Szkarlatny Kwiat - Orczy Baroness. Страница 16
Elegancki dyplomata zblizyl sie i przywital panie.
– Niestety! Sa jak najgorsze… – odrzekl ze smutkiem. – Rzez trwa. Paryz literalnie ocieka krwia, a gilotyna domaga sie coraz to nowych ofiar.
Hrabina oparta o fotel, blada i jakby skamieniala, sluchala krotkiego sprawozdania z wypadkow rozgrywajacych sie w jej nieszczesnej ojczyznie.
– Moj Boze! jak to bolesnie sluchac o tym wszystkim, panie -rzekla zla angielszczyzna – moj biedny maz pozostal jeszcze w tym okropnym kraju! Co za meka… ja siedze bezpiecznie w teatrze, gdy on otoczony jest takim niebezpieczenstwem!
– Alez pani – rzekla zawsze szczera i otwarta lady Portarles
– nic ci nie pomoze ucieczka do klasztoru; tym nie uratujesz zycia meza! Musisz myslec o twoich dzieciach, a one sa za mlode, aby wciaz smucic sie i martwic.
Hrabina usmiechnela sie przez lzy na te szczera rade przyjaciolki. Lady Portarles, ktorej glos i maniery byly stosowniejsze raczej dla dzokeja, miala w gruncie rzeczy zlote serce i pod ta trywialna rubasznoscia, ktora pewne damy przybieraly wowczas dla pozy, kryly sie najdelikatniejsze uczucia.
– Poza tym pani – dodal lord Grenville – czy nie wspominalas mi wczoraj, ze liga "Szkarlatnego Kwiatu" przysiegla ci, ze przeprowadzi hrabiego przez kanal?
– Tak – odparla zagadnieta – i to jest moja jedyna nadzieja. Widzialam wczoraj lorda Hastingsa i znow dodal mi otuchy.
– W takim razie nie powinnas niczego sie lekac. Co liga przyrzekla, wykona z pewnoscia. Niestety! – westchnal stary dyplomata – czemuz nie jestem o pare lat mlodszy!
– Ale jestes jeszcze dostatecznie mlody, aby pokazac plecy temu francuskiemu straszydlu, ktore kroluje w twojej lozy – przerwala lady Portarles.
– Uczynilbym to z pewnoscia, gdyby to bylo w mojej moznosci, ale musisz pamietac, pani, ze sluzac ojczyznie, musimy odlozyc na bok uprzedzenia. Pan Chauvelin jest zaufanym przedstawicielem rzadu…
– A to dobre! Nazywasz tych lotrow rzadem?
– Dotad Anglia nie uwazala za stosowne zerwac dyplomatycznych stosunkow z Francja – rzekl minister – i wobec tego jestesmy zmuszeni przyjmowac uprzejmie posla, ktorego mianowala.
– Niech diabli wezma dyplomatyczne stosunki, lordzie! Zareczam ci, ze ten chytry lis jest niczym innym, tylko szpiegiem. Przekonasz sie, ze bedzie zajmowac sie bardzo malo dyplomacja, a za to szkodzic ukrytym tu monarchistom, heroicznemu "Szkarlatnemu Kwiatowi" i jego zacnej lidze.
– Jestem pewna – rzekla hrabina, przygryzajac wargi – ze jezeli ten Chauvelin zamierza zrobic nam krzywde, to znajdzie wiernego sprzymierzenca w osobie lady Blakeney.
– A to dopiero zlosliwa kobieta! – wykrzyknela lady Portarles.
– Lordzie Grenville, jestes bardzo wymowny, prosze cie zatem, wytlumacz hrabinie, ze mowi niedorzecznosci. W twoim polozeniu tu w Anglii, pani -ciagnela zwrociwszy sie do emigrantki z twarza zaczerwieniona z oburzenia – nie mozesz sobie pozwalac na te panskie kaprysy, ktore tak lubia wasi francuscy arystokraci. Lady Blakeney moze byc w przyjazni lub nie z tymi lotrami z rewolucji, mogla miec cos wspolnego lub nie ze skazaniem St. Cyra, ale jest dzis osoba bardzo wysoko postawiona: sir Percy Blakeney ma wieksza fortune, niz pol tuzina innych lordow wzietych razem i cieszy sie ogromnym powazaniem u dworu, wiec chcac ponizac lady Blakeney, nie zaszkodzisz jej z pewnoscia w niczym, tylko siebie pani osmieszysz. Czyz nie mam racji, lordzie?
Lecz nikt nie dowiedzial sie nigdy, co o tym dlugim kazaniu lady Portarles pomyslal lord Grenville lub hrabina de Tournay, gdyz wlasnie podniesiono kurtyne. Rozpoczynal sie trzeci akt "Orfeusza" i ze wszystkich stron zaczely dochodzic niecierpliwe sykania o cisze.
Lord Grenville pozegnal spiesznie panie i wslizgnal sie do swej lozy, gdzie Chauvelin przesiedzial caly antrakt, sam z nieodstepna tabakierka w reku. Blade oczy wlepil w loze naprzeciw, gdzie z szelestem jedwabiu i wesolym smiechem na ustach weszla wlasnie w towarzystwie meza piekna lady Blakeney. Wygladala wprost czarujaco w lekko zapudrowanych zlotawych puklach, przytrzymanych nisko w tyle glowy olbrzymia czarna wstazka. Ubrana zawsze wedlug ostatniej mody, tym razem wzgardzila skrzyzowanym szalem, ogolnie wowczas noszonym. Miala suknie o krotkiej klasycznej talii, ktora przyjeta niebawem w calej Europie, i w tym stroju byla szczegolnie piekna, gdyz podnosil wspaniala linie jej postaci, a blyszczaca materia sukni lsnila bogactwem zlotych haftow.
Gdy weszla, wychylila sie, aby przywitac znajomych; z lozy krolewskiej poslano jej krotkie i serdeczne pozdrowienie.
Chauvelin sledzil ja uporczywie z poczatkiem trzeciego aktu, gdy sluchala z zajeciem muzyki. Drobna jej reka bawila sie wachlarzem, wysadzanym kosztownymi kamieniami. Jej glowe, szyje i ramiona okrywaly wspaniale diamenty zlozone w darze przez ubostwiajacego ja meza.
Malgorzata ogromnie lubila muzyke. "Orfeusz" ja zachwycal. Radosc zycia odbijala sie na jej twarzyczce, w wesolych niebieskich oczach i drazala usmiechem na ustach. Liczac dopiero 25 lat, w pelni rozkwitu swej mlodosci, byla bostwem uwielbianym przez najwykwintniejsze towarzystwo. Dwa dni temu "Day Dream" powrocil z Calais, przywozac wiadomosci o ukochanym bracie. Armand donosil, ze odbyl szczesliwie podroz, ze mysli o niej i ze bedzie ostrozny. I w tej chwili, sluchajac namietnych akordow Glucka, zapomniala o rozczarowaniach, o przelotnych marzeniach, zapomniala nawet o dobrodusznej, ospalej miernocie meza, ktory obsypywal ja brylantami i splendorami wielkoswiatowego zycia. Sir Percy pozostal przy zonie tak dlugo, jak mu nakazywaly formy grzecznosci i odstapil swe miejsce w lozy jego krolewskiej wysokosci i calemu zastepowi wielbicieli, ktorzy skladali hold krolowej mody. Wyszedl na pogawedke z przyjaciolmi, ale Malgorzata nie zapytala nawet, czemu ja opuszcza, ani gdzie idzie, tak malo ja to interesowalo.
Choc otaczal ja swietny dwor zlotej mlodziezy londynskiej, wyprawila wszystkich z rozpoczeciem trzeciego aktu, pragnac pozostac sama z Gluckiem.
Dyskretne pukanie do drzwi oderwalo ja od muzyki.
– Prosze – rzekla z lekkim odcieniem zniecierpliwienia, nie patrzac na intruza.
Chauvelin, czekajac na sposobna chwile, zauwazyl, ze byla sama, i nie zwazajac na niecierpliwe "prosze", cicho wsunal sie do lozy i stanal za krzeslem Malgorzaty.
– Jedno slowko, obywatelko – szepnal.
Malgorzata obrocila sie zywo.
– Przestraszyles mnie – rzekla z wymuszonym usmiechem. – Twoja obecnosc nie jest dla mnie wcale pozadana, gdyz chce sluchac Glucka i nie jestem usposobiona do rozmowy.
– Ta chwila daje mi jedyna sposobnosc – odpowiedzial spokojnie; i nie czekajac na pozwolenie, przysunal krzeslo tak blisko, ze mogl szeptac jej do ucha, nie przeszkadzajac sluchaczom i nie bedac widzianym na ciemnym tle lozy. – Jest to moja jedyna sposobnosc -powtorzyl, nie otrzymawszy odpowiedzi. – Lady Blakeney jest zawsze tak otoczona, tak poszukiwana przez swych wielbicieli, ze zwykly stary przyjaciel nie moze miec zadnych specjalnych wzgledow…
– W takim razie musisz poszukac innej sposobnosci -odparla z rozdraznieniem. – Dzis ide po operze na bal do lorda Grenville'a, gdzie i ty z pewnoscia bedziesz, wiec przeznacze ci piec minut na rozmowe.
– Trzy minuty w tej pustej lozy wystarczy mi zupelnie, a zdaje mi sie, ze postapisz rozsadnie, jezeli wysluchasz mnie, obywatelko St. Just.
Malgorzata drgnela. Chauvelin nie podniosl glosu, zazyl spokojnie tabaki, a mimo to bylo cos w jego bladych oczach, co mrozilo krew w zylach, jak gdyby przeczucie smiertelnego niebezpieczenstwa.
– Czy to grozba, obywatelu? -zapytala.
– Nie, piekna pani. To tylko strzala wymierzona w proznie.
Umilkl na chwile, gotowy do skoku, jak kot na widok biegnacej myszy, gdy czeka z zadowoleniem na bol, ktory jej zada.
– Twoj brat St. Just jest w niebezpieczenstwie – szepnal po chwili.
Ani jeden muskul nie drgnal na pieknej twarzy Malgorzaty. Chauvelin mogl ja widziec tylko z profilu, lecz bedac wybornym obserwatorem, zauwazyl nagle drgnienie powiek i bolesny skurcz ust.