Zwyczajne zycie - Chmielewska Joanna. Страница 23
Na czarnym tle ujrzala jasniejszy prostokat, w ktorym widoczne bylo niebo, i natychmiast gdzies blisko, tuz za sciana, na zewnatrz, rozlegl sie okropny loskot i rumor, jakby co najmniej walilo sie pol domu. Obie z Okretka wzdrygnely sie gwaltownie i odskoczyly ku wnetrzu.
– A, cholera z tym kotem, szkodny taki, ze nie wiem! – wrzasnal gromko pan domu. – Znowu cos zrzucil z dachu!
– Chyba komin – mruknela Okretka, z trudem opanowujac panike.
– Raczej wypchnal te szafe – odmruknela Tereska, usilujac ochlonac z dziwacznych wrazen. – Albo komode…
– To juz panienki wszystko widzialy? – krzyknal gospodarz, jakby z lekkim zniecierpliwieniem.
– Absolutnie wszystko – zapewnila go Tereska, podczas gdy Okretka energicznie potaknela glowa. – Bardzo ladnie pan przemeblowal, zona sie na pewno ucieszy. To moze bysmy teraz te drzewka…
– Co? A, faktycznie, drzewka. A to prosze, prosze, idziemy po drzewka. Panienki sobie przejda na podworze, ja tam zaraz ide.
Odczekal, az oddalily sie na bezpieczna odleglosc, uchylil zastawione skrzynkami drzwi z lazienki na werande i wysluchal pospiesznie wygloszonych instrukcji:
– Trzymaj pan je tam, az wyjedziemy. Niech pan robi jakis halas, zeby nie slyszaly samochodu, nie moga go zobaczyc! Moze sie nie zorientuja, ze to stad.
– Coscie tam robili, jak rany? Trza bylo wczesniej odejsc!
– Czekalismy, zeby panu powiedziec, a ta wetknela gebe w okno i Mietek odskoczyl. Co za dranstwo pan tu trzyma?!
– Beczki na kapuste…
Tereska i Okretka milczaly az do chwili, kiedy znalazly sie znow na ciemnym podworzu, obok swojego stolu na kolkach.
– Jezus kochany, uciekajmy! – jeknela Okretka rozpaczliwym szeptem, obejrzawszy sie, czy szaleniec nie idzie przypadkiem tuz za nimi. – To jakis oblakaniec, teraz nam zacznie pokazywac ogrod! Kicham na drzewka, ja chce zyc!!!
– Mowy nie ma! – odszepnela stanowczo Tereska. – Bez drzewek sie stad nie rusze! Nie po to sie wyglupiam po tej rupieciarni, zeby nie miec z tego zadnego zysku! Nie rozumiem, jakim cudem…
W tym momencie gospodarz ukazal sie w drzwiach.
– Po drzewka prosze, po drzewka! – zawolal zachecajaco. – Wozek bierzcie! Podjedzie sie blizej i zaladuje, po co to tak daleko nosic. Tedy, tedy…
Tereska i Okretka, na wszelki wypadek nie protestujac, z wysilkiem przepychaly stol przez krzewy i zarosla, nie majac pojecia, co w ciemnosci tratuja. Dotarly az do szkolki, na skraju ktorej lezal stos juz przygotowanych sadzonek.
Gospodarz, ktory niosl w reku cos, co okazalo sie tranzystorowym radiem, zamiast przystapic do zaladunku, jal lapac jakies stacje.
– Puscimy sobie muzyczke, to bedzie weselej – mowil z zapalem. – O, to dobre!
– Chryste Panie! – jeknela z cicha i ze zgroza Tereska.
Dzikie zgrzyty, wycia i piski, dobywajace sie z odbiornika, zagluszyly wszystko wokol. Ryczac pelna piersia, zeby przekrzyczec radio, gospodarz wysuwal rozmaite propozycje w kwestii umieszczenia sadzonek na blacie. Zaladowawszy obiecane pietnascie, popadl w nieopanowana filantropie i zaczal wydobywac z ziemi nastepne. Radio ryczalo przerazliwie, stos na blacie niepokojaco rosl. Tereska i Okretka wyraznie poczuly, ze zwariuja, jesli nie wydostana sie wreszcie z tego niepojetego piekla.
– Dosyc, prosze pana, juz wystarczy! – darla sie rozpaczliwie Tereska. – Dziekujemy bardzo! Nie udzwigniemy wiecej!
– Co?
– Dziekujemy, juz wystarczy!
– Co?
– Dziekujemy, juz wystarczy!
– Co?
– Dosyc tego!!! – ryknela Okretka okropnie. – Sznurka zabraklo!!!
Nie przyciszajac potwornego radia, gospodarz ruszyl w droge powrotna. Sapiac z wysilku i lamiac jakies krzewy Tereska i Okretka w pocie czola wypchnely zaladowany stol z ogrodu na podworze. Tereska pospiesznie wyciagnela z kieszeni pokwitowanie.
– Tam bylo napisane, ze pietnascie, a on nam dal znacznie wiecej – powiedziala juz na szosie, kiedy wreszcie oddalily sie od upiornego domostwa, a straszliwe dzwieki przycichly w oddali. – Pojecia nie mam, ile, i juz nie mialam sily poprawiac. Nie mowiac o tym, ze za skarby swiata nie zgodzilabym sie tam tego liczyc!
– Co to w ogole bylo, to wszystko, na litosc boska! – jeknela Okretka, oddychajac gleboko i starajac sie odzyskac jaka taka rownowage. – To wariat, bo przeciez nie byl pijany! Dlaczego on robil te dzikie sztuki?!
– Co cie to obchodzi? Grunt, ze dal nam dwa razy wiecej towaru, niz obiecal. Nie rozumiem tylko…
– Czekaj. Zdaje sie, ze caly czas zaczynalas cos mowic. Co jakim cudem?
– Wlasnie chce to powiedziec i znow mi przerwalas. Od paru godzin nie moge dokonczyc zdania! Nie rozumiem, jakim cudem on mogl przestawiac te meble po ciemku i w absolutnej ciszy. Przeciez stalysmy na podworzu i nic nie bylo slychac.
Okretka, ktorej udalo sie wreszcie umiescic jedna noge posrod patykow i galazek na blacie, powstrzymala pchniecie druga.
– A wiesz, rzeczywiscie… Nie przyszlo mi to do glowy. To przeciez niemozliwe! Przenosil je sila woli?
Podejrzewam, ze wcale ich nie przenosil. I w ogole wierzysz w tego kota, ktory zrzucil caly dach?
– W nic nie wierze. Wcale mi sie to nie podoba. Chwala Bogu, ze to ostatni raz i wiecej tam nie jedziemy! Ciemno, jak u Murzyna wszedzie, ruszajmy wreszcie! Ja dopiero jutro przyjde do siebie…
Tajemniczy samochod pojawil sie za nimi dopiero za zakretem. Jechal, tak jak poprzednio, ciagle w tej samej odleglosci. Polprzytomna ze stra chu Okretka, wsrod rozlicznych, rozpaczliwych przysiag nieoddalania sie nigdy w zyciu z domu po zmroku, wsrod inwektyw, rzucanych na prace spoleczna i czynniki naklaniajace do niej, pchala pojazd z nadludzka sila i w rekordowym tempie. Zarazona jej zdenerwowaniem Tereska pomagala bez protestow. Dokladnie ta sama droga co wczoraj przebyly cala trase i juz o wpol do dziewiatej wieczorem dotarly wraz ze stolem na kolkach do domu Okretki.
– Jutro jedziemy do Tarczyna – oswiadczyla twardo Tereska.
– Nie jutro! Na litosc boska, nie jutro!!! – blagala Okretka z obledem w oczach. – Pozwol mi odetchnac! Pojutrze!
– Pojutrze wykluczone, ide z Bogusiem do kina. Znow sie odwlecze, a wreszcie trzeba to odwalic i miec swiety spokoj. Jutro, zaraz po szkole.
– Ja od tego oszaleje!
– Nie oszalejesz, nic ci nie bedzie. W Tarczynie mieszkaja normalni ludzie, a jednego ogrodnika znam. W ogole wszyscy dotad byli normalni z wyjatkiem tego jednego. Zreszta dobrze, jak sie okaze, ze do Tarczyna tez jada za nami, przerwiemy na jakis czas i przeczekamy.
– Przeczekajmy juz teraz!
Tereska byla nieublagana. Zbior sadzonek dla przyszlego sadu stanowil nieslychana uciazliwosc, zatruwal jej zycie, zabieral czas i absorbowal mysli, ktore stanowczo nalezalo poswiecic innym, wazniejszym sprawom. Za wszelka cene chciala z tym wreszcie skonczyc. Szczegolnie, ze tak imponujaca dzialalnosc spoleczna do konca roku dawala swiety spokoj w szkole, gdzie lepiej bylo zasluzyc sie, nie zas narazac. Nie widziala innego wyjscia, jak tylko dociagnac do liczby tysiaca i wowczas odetchnac lzej.
Blaganiom Okretki ulegla tylko w kwestii powrotu do domu pod opieka meskiego ramienia. Zygmunt ucieszyl sie nawet mozliwoscia sprawdzenia, czy przydal mu sie na cos kurs dzudo, na ktory uczeszczal w ubieglym roku. Od razu po zejsciu Okretce z oczu uzgodnil z Tereska, ze bedzie szedl duzy kawalek za nia, tak zeby nie odbierac serca ewentualnym napastnikom i we wlasciwym momencie moc wkroczyc do akcji. Wrocil do domu bardzo rozczarowany, poniewaz Tereski nikt nie napadl. Okretka odetchnela z nikla ulga.
Dzielnicowy zadzwonil do szkoly przed przedostatnia lekcja, w wyniku czego z ostatniej musialy sie zwolnic. Po krotkiej naradzie postanowily nie ujawniac prawdziwych przyczyn, zwalajac rzecz na drzewka. Dotychczasowa zdobycz lezala w kacie za stara szopa do rozbiorki, starannie oslonieta stosem galezi, ktory mial chronic lakomy kasek przed okiem ewentualnych zlodziei.