Diabelska wygrana - Kat Martin. Страница 31
Lafon i jego ludzie sprawili, ze musial o tym za¬pomniec. Mial do wykonania zadanie, przy ktorym nie bylo miejsca na wyrzuty sumienia. Delikatnosc i troska mogly go jedynie doprowadzic do przed¬wczesnej smierci.
W holu porozmawial z Montym, dziekujac mu za dyskrecje, za to, ze go obudzil i zajal sie goscmi. Kiedy wrocil na gore, zobaczyl Alekse, ktora spala zwinieta w klebek na jego lozku. Nie polozyl sie obok niej. Dorzucil do ognia, rozdmuchal mie¬chem zarzace sie wegle, z ktorych znowu wyrosly plomienie, wreszcie usiadl w glebokim fotelu prze.d kominkiem, aby sie ogrzac. Popatrzyl na spiaca Alekse, cieszac sie tymi ostatnimi chwi¬lami, zanim bedzie musial ja opuscic.
Ciekawe, czy za nim zateskni, czy bedzie spala sama w jego wielkim lozu…
– Musze pojechac do miasta. – Damien pociagnal lyk mocnej czarnej kawy. Piekna chinska porcela¬na zadzwieczala, gdy stawial filizanke na spodku. – Wroce, gdy tylko bede mogl. – Siedzieli w malym salonie na tylach domu, skad mogli spogladac na morze.
Usmiechnela sie, opanowujac wezbrana zlosc, ktora w pewnym stopniu pomagala pokonac bol.
– Oczywiscie zabierzesz mnie ze soba. – Gra juz sie rozpoczela, przed kilkoma godzinami, kiedy le¬zala w szerokim malzenskim lozu i udawala, ze spi, podczas gdy on ja obserwowal. Ukladala sobie wszystko, o czym sie dowiedziala, planowala, co ma zrobic dalej. – Wiesz, jak bardzo uwielbiam miasto.
Pokrecil glowa.
– Wybacz, kochanie, ale nie tym razem. – Spojrzal przez okno, jakby myslami byl. juz gdzies daleko. Pod plaskimi, szarymi chmurami krazyly mewy, wiatr smagal rosnace na klifach zarosla. – Przez wiekszosc czasu bede bardzo zajety, a gdybym nawet nie byl, skandal jeszcze nie ucichl. Nie chce, zebys cierpiala z powodu plotek i niewyparzonych jezykow.
– No a ty? Przeciez tez bedziesz tematem plo¬tek, tak samo jak ja. A moze nawet bardziej.
– Jestem do tego przyzwyczajony. Poza tym nie mam wyboru.
– A co takiego masz do zrobienia?
– Musze rozmowic sie z zarzadca majatku. Nie bylo mnie dosc dlugo. – Wczesniej powiedzial jej, ze bawil w Italii, aby zalatwic pewne sprawy swojej matki. Teraz watpila w prawdziwosc tamtej wersji. – Sprawy nie wrocily jeszcze do normy.
Westchnela.
– Pewnie masz racje – poddala sie z wlasciwa, w swoim mniemaniu, doza niecheci. – W takim ra¬zie najlepiej bedzie, jesli tu zostane. Bede za toba bardzo tesknila. – Nachylil sie i pocalowal ja.
– A ja za toba.
Przeniknela ja kolejna fala zlosci i bolu. Poczu¬cie zdrady bylo tak silne, ze z trudem powstrzymy¬wala sie od placzu. Ciekawe, czy bedziesz za mnq tesknil? – pomyslala, zastanawiajac sie, jak daleko siegaja jego klamstwa. Z obrzydzeniem uswiado¬mila sobie, jak plytkie sa jego uczucia, walczyla z podejrzeniem, ze moze spedzic nastepne noce w lozku innej kobiety. Bedzie tesknil? Malo praw¬dopodobne. Lecz nawet po tym wszystkim, co od¬kryla, nie umiala zabic w sobie pragnienia, by to byla prawda.
– Kiedy wyjezdzasz? – Miala nadzieje, ze Da¬mien nie zauwazy jej przyspieszonego pulsu. Tak od switu pulsowala jej glowa.
– Jeszcze dzis rano. Jestem juz spakowany. Mon¬ty szykuje dla mnie powoz.
Kiwnela glowa. Miala scisniete gardlo, byla bli¬ska placzu. Boze, jakie to trudne, tysiac razy trud¬niejsze, niz myslala. Lecz gdy wstal gotowy do dro¬gi, pozwolila mu odprowadzic sie do drzwi.
– Uwazaj na siebie. – Zmusila sie do pelnego trwogi usmiechu.
– Ty tez – odparl lekko ochryplym glosem. Zatrzymawszy sie w wejsciu, odchylila glowe do tylu, czekajac, az ja pocaluje. Zamiast zdawko¬wego pozegnania, jakiego sie spodziewala, pocalo¬wal ja goraco i namietnie, zostawiajac bez tchu, przepelniona smutkiem i tesknota.
– Kazdej nocy, zasypiajac, bede myslal o tobie – powiedzial. Aleksa ledwie mogla sobie poradzic z dokuczliwym cierpieniem.
– Do widzenia, Damien – odparla cicho, po¬wstrzymujac lzy. Calym sercem pragnela, by spra¬wy przybraly inny obrot.
Lecz samo pragnienie to za malo, by je zmienic.
Spogladala na oddalajacy sie powoz ze swiadomo¬scia, ze nic nie odwiedzie jej od tego, co musi zro¬bic. Skinawszy glowa Monty'emu, wrocila na gore, by spakowac nieduza plocienna torbe i przygoto¬wac sie do wyprawy.
Rayne'a nie bylo w Anglii. Nie mogla poprosic go o pomoc, ale chyba domyslala sie, co on by zro¬bil. Podczas sluzby w kawalerii mial bliskiego przy¬jaciela, Jeremy'ego Stricklanda. Niegdysiejszy pul¬kownik Strickland dzisiaj byl juz generalem. Utrzymywal staly kontakt z Rayne'em, a ostatnio slyszala, ze stacjonuje w sztabie w Londynie.
Do miasta bylo osiemdziesiat mil, wiec mniej niz dwa dni podrozy, jaka czeka Damiena. Postanowi¬la, ze pojedzie dylizansem pocztowym. Poniewaz zatrzymywal sie co dziesiec mil, zeby zmienic ko¬nie, bedzie w stanie pokonac te sama droge szyb¬ciej niz w dwadziescia cztery godziny. Spotka sie z generalem, poprosi go o pomoc, a potem wroci do zamku Falon przed oczekiwanym powrotem Damiena.
– Co tez pani wyprawia? – W otwartych drzwiach stanela Sarah, trzymajac na rekach ulo¬zona rowno sterte czystej bielizny poscielowej.
– Wlasnie otrzymalam wiadomosc – sklamala Aleksa, powtarzajac wymyslona przez siebie historyj¬ke. Wepchnela podwiazki i ponczochy do torby obok granatowej dziennej sukni z dopasowana pelisa. – Lady lane zachorowala. Musze jechac do Londynu.
– To dlaczego nic mi pani nie powiedziala? Zaraz spakuje swoje rzeczy.
Aleksa chciala ja powstrzymac, ale pomyslala, ze lepiej bedzie tego nie robic. PodJ;ozujac w towa¬rzystwie sluzacej, znacznie mniej bedzie sie rzuca¬ta w oczy. Wymysli jakies wyjasnienie dla Sary, kie¬dy dotra na miejsce. N a chwile obecna bedzie mniej problemow z Montym.
– Pojedziemy dylizansem – zawolala za nia.
– Tak bedzie najszybciej, a lady Jane moze nas bardzo potrzebowac.
Wyczerpanie. Nie bylo innego slowa na to, co czula. Nie pomoglo nawet kilka godzin snu, jakie Aleksa zlapala w modnym hotelu Grillon na Albe¬marle, gdzie wynajela maly apartament.
Ubrala sie w szara dzienna suknie z satynowymi sliwkowymi lamowkami, zostawila Sare w pokoju, sama zas zeszla na dol, gdzie za niewielka oplata mezczyzna siedzacy w recepcji zorganizowal dla niej powoz. Wybrala ten wlasnie hotel, gdyz Da¬mi en czesto zatrzymywal sie w Clarendonie, a cho¬ciaz wystroj byl tam bardziej praktyczny niz ele¬gancki, to miejsce cieszylo sie zasluzenie dobra opinia
Oparla sie o kanape w powozie. Byla wyczerpa¬na i obolala po dlugiej podrozy po wyboistych go¬scincach, po ktorych dylizans pedzil jak szalony, a dodatkowo miala metlik w glowie. Lecz mimo zmeczenia widok Londynu jak zwykle przykul jej uwage. Uwielbiala surowa swiezosc oceanu, rybac¬ka wioske Falon-by-the-Sea, mieszkancow zamku, lecz ruchliwe, pulsujace zyciem miasto w jakis spo¬sob zawsze ja pobudzalo. Dodawalo jej odwagi, gdy tak bardzo jej potrzebowala, nadziei, gdy ta ja opuszczala, sily, gdy czula, ze jest zupelnie wyczer¬pana.
Tlumy spieszacych sie ludzi, handlarze na Stran¬dzie, kawiarnie; drukarnie, stragany z ksiazkami, miejski folklor wokol Covent Garden. Uwielbiala te brukowane ulice, chlopcow sprzedajacych gaze¬ty po pensie, kominiarzy, szmaciarzy, widoki, dzwieki, a nawet ohydne zapachy.
To wszystko dodawalo jej otuchy, umacnialo w podjetym postanowieniu. To byli jej rodacy, ko¬chala ich. Anglia to jej ojczyzna i ona pozostanie jej wierna.
I zrobi to, po co tu przyjechala.
Przebijajac sie przez gaszcz faetonow, powozow i jednokonnych gigow, kareta jechala powoli zatlo¬czonymi ulicami West Endu". by wreszcie dotrzec do celu, ktorym byl budynek Gwardii Konnej w palacu Whitehall.
N asunawszy na glowe kaptur, Aleksa wysiadla z pojazdu i pospieszyla w kierunku proporcjonal¬nej budowli pod zegarowa wieza. Przed frontonem stali gwardzisci w czerwonych pelerynach z poly¬skujacymi mosieznymi guzikami, a piora na ich helmach szelescily w powiewach porannej bryzy.
Minela ich i weszla do srodka, czujac rosnace zdenerwowanie z powodu tego, co za chwile miala uczynic.
BozeJ pomoz mi! Nie chciala myslec oDamienie.
Po tym wszystkim, co zrobil, nie byla mu nic win¬na. Jednak jego urodziwa twarz wciaz pojawiala sie niczym duch w zakamarkach jej wyobrazni. Gdyby miala najmniejsza watpliwosc, pojawilaby sie jakakolwiek szansa, ze sie myli, nie byloby jej tutaj. Gdyby istnial jakikolwiek inny sposob, by go powstrzymac…
Aleksa wiedziala, ze takiego sposobu nie ma. Odetchnela gleboko, by dodac sobie odwagi, przeszla po szarej marmurowej podlodze na druga strone, w kierunku zolnierza siedzacego za szero¬kim biurkiem.
– Przepraszam… – Mlodzieniec podniosl glowe.
– Czy moglby mi pan pomoc? – Mial orzechowe oczy i mily usmiech. Nie mogl miec wiecej niz dwa¬dziescia trzy lata.
– Tak, slucham?
– Przyjechalam, zeby sie spotkac z generalem Stricklandem. Nazywam sie Aleksa Garrick. – W ogole nie czula sie lady Falon. Zreszta Jeremy Strickland nie znal jej nowego nazwiska.
– Przykro mi, ale generala nie ma w Londynie.
– A… kiedy wroci?
– Obawiam sie, ze nie wiem, panienko.
– To bardzo wazna sprawa. Czy moze mi pan powiedziec, dokad sie udal?
– Tego mi nie wolno.
– Ale ja przyjechalam z bardzo daleka. General jest przyjacielem mojego brata, pulkownika Garric¬ka. Jestem pewna, ze gdyby wiedzial, ze tu jestem…
– Nie moge pani powiedziec, gdzie przebywa ge¬neral, ale moge ujawnic, ze znajduje sie za granica.
– Za granica! – Zwracala na siebie uwage, ale by¬la zbyt zmeczona, zeby sie tym przejmowac. Jakas kobieta po drugiej stronie pomieszczenia popatrzy¬la w jej strone, zas oficer, z ktorym rozmawiala, wlo¬zyl do oka lorgnon i obrzucil Alekse dlugim spoj¬rzeniem. – Przepraszam. Ja tylko myslalam… – Za¬czela sie odwracac, lecz ktos zagrodzil jej droge.