Zapa?ka Na Zakr?cie - Siesicka Krystyna. Страница 2
– Mater Dolorosa! Tomek, jaki ty jestes wielki! – zawolalam zaskoczona.
A wiec to w nim kochalam sie w ciagu ubieglego lata i kilku tygodni jesieni!
– A gdzie reszta? – spytalam, kiedy usiedlismy pod czerwonym parasolem.
– Maja przyjsc za pol godziny! Celowo prosilem, zebys przyszla wczesniej…
Rozesmialam sie wedlug przykazan mamy, bo czulam sie jednak troche nieswojo.
– Masz do mnie jakis interes? – zapytalam.
– Interes? Nie… Czy ja wiem zreszta… Zwyczajnie, chcialem cie przeprosic!
– Za co?
– Nie pisalem do ciebie.
– Alez… to w ogole nieistotne!
Nieistotne! A ile sie namartwilam brakiem wiadomosci od niego, dopoki na imieninach Baski nie poznalam Marka!
– Przeciez ja do ciebie tez nie pisalam i nie uwazam, zeby… – wzruszylam ramionami – nie ma o czym mowic, Tomek!
Byl wyraznie zawiedziony. Widac sadzil, ze nosze w sercu zalobe po nim. Przez chwile usilowal naklonic mnie do ubolewania.
– Widzisz, nie pisalem, bo prawde mowiac robie straszne bledy ortograficzne. To mnie zawsze peszy.
– Och, jezeli o mnie chodzi, Tomek, to nie wysilaj sie na tlumaczenie! Ja naprawde nie jestem na ciebie obrazona – zapewnilam go.
Przygladal mi sie podejrzliwie, jakby moj dobry humor wydawal mu sie udany. Nieprawda! Bylam w cudownym nastroju. Wystarczyl mi tylko rzut oka na Tomka i krotka rozmowa, zebym sie przekonala, jak dalece wywietrzal mi z glowy! Za kazdym razem, kiedy podobal mi sie jakis chlopiec, bawilo mnie to. Nie umialam traktowac sprawy ze smiertelna powaga. Wiedzialam, ze jest przelotna jak wiosenny deszcz. I jezeli jadac do Osady balam sie spotkania z Tomkiem, to jedynie dlatego, ze w ciagu minionego roku myslalam o nim czesciej niz o innych chlopcach. Sadzilam, ze moze to cos oznacza, ze stlumione przez czas uczucie wybuchnie z nagla sila, kiedy go znowu spotkam. Nic nie wybuchlo. Widocznie prawdziwa milosc przyjdzie do mnie inaczej. Tak sobie myslalam, siedzac z Tomkiem pod czerwonym parasolem.
Po chwili przyszla Miska i Ewa, za nimi wkroczyl Maciek. Marianny i Julka ciagle jeszcze nie bylo.
Witajac sie z Miska wykazalysmy kolosalny brak opanowania. Szoste wakacje spedzone razem – to juz jest cos! Przeciez wlasnie my dwie bylysmy zalazkiem calej pozniejszej paczki, ktora peczniala z roku na rok.
Chlopcy przyniesli z bufetu oranzade i szklanki, Ewa zajela sie ciastkami. Miska nachylila sie do mnie i szeptala niecierpliwie:
– Musimy urwac sie na potezne ploty, ale tylko we dwie! Nie masz pojecia, jak sie za toba stesknilam! Wygladasz cudnie, Mada! Sluchaj, czy ja tez tak wydoroslalam, jak ty?
Podparla brode wierzchem dloni i przygladala mi sie prowokujaco. Miska! Jakzez ta dziewczyna umiala sie zgrywac!
– Sluchaj, ja juz postanowilam! – stuknela reka w stolik. – Sluchajcie wszyscy, co powiem! Ide na archeologie!
– Uwazasz, ze na powierzchni ziemi nie ma juz nic ciekawego? Za rok ci sie zmieni! Zdasz mature i wyjdziesz za maz! – zwatpil Maciek.
– Czy mi sie zdaje, czy ten mlody czlowiek kpi sobie ze mnie? – obruszyla sie Miska i udajac obrazona, znowu nachylila sie w moja strone.
– Co wyscie tu tak sami z Tomkiem gadali? – zapytala szeptem. – Nie przeszlo ci to, Mada?
Skrzywilam sie.
– Dochodze do wniosku, ze nie mialo mi co przechodzic! Bardzo go lubie i to wszystko! Przywiozlas rakiete, Miska?
– Jasne!
– Pojdziemy na korty?
– No! Zaraz po obiedzie!
– Sluchajcie, po poludniu idziemy z Miska na korty! Kto z nami?
Wszyscy. Okazalo sie, ze to pierwsze spotkanie nie bylo wcale takie trudne. Marianne i Julka powitalismy choralna owacja. Ostatni zjawil sie Piotr. I chwila, kiedy podchodzil do naszego stolika, byla jedyna, w ktorej odczulismy jakies zaklopotanie. My, ale nie Miska. Szybko podniosla sie ze swojego miejsca, podbiegla do Piotra, polozyla reke na jego ramieniu. Piotr przechylil glowe i pogladzil jej dlon policzkiem.
– Miska! – zawolal cieplo.
– Usiadz tu, Piotr, na moim miejscu! Julek, postaraj sie o jeszcze jedno krzeslo!
Podczas gdy krzeslo wedrowalo ponad stolikiem, Piotr przysunal twarz do mojej twarzy, zupelnie bliziutko. Nie widzialam jego oczu, ukrytych za ciemnymi szklami.
– Serwus, Piotr! – powiedzialam wyciagajac reke, ktorej nie zauwazyl.
– Serwus, Mada! Tak mi sie zdawalo, ze to ty!
Zdawalo mu sie. A wiec widzial jeszcze gorzej niz w zeszlym roku! Wszyscy patrzylismy na niego z zatroskaniem. Tylko na twarzy Miski widac bylo rozpacz, ktorej nie musiala nawet ukrywac, wiedziala przeciez, ze dla Piotra jej twarz jest jedynie rozmazana, jasna plama.
Siedzielismy pod "Parasolami" do obiadu. Marianna zlekla sie, kiedy zegar wybil pierwsza.
– Sluchajcie, ja powinnam juz dawno byc w domu! U nas obiad o pierwszej! Julek, odprowadz mnie i poczaruj mame.
Wiadomo! Julek swietnie potrafil czarowac nasze mamy!
– Ja ide z wami! – poderwala sie Ewa. – Maciek, zostajesz jeszcze?
– Dogonie was, zalatwie tylko rachunek! Zostalismy przy stoliku we czworke: Miska, Piotr, Tomasz i ja.
– Maciek poszedl placic, a ja mu nie dalem swojej doli- zorientowal sie nagle Piotr.
– Zalozylam za ciebie! Bedziesz moim dluznikiem!- rozesmiala sie Miska.
– Zawsze jestem twoim dluznikiem. Nawet ostatnio: na trzy swoje listy otrzymywalas ode mnie jeden!
– Bogowie! To nie twoja wina, Piotr, ze ja tak lubie pisac!
Miska popatrzyla na mnie, pozniej przeniosla wzrok na zielona furtke. Zrozumialam.
– Tomasz, idziemy! Wiec jak, Misia? Spotykamy sie na kortach?
– Tak! Piotr, pojdziesz ze mna na korty po obiedzie?
– Oczywiscie! Jezeli wszyscy ida, to i ja takze!
– Wlasciwie nie moge o tym spokojnie myslec – powiedzial Tomek, kiedy szlismy w kierunku mojego domu.
– Dlaczego Miska to robi? Miska przywiazuje go do siebie zupelnie niepotrzebnie! Jest przeciez dostatecznie nieszczesliwy.
– Nie sadzisz chyba, ze Miska poglebia jego nieszczescie?
Tomasz zatrzymal sie.
– Wlasnie tak sadze, jesli chcesz wiedziec! Piotr jest inteligentny, Piotr swietnie wie, ze ze strony Miski nie moze to byc nic trwalego!
– Dlaczego nie moze?
– Chociazby dlatego, ze w naszym wieku nie ma trwalych uczuc! Masz chyba cos na ten temat do powiedzenia?
– Nie mowimy o mnie, mowimy o Misce! Miska kocha Piotra od dawna! Miala trzynascie lat, kiedy powiedziala mi o tym po raz pierwszy, tu w Osadzie. Sa ze soba przez dwa miesiace w roku, pisuja do siebie i to wszystko jakos sie trzyma. Miska go kocha.
– Z litosci?
Na to pytanie nie odpowiedzialam. Sama zadawalam je sobie czesto.
– Widzisz! Ty tez sie boisz, ze ona go kocha z litosci! Piotr na pewno takze obawia sie tego. W tej chwili on ma dwadziescia lat, ona siedemnascie, Piotr jest prawie niewidomy, Miska… no, coz! Miske ponosi serce! Za duzo w tym patosu jak na moj gust!
– Mysle, ze oni twojego gustu w ogole nie biora pod uwage – obruszylam sie.
Szlismy sciezka po zboczu, moj dom byl juz niedaleko. Tomasz rozesmial sie.
– A tobie, oczywiscie, strasznie sie to wszystko podoba, co? I uwazasz mnie za cynika; tylko dlatego, ze osmielam sie krytykowac… hm… bogactwo uczuc tej desperackiej pary! Dalibog, jak o tym mysle, zaluje, ze nie jestem slepy!
– Jestes za to idiota, a to takze pewna forma kalectwa. Masz u mnie szanse!
– Zmienilas sie… – warknal Tomasz ze zloscia – zjasnialy ci wlosy i wyszczuplaly lydki! Ale jezyk masz ostry jak dawniej!
– Zawsze byl moja chluba, nogi natomiast nigdy!
W ogrodzie przed domem gospodyni rozwieszala na sznurze bielizne.
– No co – zawolala widzac Tomasza – doczekal sie pan?
– Doczekalem sie! – przyznal Tomek. Wypadlo to tak zabawnie, ze zaczelam sie smiac.
Wzruszyl ramionami.
– Na razie, Tomek! Ide na gore!
– Na razie, Mada! Ciao!
Po schodach szlam powoli. Mama na pewno zapyta, jak bylo? Bylo zupelnie inaczej, niz to sobie wyobrazalam. Po pierwsze nasza paczka, ktora zawsze chodzila grupa albo gesiego, juz dzis ustawila sie parami. Mialam wiec do wyboru: albo uznac Tomka za swojego partnera i przyjac go takim, jakim byl, albo nie uznac go wcale.
Drzwi do naszego pokoju uchylily sie.
– Pospiesz sie – fuknela Alka – gospodyni juz przyniosla obiad!
– Zapisalam nas do czytelni i wzielam trzy ksiazki! – zakomunikowala mama, kiedy usiadlam przy stole. – Dla ciebie, Mada, Hemingwaya! Zadowolona jestes?
– Komu bije dzwon?
– Tak.
– To swietnie!
Mama nie zapytala o nic. Umiala sie znalezc – jak powiadala zawsze moja babcia Emilia, kiedy ktos umiejetnie wylawirowal z niewygodnnej sytuacji.
Pierwszy tydzien wakacji byl nijaki. Wybralam druga ewentualnosc i w naszym towarzystwie manifestowalam swoja niezaleznosc, splendid isolation, zeby znowu powolac sie na babcie! Byla to pozycja dumna, ale niewygodna. Oczywiscie bralam udzial we wszystkich wspolnie organizowanych wypadach do lasu czy na przystan. Grywalam w siatkowke, w tenisa, laskawie pozwalalam Tomkowi odprowadzac sie na obiad. Ale kiedy nadchodzil wieczor, zostawalam w domu. Nie dla mnie byly te spacery o zmierzchu, wloczenie sie nad brzegiem jeziora – tu dwoje, tam dwoje!
Ktoregos dnia umowilysmy sie z Miska i Ewa, ze pojdziemy sobie na spacer same, bez chlopcow.
– No, nareszcie nie bedziemy sie musialy wysilac!- odetchnela Ewka, kiedy spotkalysmy sie przy kosciele.
– Boze, ile ja sie musze nameczyc, zeby robic z siebie madrzejsza niz jestem, dowcipniejsza niz jestem, ladniejsza niz jestem! Maciek ma w stosunku do mnie wygorowane ambicje!- narzekala, a przeciez cieszylo ja to.
Miska szla obok mnie wymachujac wielka, kolorowa torba.
– Komary sa o wiele bardziej drapiezne niz w zeszlym roku! – stwierdzila nieoczekiwanie. – To samo mozna powiedziec o naszych chlopcach! Zauwazylyscie, ze na plazy Julek bez przerwy wmawia w Marianne, ze powinna mocniej natluszczac plecy? Gdyby to od niego zalezalo, wsmarowalby w nia trzy tubki kremu na godzine! Biedna Manka wieczorami musi chyba nozem zeskrobywac te kilogramy tluszczu, ktore Julek w nia wciska!