Zwyczajne zycie - Chmielewska Joanna. Страница 25
– Warto by namowic kogos z samochodem! – westchnela Okretka. – Na piechote pod Grojec to ja sobie tego w ogole nie wyobrazam!
– Masz kogos z samochodem?
– Wiesiek… – powiedziala Okretka niepewnie. – Podobasz mu sie.
Tereska skrzywila sie z niechecia.
– Bedzie sie do mnie przystawial. Nie znosze tego. Cale to ich towarzystwo wcale mi nie odpowiada, przesadzaja z podrywaniem. Wiesiek uwaza, ze jak tylko sie do niego odezwe, to juz znaczy, ze ja na niego lece, bo w innych celach w ogole nie oplaca sie odzywac.
Okretka wzruszyla ramionami z politowaniem.
– Przyzwyczail sie. Te glupie dziewuchy tez tak mysla i ja bym sie sama przyzwyczaila na jego miejscu. Wszystkie takie, Jolka, Baska, Agnieszka, Magda… pol klasy! To tylko ty jestes taka dziwna.
– Aha. Ty tez. I jeszcze pare osob.
– To sie nie liczy. Nas w ogole nie widac. Jestesmy staroswieckie i zacofane jak przed wojna. Wiekszosc jest nachalna i wszelkimi silami chce miec swojego chlopaka, wszystko jedno jakiego. Nic innego nie maja w glowie.
Tereska pomyslala sobie, ze ona tez chcialaby miec swojego chlopaka, z tym ze nie mogl to byc nikt inny jak tylko Bogus. Nie zyczyla sobie zadnych namiastek ani zadnych materialow zastepczych. Dziwna… Oczywiscie, ze byla dziwna. Nie zyczyla sobie chodzic w spodniach, prezentujac do nich juz nie niechec, ale wrecz wstret. Nader rzadko uczestniczyla w prywatkach, uczestniczac zas, do osobnikow plci odmiennej odnosila sie z taka rezerwa, ze razila na tle otoczenia. Nie dawala sie nikomu poderwac. Przejmowala sie rozmaitymi rzeczami, ktorymi nikt inny by sie nie przejmowal. Wszyscy byli zdania, ze Tereska jest dziwna.
Na dnie serca i duszy starannie hodowala swoj ideal wielkiej milosci. Prezentujac na zewnatrz sceptycyzm przecietnej miary i cos w rodzaju realizmu zyciowego, w najtajniejszych zakamarkach jestestwa kryla wiare w owo nadludzkie uczucie. Mialo to byc cos poteznego, swietego, unikalnego, opartego na porozumieniu dusz, acz niewatpliwie cielesnego. Dusze jednakze mialy wystapic najpierw, cialo zas potem.
Jak dotad, przesladowal ja wyrazny pech. Ilekroc wydawalo sie, ze znalazla stosowny obiekt, godzien obdarzenia imponujacymi uczuciami, pozostawala w tych uczuciach odosobniona. Obiekt nie zwracal na nia uwagi. Ilekroc natomiast ja obdarzano zainteresowaniem, zawsze byl to osobnik pod jakims wzgledem nie na poziomie.
Bogus obudzil w niej potezne nadzieje. Od pierwszego rzutu oka widac bylo, ze sie nadaje, a przy tym w pierwszej fazie znajomosci i w poczatkach kontaktow czynil jej wyrazne awanse wlasciwego rodzaju i gatunku. Pierwsza w zyciu, prawdziwa, nieopisanie romantyczna randke przy swietle ksiezyca Tereska postanowila sobie zapamietac na zawsze, nie watpiac przy tym, ze takich czarownych chwil bedzie coraz wiecej i wymarzony romans z paczka rozwinie sie w kwiat. Tymczasem teraz to jakos zupelnie inaczej zaczynalo wygladac…
– A na samym poczatku wyraznie za mna latal – powiedziala ni z tego, ni z owego, z glebokim rozzaleniem, wpatrzona w okno autobusu.
– A niby za kim mial latac? – odparla trzezwo Okretka, bez chwili wahania wiedzac, o czym Tereska mowi. – Tak miedzy nami, to na tym obozie ty bylas najlepsza. Inteligentnie sobie wybral.
– Moze trzeba bylo udawac, ze mi na nim nie zalezy?
– Moze trzeba, czy ja wiem? Nic straconego, mozesz udawac teraz.
– Teraz jest mniej okazji.
– To sie postaraj, zeby bylo wiecej.
– Kretynstwo – powiedziala Tereska po dlugiej chwili milczenia. – Mam sie starac na sile z nim spotykac po to, zeby udawac, ze mi na nim nie zalezy. Jakis idiotyzm z tego wyjdzie.
– Ze idiotyzm, to pewne – zgodzila sie Okretka bez milosierdzia, czujac z jednej strony odrobine melancholijnej zazdrosci o przezywane przez Tereske emocje, z drugiej zas ulge, ze ona sama na razie ma z tym spokoj. – Nie chce cie martwic, ale mysle, ze z tego Bogusia nic nie bedzie.
– Glupia jestes i nie denerwuj mnie teraz! Ani slowem sie nie odezwe do zadnego ogrodnika i bedziesz musiala sama wszystko zalatwiac!
– O Boze! – jeknela Okretka w przygnebieniu. – Po co ja sie dalam w to wrobic! Odzyje, jak ten caly obled z drzewkami wreszcie sie skonczy! Niech ta milicja polapie tych bandziorow! Ja w tych warunkach nie moge egzystowac! Na litosc boska, okradnijmy kogos, zamordujmy, zrobmy juz wszystko jedno co, ale niech nam dadza te reszte!
Dwoch ogrodnikow w Tarczynie wykazalo sie umiarkowana filantropia, poswiecajac na spoleczny cel nikla czesc swojego sadu. Trzeci, kolejny, mieszkal w oddaleniu okolo dwoch kilometrow od centrum metropolii. Z pewnym trudem, juz w ciemnosciach, odnalazly jego posiadlosc. Posiadlosc na szczescie byla oswietlona, nad wejsciem pieknej, nowoczesnej willi palila sie lampa, wewnatrz niewatpliwie ktos byl.
– Popatrz – powiedziala lekkomyslnie Tereska, zatrzymujac sie przed furtka, – Samochod tego oblakanca!
– Ktorego oblakanca?
– Tego faceta, ktory nas wczoraj ganial po calym domu. Ten z data wielkiej rewolucji. Co on tu robi?
Okretka, ktora juz zamierzala wejsc, cofnela sie od furtki.
– Jesli ten wariat tu jest, to ja nie wchodze – powiedziala stanowczo. – Raczej zrezygnuje ze skonczenia szkoly!
– Chodz, nie wyglupiaj sie, przeciez po cudzym domu nie bedzie nas przepedzal! Tu sa jacys ludzie.
– Nie chce, nie ide. Ja sie potwornie boje wariatow, on na nasz widok moze dostac ataku szalu. Wole jechac do Grojca.
– Zwariowalas, nie denerwuj mnie! Mozemy uciec, jesli go zobaczymy z daleka. W tych ciemnosciach latwo sie schowac. Jezeli dostanie ataku, ludzie go obezwladnia, pojde pierwsza, przestan utrudniac sobie samej!
Opierajac sie ciagle i usilujac wyrwac Teresce, Okretka pozwolila sie powlec przez podworze w kierunku wejscia. Scene wleczenia obserwowaly ze srodka trzy pary oczu.
– Niemozliwe, zeby to byl zbieg okolicznosci! – zacharczal ze zduszona furia niski, bardzo czarny facet. – One jezdza specjalnie za nami!
– Zaczynam przypuszczac, ze moze masz racje – odparl w zadumie wysoki, chudy, dokladnie sprany blondyn. – Jak na przypadek, to rzeczywiscie za wiele. Nie rozumiem tylko, dlaczego w takim razie robia to tak jawnie. W ogole sie nie kryja. Co to ma znaczyc? Ostrzezenie? Kamuflaz?
Trzecia para oczu nalezala do pana domu, ktory z zainteresowaniem spogladal to na swych gosci, to na dwie postacie, szarpiace sie na zewnatrz.
– Co to jest? – zapytal ze zniecierpliwieniem. – O czym wy mowicie? Kto to taki?
– Dwie obrzydliwe dziewuchy z milicji, ktore sie wlocza za nami jak smrod za wojskiem! – zawyl dziko czarny. – Gdzie my, tam i one! A za nim gliny! Jakim sposobem?
– Spotykamy je juz trzeci raz – przerwal spokojnie blondyn. – Jezdzily aleja Wilanowska i zatrzymaly sie akurat tam, gdzie mysmy byli umowieni. Byly u Szymona. Posluguja sie pretekstem, podobno zbieraja sadzonki dla jakiejs szkoly i dlatego odwiedzaja ogrodnikow. Szymon im dal i nawet dostal pokwitowanie. Nie wiadomo, ile w tym jest prawdy, z milicja rozmawialy, to fakt, ale mozliwe, ze sie przestraszyly Mietka, ktory usilowal je sledzic do samego domu. A mozliwe, ze istotnie jezdza za nami. Nie podoba mi sie, ze trafily i tutaj.
– Ja jestem ogrodnik – zauwazyl pan domu. – Trzeba by to jakos rozstrzygnac, bo inaczej szlag nam trafi cala robote.
– A przy okazji i nas! – zgrzytnal z wsciekloscia czarny.
– Tylko spokojnie – powiedzial blondyn. – Mam mysl. Te idiotyczne sadzonki to bardzo dobry pretekst, gdyby im go odebrac, wykryloby sie, czy tylko pretekst, czy rzeczywiscie prawda. Jesli to jest glupi przypadek, to mozemy sobie nie zawracac glowy. Szymon mowil, ze one mowily, ze im jeszcze iles tam brakuje. Ty masz sadzonki?
– Czego sadzonki?
– Zdaje sie, ze owocowych drzew.
– Pewnie, ze mam…
– Sprobuj zalatwic z nimi do konca. Zobaczymy, jak zareaguja i co zrobia jutro. Jesli sie znow gdzies pokaza, to przynajmniej jedno bedzie wiadome.