Skandalistka - Cornick Nicola. Страница 11

– Panie Davencourt – powiedziala tak cierpliwie, jak byla w stanie – nie sprawia pan na mnie wrazenia nierozgarnietego.

wiec powtorze to tylko raz. Panskie podejrzenia co do mnie sa calkowicie bezpodstawne. Nie zamierzalam popsuc slubu panskiej kuzynki, a tym bardziej zatrzymac Brookesa dla siebie. Po co mialabym to robic, skoro wykorzystalam caly jego potencjal. Zapewniam pana, ze nie chcialabym go, nawet gdyby byl ze zlota!

Przelotny usmiech w oczach Martina Davencourta zniknal rownie szybko, jak sie pojawil.

– Ale przeciez byl pani kochankiem.

– Nie byl. A nawet gdyby, nie upadlam az tak nisko, zeby zepsuc dzien zaslubin panskiej kuzynki.

– Nie? – Martin wygladal na zamyslonego. – Milosc moze prowadzic do najdziwniejszych zachowan.

– Wiem o tym. Mam watpliwosci, czy pan to wie, panie Davencourt. Nie wydaje mi sie prawdopodobne, ze sie pan kiedykolwiek zakochal. Pewnie uznal pan to za zbyt niebezpieczne.

Martin rozesmial sie.

– Myli sie pani, lady Juliano. Wszyscy mlodzi mezczyzni w jakims momencie sie zakochuja.

– Ale nie wtedy, gdy osiagaja wiek dojrzaly? – Zrobila mine. – Wydaje mi sie, ze pan jest za stary na takie rzeczy.

– Wlasnie, lady Juliano. To prawda, nie zywilem szczegolnych uczuc do zadnej damy od wielu lat. Ale mowilismy o pani bylych kochankach, nie moich.

– Nie, nie mowilismy – burknela Miana. – Nie mam ochoty opowiadac panu historii swego zycia ani roztrzasac z panem kwestii moralnosci. Uwazam, ze mezczyzni sa w tej sprawie wyjatkowymi hipokrytami.

– Doprawdy? Chce pani powiedziec, ze nie podoba sie pani podwojna moralnosc, z ktora tak czesto mamy do czynienia?

– Oczywiscie, ze nie! Jaka rozsadna kobieta moglaby sie z tym zgodzic? Z zasada, ktora glosi, ze mezczyzna moze zachowywac sie jak rozpustnik i nikt go za to nie potepi, a jesli kobieta robi to samo, nazywa sieja dziwka. Musial to wymyslic mezczyzna, chyba sie pan ze mna zgodzi? Martin rozesmial sie.

– Niesprawiedliwe, przyznaje, ale wielu ludzi, kobiet i mezczyzn, w to wierzy.

– Zdaje sobie z tego sprawe. – Juliana wzruszyla ramionami. – Zmienmy temat, bo obawiam sie, ze wpadne w gniew.

– No dobrze. Wrocmy do sprawy, o ktorej rozmawialismy. – Martin westchnal. – Skoro zle odczytalem pani zamiary, w takim razie przepraszam, lady Juliano. Mialem powody sadzic, ze sie nie myle.

– Chodzi panu o absurdalne przypuszczenia – skorygowala Miana.

– Nie takie absurdalne. Nie po pani zachowaniu wczorajszego wieczoru.

– Chcialabym, zeby przestal pan do tego wracac! – Miana byla naprawde poirytowana. – Wczorajszy wieczor mial byc zartem. A co do moich lez na slubie, jesli pan podejrzewa, ze oszukuje pana co do tego kataru siennego… w takim razie prosze podejsc do mnie z wazonem roz stojacym na kominku. Bede kichala tak dlugo, ile bedzie trzeba, zeby pana przekonac. – Odstawila kieliszek i wstala. – Uwazam, ze wyczerpalismy ten temat, panie Davencourt. Panskie towarzystwo mnie znudzilo, to pewne. Zakladam, ze jestem wolna i moge sobie pojsc?

Martin nieznacznie skinal glowa.

– Naturalnie.

– Nie boi sie pan, ze udam sie na weselne sniadanie i wywolam skandal?

– Nie przypuszczam. Powiedziala pani, ze nie Mala pani takiego zamiaru, a ja pani wierze.

Ozieble sklonila glowe.

– Dziekuje. W takim razie byloby milo, gdyby postaral sie pan o powoz. Tyle przynajmniej moze pan dla mnie zrobic.

Martin zerwal sie z miejsca.

– Zaraz kaze zaprzac powoz dla pani. Podszedl blizej i przez chwile patrzyl jej w twarz.

– Katar sienny – powiedzial powoli. – Kiedy zobaczylem pania w kosciele, dalbym sobie uciac glowe, ze pani placze.

Uniosl reke i kciukiem delikatnie starl slad lez z jej policzka. Poczula, jak serce jej zamiera.

Andrew Brookes nie jest wart niczyich lez – burknela. Reka Martina opadla. Cofnal sie o krok. Juliana poczula ulge. Przez chwile byla calkiem bezbronna.

– Podzielam pani opinie o Brookesie, lady Juliano – przyznal – ale chcialbym, zeby Eustacia byla szczesliwa. Byloby straszne, gdyby tak szybko sie rozczarowala.

– Stanie sie to wczesniej czy pozniej – zauwazyla Juliana, kierujac sie do drzwi – a pan bylby naiwny, gdyby myslal inaczej. Andrew Brookes nie potrafi dochowac wiernosci.

Martin skrzywil sie.

– Sklaniam glowe przed pani niezwykla znajomoscia meskiej natury, lady Juliano. Przemawia przez pania cynizm. Czy pani zdaniem wszyscy mezczyzni sa niewierni?

Juliana zawahala sie i nie odpowiedziala twierdzaco. W Martinie Davencourcie bylo cos takiego, co wydawalo sie wymagac bezwzglednej uczciwosci. To ja niepokoilo.

– Nie – odparla powoli. – Wierze, ze kiedy mezczyzna naprawde kocha, potrafi byc wierny. Ale niektorzy mezczyzni nie sa zdolni do milosci ani wiernosci, a Brookes do nich nalezy.

– Slyszalem, ze to pani ulubiony typ. Brookes, Colling, Massingham.

– Nie wybieram mezczyzn z powodu ich wiernosci, panie Davencourt. Co za dziwaczne spostrzezenie! Wybieram ich ze wzgledu na ich walory rozrywkowe.

– Rozumiem – powiedzial Martin z gryzaca ironia. – W ta kim razie nie bede pani dluzej zatrzymywal. Nie wyobrazam sobie, ze w tym domu znajdzie pani to, czego pani szuka.

Juliana skrzywila sie.

– Nie, ja tez nie. – Po chwili milczenia podjela: – Pewnie juz jest po slubie.

– Na pewno. – Martin zerknal na zloty zegar na kominku. – Zaluje pani, ze pozwolila Andrew Brookesowi odejsc, lady Juliano?

– Nie – odparla grzecznie. – Chodzilo mi tylko o panska siostre Daisy. To byla ta mala druhna, zdaje sie? Bedzie sie martwila, gdzie pan sie podzial.

Nastapila pauza. Przez chwile Juliana widziala zdziwienie w oczach Martina, zupelnie jakby go zaskoczyla.

– Moja siostra Araminta zaopiekuje sie Daisy i pozostalymi dziewczynkami – wyjasnil. – Poza tym Daisy jest tak zachwycona rola druhny, ze na pewno nie bedzie jej mnie brakowalo.

– Watpie. – Poczula lekkie uklucie w sercu na mysl o Daisy Davencourt. – Zapewniam pana, ze dzieci zauwazaja takie rzeczy.

Zdala sobie sprawe, ze zabrzmialo to smutniej, nizby chciala. Martin wciaz przygladal sie jej z zaduma w oczach. To spojrzenie dzialalo jej na nerwy. Usmiechnela sie do niego promiennie.

– Jesli mi pan wybaczy, sir, juz pojde. Jeszcze tyle malzenstw do rozbicia, rozumie pan! Nie moge sobie pozwolic na marnowanie czasu. Chociaz… – w jej glosie pojawil sie cieplejszy ton, bo uderzyla ja pewna mysl. – Moze uda mi sie jeszcze pogorszyc moja reputacje, jesli wszyscy sie dowiedza, ze porwal mnie pan prosto ze slubu. Tak, tak zrobie, podsyce plotki. Ogarnela nas dzika namietnosc i nie moglismy sie jej oprzec.

– Lady Juliano – powiedzial Martin stanowczo – jesli uslysze, ze rozglasza pani te historie, zaprzecze wszystkiemu publicznie.

Juliana otworzyla szeroko oczy.

– Ale to przeciez panska wina, panie Davencourt! Wszystko przez te panskie smieszne podejrzenia. Wiekszosc mlodych dam wykorzystaloby takie porwanie, by zmusic pana do slubu.

Zadrgal mu kacik ust.

– Posuwa sie pani za daleko, lady Juliano. Nawet przez chwile nie potrafie sobie wyobrazic, ze chcialaby mnie pani poslubic.

– Nie, naturalnie, ze nie. Ale moze pan dla mnie zrobic przynajmniej tyle: pozwolic mi to wykorzystac dla pogorszenia mojej reputacji.

– Nie ma mowy. Juliana nadasala sie.

– Och, pan jest taki sztywny. Ale sadze, ze pod jednym wzgledem ma pan racje – nikt nawet za sto lat by nie uwierzyl, ze mogl mi sie pan spodobac.

Patrzyli na siebie przez dluga chwile, ale zanim Martin zdolal odpowiedziec, dobiegly do nich czyjes glosy i odglos krokow na wylozonej marmurowymi plytkami posadzce holu. Drzwi otworzyly sie gwaltownie i do salonu wtargnal jakis dzentelmen.

– Martinie, bylem… – Raptownie przerwal. – Bardzo przepraszam. Myslalem, ze bedziesz na slubie, a kiedy Liddington powiedzial, ze jestes w domu, nie przyszlo mi do glowy, ze masz goscia.

– Bylem na slubie i mam goscia. – Martin usmiechnal sie lekko. – Lady Juliano, pozwoli pani sobie przedstawic mego brata Brandona? Brandonie, oto lady Juliana Myfleet.

Brandon spojrzal na starszego brata z niebotycznym zdziwieniem, ktore przeszlo w szelmowskie rozbawienie, kiedy podszedl blizej, by ucalowac dlon Juliany.

– Bardzo mi milo pania poznac, lady Juliano – powiedzial.

Juliana zauwazyla, ze Martin zmarszczyl czolo, totez rozmyslnie powitala Brandona znacznie serdeczniej, niz z poczatku zamierzala. Przypuszczala, ze przyrodni brat Martina nie ma wiecej niz dwadziescia dwa lata, a na dodatek cechowala go werwa i wdziek, ktorych braklo Martinowi. Brandonowi Davencourtowi bardzo trudno byloby sie oprzec i wiekszosc dam prawdopodobnie nawet tego nie probowala. Temperament Martina sprawial wrazenie celowo wzietego w ryzy i trzymanego pod kontrola, za to Brandona lsnil pelnym blaskiem.

Mlodzieniec sklonil sie z niewymuszonym wdziekiem i wpatrzyl sie w nia ze szczerym podziwem w blekitnych oczach. Nie mialem pojecia, ze zna pani Martina, lady Juliano. Miana spojrzala kpiaco na Martina, co skwitowal szczegolnie dretwa mina, nawet jak na niego.

– Nie znamy sie zbyt dobrze, panie Davencourt. Zawarlismy znajomosc jako dzieci, a wczoraj widzielismy sie po raz pierwszy po szesnastu latach.

– To wspaniale, ze sie znacie – ucieszyl sie Brandon, patrzac na nia rozesmianymi oczami. – Od wielu miesiecy chcialem pania poznac, lady Juliano.

– Powinien pan po prostu podejsc i przedstawic sie – odparla slodko. Katem oka obserwowala Martina, totez nie uszlo jej uwagi pelne dezaprobaty spojrzenie, ktorym ja obrzucil. – Uwielbiam poznawac przystojnych mlodych mezczyzn.

Brandon rozesmial sie, a Martin znaczaco odchrzaknal.

– Lady Miana wlasnie wychodzila.

Drzwi sie otworzyly i wszedl kamerdyner w liberii.

– Jest tu pastor Edward Ashwick, panie Davencourt. Mowi, ze przybyl odprowadzic lady Juliane Myfleet do domu.

Juliana pozwolila sobie na usmieszek zadowolenia.