Tajemnica Jeczacej Jaskini - Hitchcock Alfred. Страница 9
– Bez jezdzca – szepnal Bob.
– Moze powinnismy go schwytac? – spytal Pete.
– Nie, nie mysle – odpowiedzial Jupiter. – Poczekajmy jeszcze.
Siedzieli cicho w swym ukryciu. Nagle zamarli w bezruchu. Jakis czlowiek schodzil z gory szybkim krokiem. Przeszedl tak blisko, ze widzieli go dokladnie w swietle ksiezyca. Byl wysoki, ciemnowlosy, o dlugim nosie. Poszarpana blizna przebiegala przez jego prawy policzek, a na prawym oku nosil czarna klapke.
– Widzieliscie te przepaske na oku? – syknal Pete.
– I blizne – dodal Bob.
– Bardziej zainteresowal mnie jego stroj – szepnal Jupiter. – To byl zdecydowanie garnitur, jaki nosi sie w miescie, i jesli sie nie myle, facet mial pistolet pod marynarka.
– Czy mozemy juz isc, Jupe? – zapytal Pete nerwowo.
– Tak, chodzmy – zgodzil sie Jupiter. – To byl niezwykle interesujacy wieczor.
Szli spiesznie droga do miejsca, gdzie zostawili rowery, ogladajac sie niespokojnie za siebie. Nikt nie szedl za nimi, bylo cicho i spokojnie. Kiedy jednak jechali na rowerach, juz na obrzezu Jeczacej Doliny, dlugie zawodzenie przecielo nocna cisze.
– Aaaaaaaaa-uuuu-uuuuu-uu!
Chlopcy pedalowali szalenczo w strone zabudowan rancza.
ROZDZIAL 8. El Diablo!
Sloneczne swiatlo dnia obudzilo Pete'a. Zdezorientowany patrzyl na obce mu sciany. Gdzie jest wlasciwie? Wtem kon zarzal za oknem, zamuczala krowa i Pete przypomnial sobie, ze jest w sypialni, ktora dzieli z Bobem i Jupiterem, na Ranczu Krzywe Y. Przechylil sie przez krawedz pietrowego lozka, by zobaczyc, czy spiacy na dole Jupiter juz sie obudzil. Jupe'a nie bylo.
Usiadl szybko, walac glowa w niski sufit.
– Auu! – pisnal.
– Cyt! – uciszyl go Bob ze swego legowiska po drugiej stronie pokoju i wskazal w kierunku okna.
Na podlodze, przed oknem, Jupiter siedzial po turecku. Wygladal jak maly Budda w plaszczu kapielowym. Przed nim rozpostarta byla duza plachta papieru, na niej cztery ksiazki, lezace jedna na drugiej. Na papierze Jupiter wyrysowal olowkiem jakies linie.
Spogladajac z gory na papier, ksiazki i linie, Pete uswiadomil sobie, ze Jupiter wykonal z grubsza plan Jeczacej Doliny. Zaznaczyl na nim wejscia do jaskini.
– Siedzi tak juz od godziny – szepnal Bob.
– O rany, nie wytrzymalbym nawet dziesieciu minut – powiedzial Pete.
Umiejetnosc glebokiej koncentracji Jupe'a zadziwiala zawsze jego przyjaciol.
Jupiter odezwal sie wreszcie:
– Ustalam topograficzne uksztaltowanie Jeczacej Doliny, Pete. Mapa fizyczna terenu stanowi klucz do naszej zagadki.
– He?
– Jupe mysli, ze mozemy rozwiazac tajemnice, studiujac plan terenu – powiedzial Bob.
– Aha, dlaczego nie powiedzial tego od razu?
Ignorujac te wymiane zdan, Jupiter kontynuowal swoje rozwazania:
– Prawdziwa zagadka Jeczacej Doliny jest, dlaczego jeki ustaja, gdy wchodzimy do srodka. Zdarzylo sie to dwukrotnie ubieglego wieczoru, co wiecej, rozlegly sie ponownie, gdy opuszczalismy te strefe.
Wzial do reki lezaca obok gazete.
– Znalazlem tu wiadomosc o ponownych jekach w dolinie. I wypowiedz szeryfa, ze glownym powodem niemoznosci odnalezienia zrodla i przyczyny jekow jest to, ze ustaja one z chwila wejscia ludzi do jaskini – Jupiter odlozyl gazete. – Wziawszy wszystko razem pod uwage, jestem przekonany, ze jek nie ustaje przypadkowo.
– Mysle, ze masz racje – powiedzial Bob. – Slyszelismy jeki nim weszlismy do jaskini i po wyjsciu z niej. Ktos nas musial obserwowac.
– Ale jak ta… hm… mapa fizyczna pomoze nam, Jupe? – zapytal Pete.
Jupiter patrzyl na swoj niezbyt precyzyjny model.
– Zaznaczylem wszystkie miejsca, w ktorych bylismy wczoraj. Wiemy teraz, ze zawodzenie ustawalo za kazdym razem, kiedy wchodzilismy do jaskini. Natychmiast po naszym wejsciu, a wiec zbyt szybko, by ten kto nas zobaczyl, byl wewnatrz jaskini.
Bob skinal glowa z ozywieniem.
– Rozumiem! Zauwazono nas, nim weszlismy do srodka.
– Wlasnie! – potwierdzil Jupiter. – Na podstawie mojego modelu wydedukowalem, ze tylko z jednego miejsca moglismy byc widziani, gdziekolwiek nie poszlibysmy, i jest to szczyt Diabelskiej Gory.
– Zostalo nam tylko jedno do zrobienia: powiedziec panu Daltonowi, ze ktos jest na tej gorze i niech go lapie! – wykrzyknal Pete.
Jupiter potrzasnal glowa.
– To nie takie proste, Pete. Nikt nam nie uwierzy, dopoki nie schwytaja tego czlowieka, a jest niemal niemozliwe dotrzec na szczyt, nie bedac zauwazonym. Zawsze zdazy uciec i ukryc sie.
– Co… – zaczal Bob.
– Jak… – zawtorowal mu Pete.
– Bedziemy obserwowali, co sie rzeczywiscie dzieje w jaskini, tak dlugo, az bedziemy mogli wszystko wyjasnic – przerwal im Jupiter.
– Bylismy tam juz i nie mamy pojecia, czy cos sie tam w ogole dzieje – powiedzial Pete.
– Nie, ale przemyslalem pewien plan – odparl Jupiter. – Mam takze pewna poszlake, ktora pomoze nam wyjasnic, o co tu wlasciwie chodzi.
– Naprawde? Co to jest?
– Znalazlem to wczoraj w jednym z korytarzy – Jupiter pokazal im szorstki, czarniawy kamyk. – Ten korytarz byl kiedys szybem kopalni, a ten kamien znalazlem na jego koncu, to znaczy tam, gdzie szyb zostal zablokowany.
Bob wzial do reki maly kamien, obejrzal z zaciekawieniem i podal Pete'owi.
– Ale co to jest, Jupe? – pytal Pete. – To znaczy poza tym, ze jest to twardy, sliski kamien.
– Przejedz tym po szkle – powiedzial Jupiter.
– Co? Nie mozna tym…
– Sprobuj! – Na okraglej twarzy Jupitera malowalo sie zadowolenie. Pete podszedl do okna i przeciagnal kamykiem po szkle. Wszedl w nie jak w maslo. Pete zagwizdal przeciagle.
– Jupe! – wykrzyknal Bob. – Chcesz powiedziec, ze to jest…
– Diament – dokonczyl Jupiter. – Tak jest, nie obrobiony diament. I to calkiem spory. Mysle, ze nie jest dobrej jakosci, prawdopodobnie nadaje sie tylko do uzytku przemyslowego, ale to diament.
– Myslisz, ze jaskinia El Diablo jest kopalnia diamentow? Tu, w Kalifornii? – pytal sceptycznie Bob.
– No, byly pewne pogloski i mysle…
Przerwalo mu donosne pukanie do drzwi, zza ktorych dobiegl glos pani Dalton:
– Wstawac, chlopcy! Sniadanie na stole. Nie wylegujemy sie tu do pozna!
Chlopcy uswiadomili sobie nagle, jak bardzo sa glodni, i mysl o sniadaniu odsunela wszystkie inne na dalszy plan. Umyli sie i ubrali blyskawicznie i w pare minut zjawili sie w obszernej kuchni. Pan Dalton i profesor Walsh rozesmiali sie na ich widok.
– Widze, ze Jeczaca Dolina i jej tajemnica nie odebraly wam apetytu – powiedzial profesor.
Pani Dalton zakrzatnela sie po kuchni i wkrotce chlopcy wcinali bialy chleb z szynka i popijali zimne, swieze mleko z duzych kubkow.
– Jestescie chlopcy gotowi popracowac dzis troche? – zapytal pan Dalton.
– Pewnie, ze sa – odpowiedziala za nich pani Dalton. – Moze wezmiesz ich na sianokosy na polnocna lake?
– Dobry pomysl. Potem moga pomoc przy zblakancach.
Chlopcy czytali troche o zyciu na farmie i wiedzieli, ze zblakancy to bydlo, ktore odlaczylo sie od glownego stada i nie moze znalezc drogi powrotnej.
– Mieliscie wczoraj mily spacer po plazy? – zapytal profesor Walsh. – Znalezliscie cos ciekawego?
– Zrobilismy bardzo interesujaca wyprawe – odparl Jupiter. – Spotkalismy dosc dziwnego starego czlowieka. Powiedzial, ze nazywa sie Ben Jackson. Kto to jest, prosze pana?
– Stary Ben i Waldo Turner sa poszukiwaczami – wyjasnil pan Dalton. – Swego czasu poszukiwali zlota, srebra i cennych kamieni po calym Zachodzie.
– Przybyli tu wiele lat temu, kiedy rozeszly sie pogloski, ze znaleziono zloto w tej okolicy – dodala pani Dalton. – Oczywiscie nie ma tu zadnego zlota, ale stary Ben i Waldo nie daja za wygrana i wciaz uwazaja sie za poszukiwaczy. Maja chate na naszej ziemi. Nie lubia, by ich odwiedzac, ale nie odmawiaja brania datkow od okolicznych farmerow. Oczywiscie nazywamy to pozyczka, nigdy nie przyjeliby jalmuzny. Twierdza, ze zwroca wszystko, jak tylko znajda zloto.