Znachor - Dolega-Mostowicz Tadeusz. Страница 17
Antoni Kosiba nie lubil klamstwa. Jednak tym razem nie chcial sie go wyrzec, skoro moglo doprowadzic do celu.
— Czy robilem to? — wzruszyl ramionami. — Wiele razy robilem. I tobie zrobie i wyzdrowiejesz! Jestes nieglupi i zgodzisz sie. Drzwi uchylily sie i mala Natalka zawolala:
— Antoni, chodz wieczerzac! A tobie jak, Wasilka, do lozka przyniesc?
— Nie bede jesc — niecierpliwie odburknal Wasil, zly, ze mu przerywaja tak wazna rozmowe. — Wynos sie, Natalka!
Zaczal ponownie wypytywac Antoniego i puscil go dopiero wtedy, gdy w sieni zaskrzeczal przynaglajacy glos matki.
W dwa dni potem stary Prokop zawolal do siebie przed mlyn Antoniego. Siedzial i pykal dymem ze swojej fajki.
— Cos ty nagadal, Antoni, mojemu Wasilce? — odezwal sie z namyslem. — Niby wzgledem tego leczenia.
— Prawde powiedzialem.
— Co za prawde?
— A ze ja go moge z tego kalectwa wyprowadzic.
— Jakze ty mozesz?
— Trzeba rozciac, kosci na nowo rozlamac i z powrotem zlozyc. One sa zle zlozone. Stary splunal, poglaskal swoja siwa brode i machnal reka.
— Przestan. Sam doktor powiedzial, ze tu nic nie pomoze, a ty, glupi, nieuczony, chcesz?... Prawda, ze w roznych majsterskich rzeczach rozumiesz sie. Nie przecze. Bo i grzech bylby... ale z cialem ludzkim to ono nie takie proste. Trzeba wiedziec, gdzie jaka kosteczka, gdzie jaka zyleczka, ktora do ktorej pasuje, ktora jakie ma znaczenie. Toz sam nieraz prosiaka albo cielaka na ten przyklad rozbieralem. Ile tam roznych takich, co i nie polapisz sie. A w gruncie rzeczy co?... Bydle. A u czlowieka przecie wszystko delikatne. Znac sie na tym trzeba. To tobie nie sieczkarnia, co ja rozsrubujesz, wszystkie srubki i tam inne takie na ziemi rozlozysz, a pozniej nazad poskladasz, posmarujesz i lepiej rznie jak przedtem. Umiejetnosc trzeba miec, te to szkoly, te to nauki.
— Jak chcesz. — Antoni poruszyl ramieniem. — Czy ja napieram sie, czy co? Mowie, ze potrafie, bo juz nieraz ludzi z takiej biedy wyciagnalem, to i potrafie. Czy zdarzylo sie tobie ze mna, zebym co na wiatr gadal?
Stary milczal.
— Czy zdarzylo sie, zebym mowil o jakiej robocie, ze ja znam, a pozniej zebym ja zepsul?
Mielnik skinal glowa.
— To prawda! Grzech byloby przeczyc! Zdatny jestes i nie szkoduje sobie. Ale tu chodzi o mojego syna. Rozumiesz przecie. O ostatniego, jaki mi zostal.
— To chcesz, zeby zostal na zawsze kaleka? Bo i to powiem tobie, ze nie lepiej z nim bedzie, a coraz gorzej. U niego kawalki kosci zostaly odbite. Sam je reka namacasz. Mowisz, ze nauka potrzebna. Miales nauke. Ten doktor z miasteczka przecie uczony. A co zrobil?
— Jak uczony nie poradzil, nieuczonemu i brac sie nie ma po co. Chyba — zawahal sie — chyba do Wilna wiezc, do bolnicy. Ale koszt ogromny i tez nie wiadomo, czy co pomoze...
— I kosztow nie trzeba. Mnie grosza nie zaplacisz. Nie napieram sie ja, Prokopie, powtarzam, ze nie napieram sie. Z dobrego serca, przez zyczliwosc dla was wszystkich chcialem. Jezeli boisz sie, ze Wasila od tego moze smierc albo gorsza choroba spotkac, to uwazaj na dwie rzeczy. Najpierw to twoje prawo bedzie chocby mnie i zabic. Bronic sie nie bede. A zechcesz, to do smierci w sluzbie u ciebie za darmo zostane. Coz ja zrobie! Zal mi chlopaka, a wiem, ze rady dam. Druga zas rzecz, Prokopie, czy ty nie slyszales, jakie jemu mysli po glowie chodza?
— Jakiez to mysli?
— A takie, zeby sobie zycie odebrac.
— Tfu, nie wymawiaj w zla godzine. — Mielnik drgnal.
— Ja nie wymawiam. Ale on, Wasilka, ciagiem nad tym rozmysla. Mnie mowil i innym. Zapytaj Zoni albo i Agaty. — W imie Ojca i Syna!...
— A ty, Prokop, Boga nie wzywaj — dodal gniewnie Antoni — bo wszyscy gadaja, ze twoje nieszczescie z dziecmi to przez kare Boza za krzywde twego brata...
— Kto tak mowi?! — zawarczal stary. — Kto?... Kto?... A wszyscy. Cala okolica. A jezelis jeszcze ciekaw, to i syn twoj mowi to samo. Za co, powiada, ja mam cierpiec, wiecznym kaleka byc, za grzech ojca?...
Zapanowalo milczenie. Prokop opuscil glowe i siedzial jak skamienialy. Jego dlugie, siwe wlosy i broda poruszaly sie lekko od wiatru.
— Boze, zmiluj sie. Boze, zmiluj sie — szeptal cicho. Antoniemu zrobilo sie nagle bardzo nieswojo. Oto rzucil w twarz temu biednemu starcowi najbolesniejsze oskarzenie. Zapragnal zlagodzic jakos to, co powiedzial, i odezwal sie lagodnie:
— Co gadaja, to oczywiscie wymysl... Wyrokow Boskich nikt znac nie moze. A Wasil mlody jeszcze i glupi. Ja tam w to nie wierze. Stary nie poruszyl sie.
— Ja nie wierze — ciagnal Antoni. — A najlepszy dowod to w tym, ze twojego syna mozna wyleczyc i ze go wylecze. Zastanow sie, Prokop, bo tylko dobra tobie zycze, jak wiem, ze i ty mi zla nie zyczysz. Zastanow sie, co to bedzie, gdy na przekor wszelkim gadaniem Wasil wyzdrowieje, zacznie chodzic, jak wszyscy inni ludzie, wezmie sie do pracy? Bedziesz mial komu mlyn zostawic i na niedolezne swoje lata oparcie i opieke u rodzonego znajdziesz. Pomysl, czy nie zamknie to plotkarzom geby, kiedy zobacza Wasila zdrowego?
Mielnik podniosl sie z kloca ciezko i spojrzal na Antoniego. W oczach mial niespokojne iskry.
— Sluchaj, Antoni, a przysiegniesz mi, ze chlopiec nie umrze?
— Przysiegne — zabrzmiala powazna odpowiedz.
— To chodz.
Bez slowa poszedl naprzod. Zajrzal do pokojow. Nikogo tu nie bylo. W rogu przed ikona chybotal sie maly plomyczek lampki.
Prokop zdjal ikone z gwozdzia, uroczyscie podniosl ja nad glowa i powiedzial:
— Na swieta Przeczysta...
— Na swieta Przeczysta — powtorzyl Antoni.
— Na Chrystusa Zbawiciela...
— Na Chrystusa Zbawiciela...
— Przysiegam.
— Przysiegam.
— Przysiegam — powtorzyl Antoni i dla potwierdzenia przysiegi ucalowal obraz, ktory mu przysunal Prokop.
Wszystko mialo sie odbyc w zupelnej tajemnicy. Prokop Mielnik nie chcial, by przez nadanie sprawie rozglosu znowu ozyly w okolicy rozmowy o wypedzonym bracie i o karze Boskiej, co miala za to spasc na jego potomstwo. Pomimo przysiegi Antoniego Kosiby, pomimo wyjatkowego zaufania, jakie don zywil, liczyl sie przeciez z mozliwoscia smierci syna.
Dlatego tez nawet swoim najblizszym nie udzielil dokladnych informacji.
W ciagu nastepnego dnia, zgodnie z planem Antoniego, baby musialy uprzatnac przybudowke. Napalono tam w piecu, zaniesiono ceber z woda, dwa najwieksze rondle i posciel Wasila, a takze Antoniego.
Babom i drugiemu parobkowi Prokop powiedzial tylko to:
— Antoni zna sposob leczenia i bedzie tam leczyc Wasilke.
Tymczasem Antoni wybral sobie z narzedzi mlotek, mala pilke, wyczyscil ja do bialosci roztarta cegla i dorobil raczke. Potem wyszukal dlutko i dwa noze. I to, i to ostrzyl dlugo, ale ze robil to w skladziku, nikt go nie mogl podpatrzec. Nie wiedzial tez nikt, jak wystrugal sobie wklesle deseczki.
Stary Prokop z samego rana poszedl do miasteczka i wrociwszy zaniosl Antoniemu do przybudowki jakies paczki. Byla to wata i jodyna. Bandaze sporzadzil Antoni sam z dwoch przescieradel.
Wieczorem przeniesiono Wasila i obaj spedzili juz te noc razem w przybudowce. W przybudowce byla duza izba z trzema oknami i ciemna alkowa. Wasilowi postawiono lozko w izbie. Alkowe zajal Antoni. Tak samo jak i w izbie domowej pod scianami byly tu lawy, a w kacie duzy stol.
Wasil nie mogl zasnac. Wciaz wypytywal Antoniego o rozne szczegoly.
— Spalbys juz — ofuknal go wreszcie Antoni. — Co, boisz sie bolu, jak baba?
— Ja nie boje sie bolu. Gdziez tam. Sam zobaczysz. Ani jekne. I o to tylko cie prosze, ty nie zwazaj na bol. Ja przetrzymam. Byle dobrze bylo.
— Bedzie dobrze.
O swicie mlyn ruszyl normalnie. Z ta tylko roznica, ze obie mlode kobiety musialy pojsc do pomocy na miejsce Antoniego.
— Coz to, Prokop — podzartowywali chlopi — ty babami mlyn pedzisz?
Ale Prokop na zarty nie odpowiadal. Nie to mu bylo w glowie. Robil swoje, lecz wciaz modlil sie w duchu.