Tomek w grobowcach faraon?w - Szklarski Alfred. Страница 29
Nocny napad
Wiatr, jakby wyczerpal swa moc podczas nocnego zrywu, wial coraz slabiej az wreszcie zupelnie ucichl. Zagle smetnie opadly, a statek niemal stanal w miejscu… Dopiero teraz stalo sie jasne, do czego potrzebna jest tak liczna zaloga. Wszyscy oprocz reisa i mestamela czyli sternika chwycili za wiosla i rozpoczeli mozolne przepychanie sie pod prad. W pewnym momencie zachodnie wybrzeze rzeki przeszlo w lagodna plaze. Teraz wioslarze porzucili wiosla i chwytajac gruba line, pospiesznie opuscili poklad. Za pomoca tej liny holowali statek wzdluz brzegu w rytm ni to krzyku, ni to spiewu, podczas gdy sternik wypatrywal z dziobu mielizn.
Na brzeg wyszli wraz z zaloga Tomasz i Nowicki. Ten pomagal w trudniejszych momentach. Tomek zas rozgladal sie za ptactwem, aby ustrzelic cos na wieczerze. Holowanie odbywalo sie tak szybko, ze ledwo nadazal za silna zaloga. Wkrotce zreszta sternik zasygnalizowal plycizne. Holujacy szybko wdrapali sie na poklad i probowali ja ominac, spychajac statek za pomoca dlugich dragow. Kiedy sie nie udalo, skoczyli do wody i poczeli ciagnac, spychac, podpierac dragami oporny zaglowiec. Nowicki mial oczywiscie rece pelne roboty, gdyz nic nie moglo powstrzymac marynarza od zmagania sie z woda. Sally i Patryk, zupelnie bezczynni, przypatrywali sie brzegom, co samo w sobie okazalo sie bardzo interesujacym zajeciem.
Utkneli bowiem naprzeciw gestego palmowego gaju. U brzegu rzeki i w glebi, w malenkim blotnistym jeziorku, brodzily smukle zurawie [96] , z charakterystycznym, rozszerzajacym sie ku tylowi glowy czerwonym paskiem i czubem waskich, sztywnych, przypominajacych korone pior na glowie. Ogromne biale pelikany [97] z bardzo dlugimi niemal prostymi dziobami co chwila nurkowaly, wynurzajac sie ze zlowiona ryba, ktora wrzucaly szybko do wielkiej skorzanej kieszeni pod zuchwa.
– Wujku! Gesi – krzyknal Patryk, chcac zwrocic uwage Tomka.
– Rzeczywiscie, mozna powiedziec, ze duze gesi – ze smiechem zgodzila sie Sally.
– Moze raczej labedzie – dopowiedzial Tomek. – Tylko wieksze, no i te dzioby.
– Porownujac je z kaczkowatymi labedziami, ktore zywia sie przeciez roslinami – troche im ublizamy – zauwazyla Sally. – Te to drapiezniki.
– Przesadzasz, Sally – usmiechnal sie jej maz. – Skoro zywia sie rybami, to jeszcze nie mozna ich zaliczyc do drapieznych. Sokoly, orly, kondory, jastrzebie, krogulce, a nawet popularne myszolowy i pustulki na pewno by sie obrazily [98] .
– To raj dla lowcow ptakow – szepnela Sally.
– I dla ich milosnikow, ale takze, niestety, dla mysliwych…
– Tomku! Patryku! Spojrzcie! Ibisy! – podnieconym glosem przerwala mu zona.
– Gdzie? – spytal Tomek.
– Tam – pokazala reka.
Na galezi jednej z palm przysiadly dwa duze, przeszlo poltorametrowej dlugosci ptaki. Ze lsniacymi bialymi piorami kontrastowala czarna szyja, glowa i dziob. Ogon, rowniez czarny, przypominal trojkat.
– Przypatrzcie sie uwaznie! – z podnieceniem zawolal Tomek. – Sally! Patryku! Czy wiecie, jaki to gatunek ibisow?
– Czyzby to byl…
– Tak, tak, Sally. Ibis czczony [99] ! A mowiono mi, ze juz przeszlo 30 lat temu wyginal w Egipcie.
Patryk pobiegl za Dingiem, obaj straszyli ptaki, ktore zrywaly sie na chwile, by usiasc znowu…
– W czasach faraonow mowiono, ze ptak ten tak kocha swoja ojczyzne, iz przeniesiony do innego kraju, zatesknilby sie na smierc – z przejeciem powiedziala Sally.
– Moze wlasnie powrocil z emigracji albo…
– Albo? – Sally powtorzyla pytajaco.
– Albo przenieslismy sie w epoke faraonow. Tylko popatrz na przyrode, na zmagajacych sie z nia ludzi… Nic sie prawie nie zmienilo od tysiacleci.
– Mozliwe, ze rzeczywiscie jestesmy w epoce faraonow. To przeciez wielkie szczescie ujrzec tego ibisa, szczegolna wlasnosc ksiezycowego boga Totha. Bog ten przedstawiany byl w ludzkiej postaci, ale czesto z glowa ibisa. Biale upierzenie ibisa oznaczalo swiatlo sloneczne, skora szyi i glowy – cien ksiezycowy. Zabicie ibisa traktowano jak zbrodnie. Uznawano go za swietego ptaka.
– Podobnie jak wiele innych gatunkow ptakow i zwierzat – dodal Tomek.
– Owszem. W Egipcie czczono koty, krokodyle, zuki skarabeusze, czaple, byki, psy, szakale, pawiany, lwy…
– Podobnie jak w wypadku swietych krow w Indiach wiaze sie to pewnie z przyczynami takze pozareligijnymi.
– Oczywiscie, ibis jest ptakiem pozytecznym. Zjada weze, owady, robaki, male gady – potwierdzila Sally. – Najbardziej ceniono go za pozeranie krokodylich jaj. Och! Tommy! Popatrz tylko, jak sliczne sa te flamingi! [100]
– Czerwonaki male, najpopularnieszy gatunek z rodziny czerwonakow. Jest ich tu cala kolonia.
W wodzie brodzilo z zanurzonymi dziobami stado sporych, bialych ptakow z zarozowionymi koncami skrzydel i rozowymi nogami. Macily mul nogami, wylawiajac glownie rosliny, stanowiace podstawe ich pozywienia. Sally rozbawilo skojarzenie ze strusiami, chowajacymi glowe w piasek. A Tomek wypatrzyl wreszcie cel i zdjal z ramienia sztucer. Wkrotce na ziemie spadlo kilka golebi i turkawek. Digno aportowal je z zapalem.
Do wieczora niewiele pokonali drogi, a zmeczenie sprawilo, ze postanowili przenocowac na statku przycumowanym przy lewym brzegu Nilu. Nikomu nie chcialo sie rozbijac namiotow. Nowicki zdobyl skads geste siatki, rodzaj moskitiery, i powiesil je w drzwiach obu kajut.
– Moze ochroni to twoj sen, Sally – powiedzial. – Zapraszam jutro na sniadanie. Obudze wasza hrabiowska, przepraszam, lordowska wysokosc – powaznie sklonil sie Tomkowi.
– Och, moze wreszcie sie wyspie – westchnela Sally, a Tomasz dodal, parodiujac modlitwe:
– Niech siatka ta ochroni uszy nasze od brzeczenia, a ciala od ukaszen. Swedza bowiem niemilosiernie.
Grubo po polnocy czyjes szybkie rece skrepowaly mocno czlowieka drzemiacego przy sterze. Ocknal sie mocno zwiazany i zakneblowany. Dostrzegl ciemne sylwetki przemykajace ku pasazerskim kajutom. Aby ostrzec spiacych pod sterowka ludzi, delikatnie, ale regularnie zaczal uderzac stopa o podloge.
Przed drzwiami kabiny zajmowanej przez Tomka i Nowickiego stalo czterech ludzi. Jeden z Europejczykow, uzbrojony w rewolwer, szeptem wydawal rozkazy uzbrojonym w dlugie noze Arabom. Przywodca wymownym gestem przejechal reka po swoim gardle i szarpnal drzwiami.
Tomek i Nowicki spali twardo. Ale lata wedrowek i wiele przezytych niebezpieczenstw wyrobily w nich jakis dodatkowy zmysl. Obudzili sie niemal rownoczesnie. Tomek siegnal po kolta – prezent od Smugi.
Nowicki szeptem zapytal:
– Brachu, slyszysz? – szepnal Nowicki.
– Cos sie dzieje. Stuka miarowo, jakby chcial ostrzec.
– Jakis ruch na zewnatrz…
W tym samym momencie ktos sprobowal sforsowac wejscie. Nie przewidzial jednak ochronnej siatkowej zapory i zaplatal sie w nia. Kolejny napastnik machnal dlugim nozem i przecial siatke, ale juz w nastepnej chwili wypadl z kabiny z kula w ramieniu. Za nim, jak burza, ruszyl Nowicki, ale strzal oddany z kilku metrow rozoral mu policzek i na chwile go zamroczyl. Tomek spudlowal i nagle poczul potworny bol dloni. Dosieglo go uderzenie korbacza, po ktorym upuscil bron. Dingo zaatakowal jednego z Arabow, ktory opedzal sie przed nim nozem. A juz i Nowicki otrzasnal sie z zamroczenia, i rozprawil z kolejnym napastnikiem, po prostu wyrzucajac go za burte. Potem z szybkoscia, o ktora nikt by go nie podejrzewal, ruszyl w strone Europejczyka, ktory uzywal bicza. Zderzyli sie z impetem i wsciekloscia. Obaj upadli na poklad. Przeciwnik marynarza poderwal sie pierwszy. Teraz mogl uzyc korbacza, a w jego rekach byla to bron straszna i niezawodna. Bicz strzelal, swistal i wil sie niczym nieslychanie niebezpieczny waz. Nowicki cudem unikal z nim kontaktu i zaczelo mu sie wydawac, ze przeciwnik tylko sie nim bawi. Bicz wlasnie ze swistem otarl sie o jego wlosy.
– Teraz kolej na ucho – uslyszal zachrypniety, szyderczy glos.
W sukurs przyszlo zawolanie Zagloby: “Fortelem go, fortelem!”. Nie podnoszac sie, przekoziolkowal w strone przeciwnika i chwycil go w pol. Rozpoczely sie zapasy. W zwarciu bicz nie mogl byc uzyteczny. Takze Tomek blyskawicznie podniosl swego kolta i powoli zaczynali wraz z Nowickim zdobywac przewage. Nim mieli jednak czas, by ogarnac niezwykla sytuacje, by zrozumiec, co moze oznaczac fakt, ze w starciu z nimi nie uczestniczy drugi z Europejczykow, ten nagle pojawil sie na pokladzie.
– Spokoj! – krzyknal krotko.
Nowickiego i Tomka okrzyk ten zatrzymal skuteczniej niz zrobilby to strzal z rewolweru, ktory mezczyzna pewnie trzymal w dloni. Obok niego, tuz przy scianie swojej kajuty, stala bowiem Sally z rekami na karku i trzymany za wlosy Patryk. Tomek zamarl, a Nowicki odepchnal przeciwnika i nie reagowal, mimo ze ten wyraznie nie mial zamiaru dac za wygrana. Wrecz przeciwnie. Z pelnym okrucienstwa usmiechem zamachnal sie biczem…
– Spokoj, Harry, przeciez mowilem! – jego towarzysz powtorzyl z naciskiem. – A ty – zwrocil sie do Tomka – rzuc bron!
Tomek polozyl rewolwer na deskach pokladu, tuz przed soba.
– Powoli! – dyktowal. – I uspokoj psa.
Tomek zagwizdal na Dinga, ktory przywarowal u jego stop. “Stoje za daleko, by zaatakowac… Zdazy strzelic do Sally… Moze poszczuc psa… Nie, to zbyt ryzykowne… Czegoz, u diabla oni chca?” – tloczyly sie chaotyczne mysli.
– Czego od nas chcecie? – bezwiednie powtorzyl na glos. Katem oka dostrzegl jednak, ze na dachu kajuty Sally pojawil sie ciemny zarys poteznej postaci.
– Czego, do licha, od nas chcecie! – rzucil podniesionym glosem.
– Kopnij w moja strone rewolwer – padla spokojna odpowiedz. Zanim Tomek zdazyl ruszyc noga, zaswistal korbacz i kolt potoczyl sie po deskach pokladu. Rozlegl sie glosny smiech Harry’ego.
[96] Zurawie (Grus grus) – gatunek ptakow z rodziny zurawi (Gruidae). Tu: prawdopodobnie zuraw koroniasty (Balearica pavonica), licznie wystepujacy w Afryce. Osiaga dlugosc 105 cm, rozpietosc skrzydel – 50 cm. Zamieszkuje teren otwarty, czesto na skraju bagien i jezior. Zywi sie malymi zwierzetami jak zaby, male gady, owady, czasem zjada ziarno.
[97] Pelikany (Palecanidae), rodzina z rzedu pelnopletwych. Liczy 6-8 gatunkow.’ dlugosc 125-185 cm. Dobrze lataja, swietnie plywaja i nurkuja. Zywia sie rybami i skorupiakami.
[98] Tomek wymienia ptaki z rzedu drapieznych (Falconiformes).
[99] Ibisy (Threskiornithidae) rodzina z rzedu brodzacych, liczaca 28 gatunkow, w tym m.in. ibisa czczonego (Threskiornis aetiopica), ktorego kult zwiazany byl z faktem, ze pojawial sie liczniej w okresach wzrostu poziomu wody w Nilu. Dlugosc do 60 cm, rozpietosc skrzydel 130 cm.
[100] Czerwonak maly (Phoeniconaias minor), najliczniejszy gatunek z rodziny czerwonakow czyli flamingow, powszechny w poludniowo-wschodniej Afryce.