Skandalistka - Cornick Nicola. Страница 7
– Chodzmy wiec, kochanie. Opowiem ci bajke o ksiezniczce na ziarnku grochu.
Daisy przytulila sie do niego. Dotyk cieplego cialka dodal mu otuchy. W ubieglym roku, kiedy dotarly do niego straszliwe nowiny o smierci ojca i macochy, byl zszokowany i wstrzasniety. Zmarli panstwo Davencourt od dawna rzadko spedzali czas razem. Na wyjatkowa ironie losu zakrawalo, ze oboje zgineli w pozarze, ktory strawil ich rezydencje w Londynie. Philip Davencourt jako zagorzaly torys ubolewal nad wigowskimi sklonnosciami syna, ale mimo krancowo odmiennych pogladow politycznych ojciec i syn darzyli sie nawzajem szacunkiem, a kiedy Martin wszedl w sklad delegacji Castlereagha na Kongres Wiedenski, wiedzial, ze ojciec jest z niego dumny. Jedyne, czego ojciec nie pochwalal, to kawalerski stan syna.
Moze ojciec rzeczywiscie mial racje, pomyslal Martin smetnie, niosac Daisy do pokoju dziecinnego. Mezczyznie, ktory ma pod opieka siedmioro mlodszych przyrodnich braci i siostr, potrzeba wsparcia i o wiele trwalszego zwiazku niz przelotny romans. Poza tym w przyszlosci bedzie potrzebowal zony, ktora godnie wywiazywalaby sie z obowiazkow zony polityka.
Przytulil Daisy mocniej. Po smierci rodzicow jego rodzona siostra Araminta drugie dziecko z pierwszego malzenstwa ojca utrzymywala ze mlodsze dziewczynki powinny z nia zamieszkac. Martin omal sie nie skusil, koniec koncow postanowil jednak odrzucic jej propozycje. Moze i mial dopiero trzydziesci jeden lat i nie byl zonaty, ale to wszystko bylo niczym w porownaniu z ogromem wspolczucia dla mlodszego rodzenstwa. Dosc sie nacierpieli wskutek smierci rodzicow i nie mogl brac na siebie odpowiedzialnosci za ich rozdzielenie. Zostali wiec z nim i robil dla nich wszystko co w jego mocy. Niemniej potrzebowal zony.
Juliana lezala w swoim wielkim lozu z baldachimem i obserwowala gre cieni na scianie. Dom byl pograzony w zupelnej ciszy. Nawet w ciagu dnia nie bylo w nim dzieci, ktore zaklocalyby spokoj. Juliana mieszkala sama, bez towarzyszki, ktora sluzylaby jej za przyzwoitke i zamykala usta plotkarkom. Zdecydowala sie na takie rozwiazanie, utrzymujac, ze mieszkanie z nudna uboga krewna doprowadziloby ja do szalenstwa.
Przewrocila sie na bok i przycisnela policzek do chlodnej poduszki. Bylo jej goraco, z trudem powstrzymywala lzy, a zarazem gotowala sie ze zlosci, bo nie rozumiala, dlaczego chce jej sie plakac. Uderzyla piescia w poduszke. Przypomniawszy sobie gre, w ktora grala jako dziecko, probowala wyliczyc powody, dla ktorych powinna byc szczesliwa.
Po pierwsze, miala pieniadze, wystarczajaco duzo pieniedzy, by kupic wszystko, czego zapragnela, a reszte przetracic przy zielonym stoliku. Ojciec, choc ubolewal nad jej postepowaniem, chcial jej oszczedzic klopotow finansowych, totez nigdy nie musiala sie martwic, ze zabraknie jej gotowki.
Po drugie, Andrew Brookes zeni sie z Eustacia Havard, a ona zostala zaproszona na slub. Jutro nie zagrozi jej nuda. Nie bedzie nawet samotna, bo otocza ja ludzie. Na te mysl poczula sie nieco lepiej. Przygnebienie ustapilo.
Po trzecie, byla piekna i mogla miec kazdego mezczyzne, ktorego zapragnela Zmarszczyla czolo. Ta mysl, zamiast poprawic jej samopoczucie, przyprawila ja o lekki dreszcz. Od dawna nie spotkala mezczyzny, ktorego by naprawde pragnela. Armitage, Brookes, Colling… byli na jej kazde skinienie, tak samo jak cala masa innych. Prawde mowiac, wcale jej na nich nie zalezalo. Od czasu nieszczesnego malzenstwa z Clive'em Massinghamem bala sie milosci. Nie pozwoli znow zrobic z siebie idiotki.
Pozostal jeszcze Martin Davencourt. Surowy, sztywny, opanowany. Uosabial wszystko, co zazwyczaj odrzucala u mezczyzny. Byc moze wlasnie dlatego postanowila go do siebie przyciagnac. Chciala sprawdzic, czy jest rzeczywiscie taki zasadniczy, na jakiego wyglada. Zamierzala zobaczyc, czy uda jej sie wygrac z cnota.
„Spotkalismy sie w Ashby Tallant przy rozlewisku pod wierzbami jednego z tych dlugich goracych letnich dni. Miala pani wowczas czternascie lat i byla takim slodkim, niewinnym dziewczatkiem”.
Zasadniczo Juliana starala sie nie pamietac o dziecinstwie, poniewaz nie byl to dla niej zbyt szczesliwy czas. Teraz jednak probowala powrocic myslami do tamtego lata. Na brzegu rozlewiska rzeczywiscie rosly wierzby. Czesto uciekala i kryla sie tam przed guwernantka, gdy z nieba lal sie zar, a w pokoju szkolnym nie sposob bylo wytrzymac z duchoty. Miala zwyczaj lezec w wysokiej trawie, wpatrywac sie w niebo przez falujace galezie drzew i sluchac plusku kaczek na nieruchomej wodzie. To byla jej kryjowka, ale pewnego lata, kiedy miala okolo czternastu lat, pojawil sie tam ktos jeszcze; chlopiec o wlosach koloru siana, o dlugich nogach i rekach, lubujacy sie w czytaniu nudnych filozoficznych dziel.
Juliana usiadla na lozku. Martin Davencourt. Zawsze trzymal nos w ksiazce albo bawil sie jakimis wynalazkami. Nie interesowal go jej dziewczecy szczebiot o londynskim sezonie, balach, przyjeciach i mlodych kawalerach, ktorych pozna, kiedy zadebiutuje w towarzystwie.
Tamtego lata zawarli pewien pakt. Usilowala sobie przypomniec, co to bylo. Martwila sie, ze nigdy nie spotka mezczyzny, ktory bedzie chcial sie z nia ozenic, a Martin, ktory wlasnie probowal naprawic wyrzutnie katapulty albo jakiegos innego wynalazku, uniosl glowe i powiedzial, ze jesli w wieku trzydziestu lat oboje beda wolni, on sie z nia ozeni. Bylo to bardzo mile ze strony Martina, ale oczywiscie pojechala do Londynu, zakochala sie po uszy w Edwinie Myfleecie i wyszla za niego za maz. Od tamtej pory nie widziala Martina Davencourta. Az do dzis.
To bylo piekne sloneczne lato, choc Martin z tym swoim niezdarnym zachowaniem i obsesja na punkcie ksiazek byl troche nudny. Usmiechnela sie. Pewne rzeczy sie nie zmienily. Byl nieciekawy wowczas i nudny teraz. Jego wyglad zmienil sie na korzysc – to najlepsze, co mogla o nim powiedziec. Zawahala sie. Jakims cudem – nie byla pewna, jak to sie stalo – Martin Davencourt zalazl jej za skore jak ostry ciern. W nim i w zdradzieckiej zazylosci, ktora odczuwala w jego towarzystwie, bylo cos zdecydowanie niepokojacego.
Uswiadomila sobie, ze Martin bedzie na slubie Andrew Brookesa. Byla speszona tym, ze wkrotce znow sie spotkaja. Nie rozumiala, skad sie to bierze. Jej wybryk na przyjeciu u Emmy byl tylko zartem, a to czy Martin Davencourt bedzie ja za to chwalil, czy nie, nie mialo najmniejszego znaczenia.
Wiedziala ze jesli zaraz nie zasnie, na slubie bedzie wygladala okropnie i nikt nie bedzie jej podziwial. Podreptala boso przez pokoj do drewnianej komody w rogu pokoju. Pudelko z pigulkami lezalo w glebi gornej szuflady, pod jedwabnymi ponczochami. Szybko polknela dwie tabletki laudanum i popila je woda z dzbanka stojacego na nocnym stoliku. Tak lepiej. Zaraz zasnie, a kiedy sie obudzi, bedzie ranek. Czekaja duzo zajec i mase spotkan i wszystko bedzie dobrze. Po pieciu minutach zasnela.