Tajemnica Kaszl?cego Smoka - Hitchcock Alfred. Страница 5
Rozdzial 2. Strach wylania sie z morza
Miasteczko Seaside, w ktorym mieszkal zaprzyjazniony z Alfredem Hitchcockiem rezyser filmowy, polozone bylo o jakies trzydziesci pare kilometrow na poludnie, kolo autostrady biegnacej wzdluz wybrzeza Pacyfiku. Zaraz po lunchu mial tam jechac jeden z niemieckich pomocnikow wujostwa Jupitera, Hans, zeby zrobic zakupy i dostarczyc towar zamowiony przez miejscowych sprzedawcow. Ciotka Matylda zgodzila sie, aby Jupiter i jego przyjaciele zabrali sie z nim mala ciezarowka, nalezaca do niej i wuja Tytusa.
Po obfitym posilku, przyrzadzonym przez ciotke Matylde, wszyscy trzej pobiegli do samochodu, zeby poupychac sie jakos na przednim siedzeniu, obok Hansa. Jupiter podal mu adres i wkrotce potem pedzili juz gladka autostrada na poludnie.
– Bob, miales troche czasu na male badania – odezwal sie Jupiter. – Czego sie dowiedziales na temat smokow?
– Smok – odparl Bob – jest mitycznym potworem, przedstawianym zwykle jako ogromny gad ze skrzydlami i pazurami, ziejacy ogniem i dymem.
– Nie robilem wprawdzie zadnych badan – przerwal mu Pete – ale zdaje mi sie, ze Bob pominal cos waznego. Smoki nie sa usposobione przyjaznie do ludzi.
– Wspomnialbym takze i o tym – stwierdzil Bob – ale Jupitera interesuja wylacznie fakty. Smoki sa mitycznymi stworami, co oznacza, ze tak naprawde wcale nie istnieja. Ale jezeli nie istnieja, nie musimy martwic sie tym, czy sa usposobione przyjaznie, czy tez nie.
– Dokladnie tak – powiedzial Jupiter. – Smoki sa stworami z zamierzchlej przeszlosci. Jezeli kiedykolwiek istnialy jakies egzemplarze, zostaly unicestwione w procesie ewolucji.
– Bardzo mnie to cieszy – wtracil Pete. – Ale w takim razie, jesli ulegly wyniszczeniu, jak to sie dzieje, ze jedziemy wlasnie, zeby prowadzic sledztwo w sprawie jednego z nich?
– Uslyszelismy przez radio, ze w spokojnym miasteczku Seaside zaginelo podczas ostatniego tygodnia piec psow – powiedzial Jupiter. – A od pana Hitchcocka wiemy, ze jego przyjaciel stracil psa i widzial kolo swego domu smoka. Nic ci to nie mowi?
– Tak, oczywiscie – odparl Pete. – To mi mowi, ze zamiast jechac na poszukiwanie smoka, powinienem byc w tej chwili w Rocky Beach i slizgac sie po falach na moim surfie.
– Alez jesli angazuje nas Henry Allen, ktory jest przyjacielem pana Hitchcocka, oznacza to, ze mamy przed soba przygode, ktora moze sie okazac bardzo korzystna dla Trzech Detektywow – oswiadczyl Jupiter. – Dlaczego nie chcesz popatrzec na te sprawe pod tym katem?
– Probuje, probuje – mruknal niepewnie Pete.
– Bez wzgledu na to, czy ten smok tam jest, czy go nie ma – powiedzial Jupiter – pewne jest, ze dzieje sie cos bardzo tajemniczego. Niedlugo poznamy fakty, z ktorymi bedziemy musieli sie zmierzyc. A tymczasem musimy podejsc do calej sprawy w bardziej otwarty sposob.
Samochod minal juz obrzeza Seaside i Hans zwolnil, rozgladajac sie za podana mu przez Jupitera ulica. Po przejechaniu jeszcze dwoch kilometrow ciezarowka zatrzymala sie.
– Mysle, ze to musi byc gdzies w poblizu – powiedzial Hans. Wszedzie naokolo widac bylo jedynie szpalery palmowych drzew. Jesli byly tu jakies domy, musialy byc ukryte gdzies za nimi. Pete dostrzegl maly napis na bialej skrzynce na listy.
– H.H. Allen – przeczytal glosno. – To tutaj.
Chlopcy wyskoczyli z samochodu.
– Wiesz, Hans, te wstepne czynnosci powinny nam zajac w przyblizeniu dwie godziny – powiedzial Jupiter. – Dasz rade zalatwic przez ten czas wszystkie zakupy i dostawy, a potem wrocic po nas?
– Jasne, bez problemu – od parl krzepki Bawarczyk. Zawrocil ciezarowke, pomachal im reka i skrecil w waska uliczke prowadzaca do centrum.
– Najpierw musimy sie troche rozejrzec – powiedzial Jupiter. – To moze sie nam przydac w rozmowie z panem Allenem. Lepiej byc zorientowanym w terenie.
Domy pobudowane byly na wysokiej skarpie, wychodzacej na ocean. Najblizsza okolica robila wrazenie dosc odludnego zakatka. Chlopcy skierowali sie ku nie zamieszkanej parceli sasiadujacej z rezydencja rezysera i podeszli az do krawedzi urwiska.
– Milo tu i spokojnie – stwierdzil Bob, spogladajac na ciagnaca sie w dole plaze i migotliwa ton oceanu.
– Niezle warunki do surfowania – mruknal Pete, przygladajac sie przybrzeznym falom. – Nic nadzwyczajnego, ale te metrowe balwany morskie sa w sam raz. Mysle, ze wieczorem, kiedy zaczyna sie przyplyw i lamie sie wysoka fala, ten smok moze sie czuc tu jak w raju. Ma sie w czym chowac.
Jupiter skinal potakujaco glowa.
– Masz racje, Pete. O ile ten smok rzeczywiscie istnieje – powiedzial powoli, a potem wyciagnal szyje i spojrzal w dol. – Pan Hitchcock powiedzial, ze tu sa jaskinie. Ale stad wcale ich nie widac. Potem, po rozmowie z panem Allenem, zejdziemy na dol i postaramy sie je obejrzec.
Bob przeciagnal oczami po bezludnej plazy, jasniejacej daleko w dole.
– Jak sie tam dostaniemy?
Pete wyciagnal reke w kierunku niepewnie wygladajacych, zniszczonych przez deszcze i wichry, drewnianych stopni.
– Bob, widzisz te schodki? Ida przez cale urwisko, az do dolu.
Jupiter przelecial wzrokiem wzdluz skarpy.
– Patrzcie, lam dalej sa jeszcze jedne. Z drugiej strony tez. W sumie nie ma ich jednak zbyt wiele. No, dobra, mysle, ze mamy juz obraz tego terenu. Chodzmy teraz posluchac tego, co ma nam do powiedzenia pan Allen.
Odwrocil sie i poprowadzil swych przyjaciol do ukrytej w zielonym zywoplocie bramy. Cala trojka weszla do srodka. Kreta sciezka prowadzila do, kryjacego sie posrod palmowych drzew, krzewow i dziko rosnacych kwiatow, domu z wyblaklej, zoltawej cegly. Ogrod byl raczej zaniedbany, podobnie zreszta jak i sam dom, wzniesiony na brzezku skalnego urwiska.
Jupiter uniosl mosiezna kolatke i zastukal nia do drzwi.
W chwile potem na progu stanal niski, tegawy mezczyzna. Jego opalona, pokryta zmarszczkami twarz okalaly siwe wlosy. Spod gestych, krzaczastych brwi spogladaly posepne, piwne oczy.
– Prosze, chlopcy, wejdzcie do srodka – powiedzial wyciagajac reke. – Domyslam sie, ze jestescie tymi zuchami przyslanymi przez mojego przyjaciela Alfreda Hitchcocka dla udzielenia mi pomocy. To wy jestescie detektywami, prawda?
– Tak, prosze pana – powiedzial Jupiter, a potem wyciagnal w jego kierunku firmowa wizytowke Trzech Detektywow. – Rozwiklalismy juz sporo roznych spraw.
Starszy pan ujal kartke w wykrzywione artretyzmem palce i podniosl ja do oczu. Zawierala ona nastepujace informacje:
TRZEJ DETEKTYWI
Badamy wszystko
???
Pierwszy Detektyw…. Jupiter Jones
Drugi Detektyw… Pete Crenshaw
Dokumentacja i analizy…. Bob Andrews
– Te znaki zapytania – wyjasnil Jupiter – sa naszym symbolem i znakiem firmowym. Symbolizuja pytania, na ktore nie ma odpowiedzi. Nie rozwiazane zagadki, nie wyjasnione tajemnice. Podejmujemy sie ich wyjasnienia i rozwiazania.
Starszy pan kiwnal glowa jakby na znak zadowolenia i schowal kartke do kieszeni.
– Chodzcie do mego gabinetu, zeby wszystko omowic.
Trzej przyjaciele weszli za nim do duzego, zalanego sloncem pokoju. Z zapartym tchem rozgladali sie po wnetrzu domu. Sciany zapelnione byly od podlogi do sufitu obrazami, stloczonymi doslownie jeden obok drugiego. Oprocz obrazow wisialo tam takze wiele pieknie oprawionych, podpisanych fotografii slynnych gwiazd filmowych i innych slawnych osobistosci.
Obszerne biurko pokryte bylo papierami i drewnianymi figurkami. Takze na polkach z ksiazkami stalo pelno roznych przedmiotow, jakichs tajemniczych staroindianskich figurynek i malych, dziwacznych rzezb, rodem z Afryki. Niektore z nich wygladaly groznie, mogly nawet budzic przerazenie.
Wlasciciel wskazal chlopcom krzesla, a sam usiadl za biurkiem na duzym rzezbionym fotelu.
– Usiadzcie, prosze. Opowiem wam, dlaczego zadzwonilem w tej sprawie do Alfreda Hitchcocka. Mowil wam juz na pewno, ze jestem rezyserem filmowym?
– Tak, prosze pana, wspomnial o tym – odpowiedzial Jupiter.
Pan Allen usmiechnal sie.
– Powinienem byl raczej powiedziec, ze bylem nim. Od wielu juz lat nic nie nakrecilem. Bylem rezyserem na dlugo przedtem, zanim wy przyszliscie na swiat. I, jak sadze, zdobylem nawet pewna slawe. Mialem tez swoja specjalnosc, podobnie jak Alfred, ktory wyspecjalizowal sie w kryminalnych dreszczowcach. Nasze zainteresowania byly jednak zupelnie odmienne. Alfred koncentrowal sie na konstruowaniu logicznych zagadek osadzonych w realnym swiecie, ja natomiast krecilem filmy wykraczajace poza rzeczywistosc.
– Co pan ma na mysli? – zapytal Jupiter.
– To wyjasni wam, dlaczego nie moglem pojsc z moim problemem na policje albo prosic o pomoc inne wladze. Jak widzicie, lubie wszystko co udziwnione, nie z tego swiata, pelne grozy. W moich obrazach znajdziecie mnostwo potworow, wilkolakow, stworow o dziwnym i odrazajacym wygladzie, w ktorych kipia gwaltowne emocje.
Jednym slowem, moi drodzy, bytem specjalista od filmowych horrorow!
Jupiter kiwnal glowa.
– Tak, prosze pana, teraz przypominam sobie pana nazwisko. Widzialem panskie dziela na festiwalach dawnych filmow.
– To dobrze. Tak wiec kiedy opowiem wam o tym, co na moich oczach wynurzylo sie z morza tamtej nocy, kiedy znikl moj pies, sami zobaczycie, dlaczego wahalem sie, czy o tym mowic. Przy calej tej mojej “slawie” i niezdolnosci do znalezienia przez tyle lat pracy przy jakims filmie narazilbym sie tylko na to, ze rozni glupcy posadzaliby mnie o chec zwrocenia na siebie uwagi i zyskania rozglosu.
Dzielo mojego zycia jest juz skonczone. Przynajmniej oni tak to widza… i mysla tez, ze nie mam juz sil… Jestem wystarczajaco bogaty, aby zyc w calkowitym spokoju. Nie mam zadnych zmartwien, zadnych obaw, z wyjatkiem…
– Z wyjatkiem smoka, ktory mieszka w jaskini pod pana domem? – zapytal Jupiter.
Pan Allen skrzywil sie.
– Tak – powiedzial, a potem przyjrzal sie chlopcom uwaznie. – Mowilem Alfredowi, ze widzialem smoka, jak wychodzil z wody. Ale nie wspomnialem o jednym. Ze ja go takze slyszalem!