Tajemnica Magicznego Kregu - Hitchcock Alfred. Страница 14
Byla prawie dziewiata, gdy opuscil sklad zlomu i poszedl w strone autostrady. Bob i Pete juz na niego czekali.
– Doznales w ciagu nocy jakiegos objawienia? – zapytal Pete.
– Nie. Nie moge wymyslic nic, poza pojsciem do Beefy'ego i zabraniem sie znowu do wywiadow z ludzmi.
– Juz prawie nie mamy z kim rozmawiac – zauwazyl Bob.
– Nie znalezlismy nikogo z oczywistym motywem – odparl Jupiter. – Ale zostaly osoby, ktore mialyby sposobnosc ukrasc rekopis. Faktycznie to nawet nie zaczelismy ich sprawdzac!
– Pracownikow Amigos Press? – spytal Pete.
Jupiter skinal glowa.
– Jakos nie wyobrazam sobie nikogo z nich jako zlodzieja, a przebadalismy juz wszystkich pozostalych – powiedzial Pete.
Chlopcy pojechali do Los Angeles i staneli pod drzwiami mieszkania Beefy'ego wlasnie w chwili, gdy wychodzil stamtad szczuply mezczyzna w gabardynowych spodniach i plociennej kurtce. Przechodzac obok chlopcow, usmiechnal sie do nich.
Beefy wpuscil ich do srodka, a jego rumiana zazwyczaj twarz byla blada. William Tremayne chodzil po pokoju tam i z powrotem i krzyczal:
– To jest spisek! Nienawidza mnie! Zawsze mnie nienawidzili! Bestie!
– Uspokoj sie, wuju – prosil Beefy.
– Latwo ci mowic. Ciebie nie oskarzono o umyslne podpalenie!
– Umyslne podpalenie?! – wykrzyknal Jupe. – Pozar mialby byc wywolany umyslnie?
– Obawiam sie, ze tak – odpowiedzial Beefy. – Czlowiek, ktory stad wlasnie wyszedl, to policjant z departamentu podpalen. Zazadal listy wszystkich pracownikow Amigos Press i nazwisk ludzi, ktorzy odwiedzili dom wydawnictwa w dniu pozaru.
– Chcial takze wiedziec, komu zostana wyplacone pieniadze z firmy ubezpieczeniowej – dodal William Tremayne. – Wiem, co naprawde mial na mysli, zadajac to pytanie. Mysli, ze to ja podlozylem ogien! Oczywiscie, ze mnie zostanie wyplacone odszkodowanie. Ja prowadze finansowe sprawy wydawnictwa. Ale nawet jesli dochod z moich akcji jest niski…
– Wuju, czyzbys mial klopoty finansowe? – wtracil Beefy.
– Male braki wolnej gotowki – odpowiedzial William Tremayne. – Nic powaznego. Nic, co sie z czasem nie ureguluje. Tylko ty teraz nie zaczynaj! Wystarczyla mi rozmowa z tym sledczym od podpalen. Nie bylo mnie nawet w poblizu Amigos Press, kiedy wybuchl pozar. Siedzialem tu, w domu, z toba.
– Ten, kto podpalil Amigos Press, nie musial przebywac w poblizu – powiedzial Beefy. – Slyszales, co ten czlowiek mowil? Uzyto zapalnika, kombinacji magnezu i zegara na baterie. Mozna go bylo wlozyc do schowka pod schodami o kazdej porze, poczawszy od szostej rano.
– Ty tez myslisz, ze to ja to zrobilem! – krzyknal Will Tremayne.
– Tego nie powiedzialem, wykazalem tylko, ze alibi nie ma w tej sprawie znaczenia. W chwili wybuchu pozaru podpalacz byl prawdopodobnie daleko od niego.
– Grear! – oznajmil Will Tremayne. – On to zrobil! Zawsze mnie nienawidzil. Ten wyblakly szczurek! Nienawidzi kazdego, kto ma troche szyku. Albo Thomas! Co my wlasciwie o nim wiemy? Pracuje dopiero od trzech miesiecy!
– Sam go zatrudniles, wuju.
– Mial bardzo dobre referencje. Ale to nic nie znaczy!
Will Tremayne podszedl do stolu i otworzyl pudelko, ktore zazwyczaj zawieralo jego cygara.
– O, do diabla! Puste! – wykrzyknal i utkwil wzrok w Beefym. – To byl Grear albo pani Paulson. Nienawidza mnie! Nigdy mi nie wybaczyli, ze zajalem miejsce twojego ojca! Albo to byl Thomas… Wiem, co zrobimy. Najales tych chlopcow, zeby znalezli ten glupi rekopis bylej aktorki. Niech obserwuja mieszkanie Greara, dom pani Paulson i miejsce zamieszkania Thomasa. Niech wypatrza, co sie stanie po wizycie tego detektywa od podpalen. Zaloze sie, ze po przesluchaniu ten, ktory to zrobil, w jakis sposob sie zdradzi. Moze spakuje sie i ucieknie? Zobaczysz!
Beefy patrzyl bezradnie na Trzech Detektywow.
– Czemu nie? – powiedzial Jupiter. – Jeszcze dziwniejsze przestepstwa popelniano dla jeszcze dziwniejszych przyczyn. Daj nam adresy i pojdziemy obserwowac wszystkie trzy miejsca. Nie moze to przeciez w niczym zaszkodzic.
– Okay – Beefy poszedl do malego gabinetu przylegajacego do salonu. Wrocil po chwili z adresami na trzech malych kartkach.
– No wiec – powiedzial Jupiter – ja bede obserwowal, powiedzmy, pania Paulson. Ty, Bob, popatrzysz, co porabia pan Grear w czasie wolnym od pracy, a Pete zajmie sie panem Thomasem.
Chlopcy zebrali sie do wyjscia. Beefy odprowadzil ich do holu. Byl powazny i zatroskany.
– Robicie to tylko, zeby podniesc na duchu wuja Willa, prawda? – zapytal.
– Niezupelnie – odparl Jupiter. – Rozmawialismy ze wszystkimi czlonkami magicznego kregu, to znaczy ze wszystkimi, ktorych sie dalo odszukac. Jak dotad, ustalilismy, ze zadna z tych osob nie miala mozliwosci zabrania manuskryptu ani tez nie wiedziala, gdzie sie on znajduje. Dobrze wiec bedzie zajac sie teraz tymi, ktorzy o tym wiedzieli i mieli taka mozliwosc. Kazde z nich moglo wziac klucze z twojego biurka i zrobic ich duplikat. Wszyscy troje byli przy pozarze i slyszeli, gdzie sie znajduje rekopis. Byc moze wizyta tego detektywa z departamentu podpalen wydobedzie cos na jaw. Nie sadze, by kradziez manuskryptu miala zwiazek z pozarem, ale nie mam co do tego pewnosci. Tymczasem ty mozesz dla nas zrobic pewna wazna rzecz.
– Co takiego?
– Twoj wuj powiedzial, ze w czasie gdy dokonano kradziezy, byl u kogos na brydzu. Zatelefonuj do tej osoby i upewnij sie, czy to prawda.
Beefy zdawal sie zaskoczony.
– Czy podejrzewasz wuja Willa?
– Nie wiem. Po prostu wole miec potwierdzone jego alibi.
Beefy skinal glowa.
– Po wizycie detektywa u wszystkich trzech osob spotkamy sie znowu tutaj – powiedzial Jupiter i chlopcy odeszli.
Beefy ze zmarszczonym czolem stal w holu.
Rozdzial 13. Morderczy bagaznik
Harold Thomas mieszkal w malym domu w sasiedztwie Beefy'ego. Naprzeciwko znajdowal sie niewielki park i Pete usadowil sie na lawce. Staral sie nie zwracac uwagi na bawiace sie dzieci i skoncentrowac sie na domu naprzeciw.
Minela niemal godzina, zanim podjechal tam zwykly, ciemny samochod. Wysiadl z niego mezczyzna w plociennej kurtce i wszedl do budynku.
Pete siedzial bez ruchu, ale serce zaczelo mu bic szybciej.
Mniej wiecej po pietnastu minutach sledczy z departamentu podpalen wyszedl z budynku, wsiadl do samochodu i odjechal. Pete nadal czatowal.
Pol godziny pozniej z domu wyszedl Harold Thomas i rozejrzal sie uwaznie, zwracajac glowe najpierw w jedna, potem w druga strone ulicy. Zawahal sie jakby, spojrzal na dom, po czym szybkim krokiem skierowal sie na poludnie, w strone Wilshire. Gdy juz sie oddalil spory kawalek, Pete ruszyl za nim, idac po drugiej stronie ulicy. Szedl jego sladem przez Wilshire i niebawem znalazl sie wsrod smutnych, malych budynkow przemyslowych, stloczonych obok siebie. Gdzieniegdzie staly tez domy mieszkalne, ale nieduze i brzydkie, z oblazaca ze scian farba i podartymi siatkami przeciw owadom w oknach.
Harold Thomas zatrzymal sie przy jednej z tych ruder i rozejrzal sie dookola. Pete dal nura za najblizszy samochod.
Po chwili Thomas przecial ulice i przez otwarta brame wszedl do skladu wrakow samochodowych po drugiej stronie. Zatrzymal sie chwile przy stojacej za brama budzie i poszedl dalej. Pete obserwowal go zza plotu okalajacego plac. Szedl wsrod stert karoserii i czesci samochodowych.
Pete zastanawial sie, czy powinien isc dalej za Thomasem. Pomyslal, ze gdyby Jupe byl na jego miejscu, nie zaniechalby sledzenia ksiegowego – podjal wiec decyzje. Jesli ktos dyzuruje w budzie przy wejsciu, Pete zmysli cos w wielkim stylu, jak to zwykl czynic Jupe. Powie, ze szuka pasa transmisyjnego do studebakera z roku 1947.
Ale buda byla pusta. Pete wszedl ostroznie i cicho miedzy ogolocone szkielety i rdzewiejace czesci samochodow.
Wtem stanal jak wryty. Dobiegl go szczek otwieranych drzwiczek jakiegos samochodu.