok, ujrzal te sama niepewnosc, ktora spostrzegl w jej oczach juz wczesniej: bylo w nich zatroskanie, rezerwa, lec takze czulosc i cos jeszcze, czego nie potrafil na¬zwac.
– Uszczesliwiles go – powiedziala cicho.
A ciebie, Alekso? Czy kiedykolwiek uczynie ciebie szczesliwa? Jednak nie powiedzial tego glosno. Bal sie uslyszec prawde.
– To dobry chlopiec – odparl lekko szorstkim glosem. Gdy na nia patrzyl, krew zaczynala szyb¬ciej krazyc w jego zylach, podgrzana pozadaniem. Od tego wieczora, gdy uciekli z palacu, za kazdym razem, gdy ja widzial, pragnal zerwac z niej ubra¬nie i zanurzyc sie w jej wnetrzu. Jednak po ostat¬nim razie mial wyrzuty sumienia i pewne obawy.
Z trudem oderwal wzrok od jej piersi i spojrzal przez okno.
– Chyba tez sie przebiore. Mam przeczucie, ze to zadanie bedzie trudniejsze, niz sie wydaje. Szczegolnie dla kogos, kto od wielu lat nie gral w pilke.
Widzac jej usmiech, odwrocil sie i odszedl. Patrzyla za nim z bolacym sercem. Zauwazyla burze emocji na jego twarzy, lagodnosc w oczach, za kazdym razem, kiedy na nia patrzyl.
Miedzy nimi pojawila sie bariera, ktora stawala sie coraz bardziej dokuczliwa. Gdy przebywali w zamku Falon, udalo jej sie troche ten mur skru¬szyc, zaczela przewiercac zbroje, ktora starannie sie okrywal. Potem przybyli Francuzi, a ona poje¬chala do pulkownika Bewicke'a. Wtedy stracila go i wcale nie mogla go za to winic.
A jednak przyszedl po nia do Le Monde, a ona zrozumiala, ze jej uczucia wcale sie nie zmienily.
Oboje cierpieli wielki glod, lecz pozostawal mie¬dzy nimi takze ocean watpliwosci. Tamtej nocy nad Sekwana powiedzial, ze ja kocha, przekonal, ze mowil prawde. Jednak od tamtej pory znowu podniosl garde, a ona nie byla w stanie przeniknac jego mysli.
Moze powinna jeszcze raz sprobowac zburzyc -ten mur i bez reszty oddac Damienowi serce. Ale juz raz tak zrobila i pozniejsze cierpienie bylo trudne do zniesienia. Miala pewnosc, ze drugi raz nie chce tego przezyc.
Pomyslala o Jeanie-Paulu, o goszczacym na twa¬rzy Damiena cieplym usmiechu za kazdym razem, kiedy przebywal z chlopcem. Ciekawe dlaczego je¬dynym czlowiekiem, przy ktorym czuje sie zupel¬nie swobodnie, jest male, ciemnowlose dziecko.
Moze dlatego, ze chlopiec niczego od niego nie oczekiwal, ze akceptowal go takim, jakim byl.
Ta mysl n~e dawala jej spokoju, gdy wchodzila schodami na gore. Dziecko kocha Damiena bez wzgledu na to, co zrobil, w co wierzyl. Ufalo mu i zdobylo w zamian jego zaufanie.
Gdyby tylko wystarczylo jej odwagi, zeby zrobic to samo.
Jednak miala swiadomosc, ze na to sie nie zdo¬bedzie.
Podjela juz decyzje. Zaufa St. Owenowi. Nie ko¬chala go. W tej kwestii pozostawala obiektywna. Lecz gdy myslala o Damienie, targaly nia przeroz¬ne emocje, byla ciagle zdezorientowana, nie umia¬la zachowac rozsadku.
Jesli chodzilo o jej meza, nie ufala nawet wlasnej oceme.
A teraz wlasciwa ocena stala sie niezbedna. Po¬jawilo sie zbyt duze ryzyko, stawka bylo zycie wie¬lu Anglikow.
Przeszla przez sypialnie, czujac ogarniajace ja zmeczenie. Wlasnie wrocila z hotelu Marboeuf, gdzie rozmawiala z mezczyzna o imieniu Bernard i zostawila mu wiadomosc dla Sto Owena. Gdyby wyrazil zgode, mogliby wlamac sie do gabinetu projektanta okretow i poszukac planow. Jesli je znajda, Jules dostarczy je do Anglii.
J ej powrot – to byla juz zupelnie inna sprawa. W glebi duszy caly czas wiedziala, ze nie skorzy¬sta z jego propozycji ucieczki.