Tajemnica Jeczacej Jaskini - Hitchcock Alfred. Страница 16
– Co teraz?! – wykrzyknal Pete.
– Nie przypuszczalem, ze jestesmy tu tak kompletnie zamknieci. – Po raz pierwszy na okraglej twarzy Jupitera malowalo sie zaniepokojenie. – To zupelnie nie pasuje do mojej koncepcji.
– Moze El Diablo ma odmienna koncepcje – powiedzial Pete.
Jupiter pochylil sie i zaczal drobiazgowo badac kamienna blokade. Podobnie jak inne powstala dawno temu. Jupe pochylil sie jeszcze nizej i nagle opanowalo go podniecenie.
– Pete, ten duzy glaz byl niedawno przesuwany!
Pete przykucnal kolo niego. Na wprost duzego glazu byly na kamiennej podlodze swieze zadrapania. Cos bardzo ciezkiego porysowalo skale!
Razem wsparli sie o glaz. Zakolysal sie lekko, ale nie ustapil. Jupiter wyprostowal sie.
– Mysle, ze nasz przyjaciel uzywal tego tunelu, by wchodzic i wychodzic z jaskini niezauwazony – mowil rozgladajac sie dookola. – Jesli nie mozemy ruszyc glazu we dwoch, musi byc na to inny sposob… Tutaj! Ten dlugi drag stalowy pod sciana!
Pete pojal od razu. Dzwignia! Chwycil drag i wetknal go miedzy sciane a olbrzymi kamien. Razem mocno nacisneli drag i kamien wytoczyl sie.
Przed nimi rozwarl sie ciemny otwor. Jupiter skierowal nan snop swiatla.
– Nastepna grota – oznajmil.
Pete rzucil drag i obaj przegramolili sie przez dziure. Potoczyli wokol swiatlem latarek.
– O rany! – wykrzyknal Pete.
Jupiter patrzyl w milczeniu. Stali w olbrzymiej grocie. Na jej srodku polyskiwal duzy, czarny staw.
ROZDZIAL 13. Staw Starucha
Woda byla ciemna i nieruchoma. Pete przelknal glosno sline.
– Staw, w ktorym mieszka Staruch – powiedzial drzacym glosem.
– A wiec jest tu staw – stwierdzil Jupiter. – Musial zostac odciety od reszty jaskini dawno temu, ale Indianie wiedzieli o jego istnieniu.
– Teraz my tez wiemy. Szczerze mowiac, wolalbym, zebysmy nie zrobili tego odkrycia. Znajdzmy lepiej wyjscie stad, i to szybko!
– Istnienie stawu w jaskini wcale nie potwierdza faktu, ze Staruch rzeczywiscie egzystuje.
– Nie oznacza tez, ze nie egzystuje – odparl Pete. – Moze takze zostal dawno temu tu zamkniety. Moze jest szalony i glodny i tylko czeka na dwoch krzepkich chlopcow.
Jupiter rozgladal sie wokol. Glebokie cienie na scianach wskazywaly, ze z groty odchodzi wiele tuneli.
– Sprobujmy znalezc droge na zewnatrz – zdecydowal. – Zapal swiece, zbadamy otwory po kolei.
– To wlasnie chcialem uslyszec!
Sprawdzili wejscia do dwu tuneli, bez rezultatu. Przechodzili wlasnie do trzeciego, gdy Jupiter stanal jak wryty.
– Pete – szepnal.
Pete pobiegl wzrokiem za spojrzeniem Jupe'a, ale w pierwszej chwili nie dostrzegl niczego.
– Tam, pod sciana. To… to…
Wtem Pete zobaczyl! W ciemnym zakatku, kolo otworu prowadzacego do nastepnego tunelu, siedzial maly mezczyzna w czarnym ubraniu, czarnych butach i w czarnym sombrerze na glowie. Siedzial oparty o sciane, z wyciagnietymi nogami. W prawej dloni trzymal archaiczny pistolet i szczerzyl do chlopcow zeby w usmiechu. Ale… nie mial twarzy! To byla trupia czaszka! Zas dlon trzymajaca pistolet nie byla dlonia. Piec kosci obejmowalo rekojesc! Szkielet!
– Oooch! – wydobylo sie ze scisnietego groza gardla Pete'a.
Obaj odwrocili sie i rzucili do ucieczki. Dopadli tunelu, ktory doprowadzil ich do groty, i usilowali rownoczesnie przecisnac sie przez otwor. W rezultacie przewrocili sie i stoczyli jeden na drugiego.
– Dokad biegniemy, Jupe? – wymamrotal lezacy na spodzie Pete.
– Tedy nie mozemy wyjsc!
– Oczywiscie. Zabraklo nam jasnosci myslenia.
– Ja w ogole nie myslalem – powiedzial Pete zdyszanym glosem.
– Moze na poczatek zejdziesz ze mnie?
– Chcialbym, ale trzymasz mnie za noge.
Pozbierali sie wreszcie i usiedli na zimnym dnie groty. Byli wciaz roztrzesieni, siedzac, powoli odzyskiwali spokoj. Pete zaczal chichotac.
– Chlopie, ale z nas dzielni detektywi!
Jupiter skinal glowa z powaga.
– Ogarnela nas panika. Dosc naturalna reakcja w tych okolicznosciach. Akumulacja niebezpieczenstw wywolala napiecie nerwowe tak silne, ze stracilismy zdolnosc racjonalnej reakcji. Szkielet byl ostatnia proba wytrzymalosci naszych nerwow. Zalamaly sie i wprowadzily nas w stan panicznego przerazenia.
Pete jeknal:
– Szkoda, ze nie ma tu Boba, zeby mi przetlumaczyl to, co wlasnie powiedziales.
– Gdyby tu byl, powiedzialby ci, ze wszystko, co nas spotkalo, tak nas rozstroilo, ze stracilismy glowy.
– Nie mogles tak od razu powiedziec?
– Moglem, ale nie oddaje to dokladnie sensu tego, co staralem ci sie przekazac. Jednakze nie tym powinnismy sobie zaprzatac glowe. Chce zbadac ten szkielet.
– Tego sie obawialem – Pete powlokl sie niechetnie za Jupiterem.
Szkielet zdawal sie usmiechac do nich spod czarnego sombrera. Jupiter wyciagnal ostroznie reke i ujal rondo kapelusza. Pod dotknieciem kapelusz rozsypal sie w drobne kawalki.
– Moj Boze – westchnal Pete i dotknal czarnego zakietu. Rozsypal sie rowniez i odpadl ze szkieletu.
Pete cofnal reke i niechcacy potracil kosciste palce trzymajace pistolet. Odlamaly sie, a pistolet upadl z loskotem na podloge. Pete odskoczyl. Jupiter pochylil sie nizej nad szkieletem.
– Jest bardzo stary, Pete – powiedzial. – Ten staroswiecki pistolet takze. Mozna powiedziec, ze to nie ulega watpliwosci.
– Co nie ulega watpliwosci?
– Ze to jest szkielet El Diablo, prawdziwego El Diablo!
Slowa Jupitera odbily sie echem od wysokiego sklepienia groty i powrocily niczym widmowy glos przeszlosci.
– Prawdziwy El Diablo – powtorzyl Pete. – Sadzisz, ze on tu byl caly czas i nikt go nigdy nie znalazl?
Jupiter skinal glowa potakujaco.
– Sklonny jestem przypuszczac, ze umarl zaraz pierwszej nocy, kiedy schronil sie w jaskini po ucieczce z wiezienia. Jego rany musialy byc powazniejsze niz przypuszczano. Oczywiscie w owych czasach ludzie umierali od ran, ktore dzis uwazamy za lekkie. Medycyna zrobila ogromne postepy.
– Dlaczego sadzisz, ze umarl pierwszej nocy? – zdziwil sie Pete. – Mogl przeciez ukrywac sie tu latami, nim umarl.
Jupiter potrzasnal glowa.
– Nie, nie sadze. Zauwaz, ze kolo szkieletu nie ma zadnych sladow jedzenia. Mogl pic wode ze stawu, choc przypuszczam, ze jest slona. W kazdym razie, jesli nawet mial wode, nie mial jedzenia. Nie ma zadnych sladow. Ani kosci, ani suchych nasion, nic.
– Moze jadl i pil gdzie indziej – zasugerowal Pete.
– Byc moze, ale jesli tak, co go zabilo? Gdyby byl zdrow i silny, bylyby tu slady walki i prawdopodobnie jeszcze jeden szkielet lub dwa. Nie mowiac juz o tym, ze gdyby ktos znalazl El Diablo w tej grocie i zabil go, wykazalyby to historyczne dokumenty.
– Tak, mysle, ze masz racje – przyznal Pete.
– Co wiecej, zwroc uwage na pozycje szkieletu. On umarl oparty o mur. Siedzial tu i czekal na pojawienie sie wroga, ale nie sadze, by to kiedykolwiek nastapilo. Mozna zreszta sprawdzic pistolet.
Pete podniosl bron i otworzyl komore nabojowa.
– Jest naladowany, Jupe. Ani jeden naboj nie zostal wystrzelony.
– Tak, jak myslalem – powiedzial Jupiter z zadowoleniem – nikt nigdy nie odkryl miejsca, w ktorym sie ukryl i umarl samotnie od odniesionych ran. Tak zreszta stwierdzaja dokumenty.
– Byloby lepiej dla niego, gdyby nie ukryl sie tak dobrze – zauwazyl Pete. – Gdyby go znaleziono, zajeto by sie nim, opatrzono mu rany.
– Prawdopodobnie, ale nie zapominaj, ze zostal skazany na powieszenie. Przypuszczam, ze wolal umrzec tu, w swojej jaskini. Moze myslal takze, ze jesli nigdy nie zostanie odnaleziony, legenda o nim wzrosnie i pomoze to jego ludziom.
– I rzeczywiscie wzrosla – powiedzial Pete.
– Tak bardzo, ze teraz ktos stara sie ja wykorzystac i wystraszyc nas, jak i kazdego kto wejdzie do jaskini. Pozostaje pytanie: dlaczego?
– Moze ktos chce, zeby Daltonowie stracili swoje ranczo – zastanawial sie Pete.