Skandalistka - Cornick Nicola. Страница 34
Martin usmiechnal sie.
– Dlaczego zwlaszcza mnie?
Julianie nagle zrobilo sie goraco. Przywolala lokaja.
– Tu jest bardzo duszno, Milton. Prosze, otworz gorne okna. Lady Beatrix usmiechnela sie do niej.
– Tak sie ciesze, ze nie zamierzasz wychodzic za Collinga, moja droga. Z takimi podejrzanymi typami sa same klopoty. – Z aprobata usmiechnela sie do Martina. – Co innego, gdybys miala wybrac takiego mezczyzne jak pan Davencourt.
– Watpie, czy sa jacys inni mezczyzni podobni da pana Davencourta – przerwala Juliana bez ceremonii. – On jest jedyny w swoim rodzaju.
Usmiech Martina stawal sie coraz szerszy, a Juliana odnosila wrazenie, ze oranzeria szybko robi sie najbardziej dusznym miejscem w Londynie.
– Obawiam sie, ze pan Davencourt jest juz zajety, ciociu Trix – dodala. – Twoja druga bratanica, Serena, ma szczescie byc dama, do ktorej reki on aspiruje.
Beatrix popatrzyla od jednego do drugiego.
– Serena Alcott. Boze drogi, panie Davencourt. Boze drogi!
– Powinnas mu zyczyc szczescia – zauwazyla Juliana.
– Nawet gdybym to zrobila, nic by sie nie zmienilo – powiedziala lady Beatrix ze smutkiem. – Nic a nic. Podac panu kawalek ciasta?
– Nie, dziekuje. Czas na mnie. – Martin wstal. – Mam nadzieje, ze bedzie mi wolno pania odwiedzic i spytac, jak sie pani wiedzie, lady Beatrix?
– Pod warunkiem, ze nie przyprowadzi pan ze soba tej gesi Sereny – odparta lady Beatrix, wbijajac widelczyk w kolejny kawalek ciasta orzechowego. – Ale prosze mnie odwiedzic, panie Davencourt, nalegam! Bede tu przez kilka tygodni.
– O, nie, nie bedziesz – mruknela Juliana pod nosem, wyprowadzajac Martina z oranzerii.
– Jest pani w wyjatkowo zlym humorze dzisiejszego ranka, lady Juliano – zauwazyl Martin, kiedy znalezli sie w holu. – Skutek wstania przed jedenasta rano, jak przypuszczam. To musialo byc dla pani bardzo trudne.
Juliana przeszyla go wzrokiem bazyliszka.
– Dziekuje, ze przywiozl pan tu lady Beatrix, zeby mnie przesladowala.
– Prosze bardzo. Pod wieloma wzgledami jestescie do siebie bardzo podobne, wie pani?
Juliana uniosla brwi.
– Czyzby?
– Obie nie lubicie owijania w bawelne i zadna z was nie znosi glupcow.
– To prawda – odparla Juliana, myslac o Serenie Alcott.
– Dlatego jestem przekonany, ze dobrze bedzie sie wam razem mieszkalo. – Martin usmiechnal sie. To byl cieply, serdeczny usmiech, od ktorego lekko zawirowalo jej w glowie. Zapomniala, ze stoi z nim posrodku holu, i myslala wylacznie o silnych objeciach Martina i o intymnosci jego pocalunku. Ujal jej dlon.
– Lady Juliano, ciesze sie, ze zajrzalem tu dzisiejszego ranka, bo musze z pania porozmawiac.
– Watpie, sir – powiedziala sztywno, cofajac dlon.
– Przeciwnie, chcialem sie wytlumaczyc. Juliana odsunela sie.
– To ladnie z pana strony, panie Davencourt, zapewniam jednak, ze nie musi pan tego robic.
Martin ruszyl za nia, wiezac ja miedzy filarem i duza palma w donicy. Przysunal sie blizej, az cialem otarl sie o nia. Juliana czula, ze robi jej sie coraz gorecej. Katem oka spostrzegla, ze lokaj stojacy przy drzwiach odwrocil wzrok i wpatrzyl sie w podloge. Znizyla glos do szeptu.
– Niech sie pan wstydzi, panie Davencourt. Zachowywac sie tak w obecnosci moich sluzacych.
– Przepraszam. – Martin pochylil sie, az jego oddech poruszal loczki przy jej uchu. – Ucieka pani przede mna od tamtego wieczoru na koncercie, coz wiec mi pozostaje?
– Prosze przestac! – syknela Juliana. – Prosze sie odsunac.
– Ja chce tylko z pania porozmawiac. Powiedzialem juz pani, musze przeprosic, omowic z pania pewne sprawy.
– Coz, nie powinien pan. – Juliana wysliznela sie z pulapki i zaczela wygladzac suknie lekko drzacymi palcami. – Ta, do ktorej powinien sie pan umizgiwac jest moja kuzynka, pani Alcott. Martin westchnal.
– Mozemy na chwile o niej zapomniec?
– Na pewno nie! Jakie to typowe dla mezczyzny. – Spiorunowala go wzrokiem. – Jest pan z nia prawie zareczony i juz pan mysli o zapominaniu o niej, jeszcze przed slubem!
– Nie o to mi chodzilo. Nie jestem zareczony z pania Alcott, a wkrotce bede jeszcze mniej zareczony.
Juliana uniosla brwi. Zdlawila podniecenie i niepokoj wywolane jego slowami.
– Nie rozumiem, co to wszystko ma wspolnego ze mna. Martin zlapal ja za nadgarstek i przyciagnal do siebie. Uniosla dlonie do jego piersi, ale nie mogla sie uwolnic, bo objal ja ciasno.
– Powiem pani, co to ma wspolnego z pania. To nie Sereny pragne, tylko pani. Przykro mi, Juliano, ze zle pania ocenilem i bylem rozmyslnie nieuprzejmy.
Juliana zatkala dlonmi uszy. To byl blad, bo tym sposobem znalazla sie jeszcze blizej. Piersiami naciskala na jego tors, co bylo wyjatkowo denerwujace, a chcac do niego mowic, musiala zadrzec glowe, tak ze prawie dotykala jego twarzy.
– Mam nadzieje – powiedziala glosno – ze nie ma pan zamiaru przeniesc swoich afektow z jednej kuzynki na druga, pa nie Davencourt. To dowodzi wyjatkowej chwiejnosci charakteru. Nie mowiac juz o tym, ze ja jestem calkowicie nieodpowiednia, naturalnie.
Lokaj splonal krwistym rumiencem. Martin tylko sie usmiechnal i pocalowal ja. Jego wargi byly gorace i slodkie. Julianie zakrecilo sie w glowie.
– Zobaczymy – rzucil, wypusciwszy ja z objec. – Wroce pozniej i mam nadzieje, ze wowczas porozmawiamy jak nalezy. Milego dnia, lady Juliano.
Wyszedl zamaszystym krokiem. Uswiadomila sobie, ze wpatruje sie niewidzacym wzrokiem w palme w donicy, w glowie jej sie kreci, a cialo wciaz drzy. Po chwili wziela gleboki, uspokajajacy oddech i pomaszerowala do oranzerii.
Kiedy tam weszla, lady Beatrix otaksowala ja bacznym spojrzeniem.
– Jestes uroczo potargana, moje dziecko. Czy to ma cos wspolnego z panem Davencourtem? Czarujacy, nieprawdaz?
– Jest nie do zniesienia – wysyczala Juliana przez zacisniete zeby. – Arogancki, wladczy. Nie cierpie go!
Lady Beatrix rozpromienila sie w usmiechu.
– To dobry znak. Jego ojciec byl taki sam. I bardzo krzepki. Najwiekszy ogier w Londynie.
Juliana, ktora wlasnie popijala herbate, chcac uspokoic roztrzesione nerwy, omal sie nie zakrztusila.
– Ciociu Beatrix! Skad ty mozesz o tym wiedziec?
– To oczywiste – powiedziala ciotka. – Dziewiecioro dzieci, a byloby jeszcze wiecej, gdyby ta glupia ges Honoria pod koniec nie zamknela przed nim drzwi do sypialni.
Juliana przysiadla z wrazenia.
– Skad czerpiesz swoje informacje, ciociu Beatrix? – spytala. – Jestes zupelnie jak ojciec. On tez wydaje sie wiedziec o wszystkim.
Beatrix rozpromienila sie.
– Umiejetnie gromadze fakty, moja droga, jesli wiesz, co mam na mysli. No wiec, dokad wybierzemy sie po lunchu? Bardzo chcialabym zobaczyc gabinet figur woskowych pani Salmon na Fleet Street. Mowiono mi, ze sa zupelnie jak zywe.
– Obawiam sie, ze bedziesz musiala poprosic kogos innego, jesli chcesz sie tam wybrac – ostrzegla Juliana. – W towarzystwie jest pelno woskowych lalek, nie trzeba szukac gdzie indziej.
Beatrix nie wygladala na obrazona.
– W takim razie pojdziemy do Akademii Krolewskiej – oznajmila. – Bedziesz mi towarzyszyc, Juliano. Najwyzszy czas, zebys nabrala polom.
– Na to jest juz o wiele za pozno. Moj gust zostal uksztaltowany dobre dwanascie lat temu.
– Nigdy nie jest za pozno – poprawila ciotka. – A dzisiaj w Coburgu wystawiaja „Romea i Julie”. Spodoba ci sie.
Juliana usmiechnela sie.
– Uparlas sie, zeby tak czy inaczej doprowadzic mnie do lez, prawda, ciociu Trix?
Przypomniala sobie, jak Martin mowil, ze przyjdzie, totez zgodzila sie na te wyprawe z niejaka ulga, traktujac ja jako ucieczke. Gra, ktora rozpoczela tak nierozwaznie z Martinem, stala sie rzeczywistoscia. Teraz on ja scigal, a na te mysl robilo jej sie slabo ze zdenerwowania. Co gorsza, zakochala sie, czego przysiegla nigdy wiecej nie robic. Nie miala pojecia, co poczac.
Byla jedenasta trzydziesci i uplynelo zaledwie dziesiec minut od ich powrotu z teatru, kiedy rozlegl sie dzwonek u drzwi. Raz, uporczywie, potem znow, prawie natychmiast. Juliana i Beatrix, ktore popijaly razem goraca czekolade przed udaniem sie na spoczynek, wymienily spojrzenia.
– Ktos bardzo chce sie z toba zobaczyc – zauwazyla Beatrix. – O co moze chodzic?
W holu zapanowal zgielk. Slychac bylo wladczy meski glos i zagluszajacy go placz dziecka. Bardzo glodnego dziecka. Juliana i Beatrix nie zwlekajac, wybiegly do holu.
W drzwiach wejsciowych stal Brandon Davencourt, obejmujac opiekunczo ramieniem mloda kobiete. Byla blada i wystraszona. W ramionach trzymala pakunek, ktory wydawal z siebie glosne wrzaski. Segsbury krazyl nieopodal, usilujac nie dac po sobie poznac, ze jest bliski paniki. Zarowno on, jak i Brandon odwrocili sie ku Julianie z identycznym wyrazem ulgi na twarzy.
– Lady Juliano! – zawolal Brandon. – Dzieki Bogu, ze jest pani w domu. Potrzebuje pani pomocy!