Skandalistka - Cornick Nicola. Страница 16

– A wiec nie chce pan ze mna rozmawiac i nie chce pan mnie pocalowac.

Martin lekko zwrocil glowe w jej strone.

– Z pewnoscia nie.

– Tak jak powiedzialam, zasadniczy z pana czlowiek.

– Hm. – Nie wygladalo na to, ze mu pochlebila.

– Dlaczego zadaje pan sobie trud, by odwiezc mnie do domu, skoro pan mnie nie lubi?

– Nie jestem pewien, dlaczego zadaje sobie ten trud. – Martin usmiechnal sie niewyraznie. – To nie tak, ze pani nie lubie, lady Juliano. Lubie. Bog raczy wiedziec dlaczego, ale jakos nie potrafie sie powstrzymac. To bardzo skomplikowane.

Juliana usmiechnela sie slodko.

– W porzadku. Naprawde jestem mila. Martin rozesmial sie.

– Za mocno powiedziane, lady Juliano. Poza tym pani mnie nie lubi. Mowi mi to pani wystarczajaco czesto.

– Fakty swiadcza o czyms wrecz przeciwnym, nieprawdaz?

– Przekrzywila glowe i spojrzala na niego. – Zdaje sie, ze nie potrafie sie panu oprzec, panie Davencourt.

– W takim razie prosze sie bardziej postarac. Pani jest jedyna zainteresowana, bo ja pania odtracam. Jestem dla pani nowoscia.

Juliana polozyla dlon na siedzeniu obok siebie.

– To mogloby byc wytlumaczenie, tak sadze, ale… Nie, nie wydaje mi sie, ze o to chodzi. Gleboko wierze, ze miedzy nami istnieje jakies powinowactwo. Moze to dlatego, ze oboje jestesmy takimi milymi ludzmi.

Martin parsknal smiechem.

– Powiedziala to pani juz wczesniej. Co, u licha, pozwala pani myslec, ze jest pani mila?

– Wbrew pozorom jestem. Naprawde.

– Dlaczego w takim razie zachowuje sie pani tak niestosownie? Juliana z trudem sformulowala odpowiedz.

– Ja tak naprawde nie zachowuje sie w ten sposob. Tylko udaje.

– Calkiem przekonujaco to pani wychodzi – zauwazyl Martin oschle.

– To taka gra. Dla zabawy.

– Zabawa. Rozumiem. – Martin przybral sardoniczny ton. – I jest?

– Jest co?

– Jest zabawnie?

Juliana wzruszyla ramionami.

– Przyznaje, teraz nie jest zbyt zabawnie. Rozmowa z panem przypomina rozwiazywanie krzyzowki po wypiciu zbyt duzej ilosci brandy.

– To trudne dla pani. – W glosie Martina wciaz pobrzmiewal cynizm. – Prosze mi w takim razie odpowiedziec na inne pytanie. – Pochylil sie nieco bardziej. – Czy zalecanie sie do mnie to byla z pani strony gra?

Zastanawiala sie przez chwile.

– Nie… tak… Tak mysle. Zrobilam to po prostu dla kaprysu. Wiedzialam, ze pan nie ulegnie.

– Bylaby pani zdziwiona, gdybym ulegl?

– Bardzo. I bardziej niz troche zaniepokojona. Martin rozesmial sie.

– Jest pani szczera, musze to pani przyznac, lady Juliano. Zerknela na niego z ukosa.

– Nie mam zwyczaju klamac, juz to panu mowilam. Tak czy inaczej, czy mialoby jakies znaczenie, gdybym postapila pod wplywem kaprysu? Wiedzialam, ze pan sie na to nie nabierze, i nie mylilam sie.

W spojrzeniu niebieskich oczu Martina bylo cos tak niepokojacego, ze Juliana zadrzala. Nachylila sie lekko ku niemu.

– Panie Davencourt.

– Lady Juliano? – Martin mial lekko zachrypniety glos.

– Panie Davencourt, jesli nie zamierza mnie pan pocalowac, prosze przestac patrzec na mnie w ten sposob.

– Nie patrze na pania w zaden szczegolny sposob, lady Juliano.

– Alez tak, patrzy pan. – Juliana usmiechnela sie. – No, no, panie Davencourt. Uwazalam pana za prawdomownego. Bylam z panem uczciwa, a teraz panska kolej. Prosze przyznac, ze uwaza mnie pan za atrakcyjna.

Zapadla cisza.

– Moze powinnismy zaczac od czegos prostszego – odezwala sie Juliana, przerywajac milczenie. – Mam wrazenie, ze kiedys uwazal mnie pan za calkiem ladna.

– To prawda. – Ton Martina nie powiedzial jej wiele. – Mialem wowczas pietnascie lat.

– Aha. A teraz?

Znow nastapila pauza, a potem Martin wyznal z ociaganiem:

– Teraz uwazam, ze jest pani piekna, lady Juliano.

– Jest pan za uczciwy na polityka, panie Davencourt, ale dziekuje za komplement. – Polozyla dlon na siedzeniu. – Moge pytac dalej? Moze pan udawac, ze jest pan w Izbie Gmin, jesli tak bedzie panu latwiej. Dzieki temu nabedzie pan troche praktyki.

– Dziekuje, ale nie wydaje mi sie, zeby to pomoglo. Musze odmowic odpowiedzi na dalsze pytania, obawiam sie…

Juliana rozesmiala sie.

– A wiec jednak ma pan zadatki na polityka! Wasnie zamierzalam zapytac, czy jest pan pewien, ze naprawde nie chcial mnie pan pocalowac. Ma pan szczescie, panie Davencourt, bo zdaje sie, dojechalismy do Portman Square. Tym razem sie panu upieklo.

Segsbury, kamerdyner Juliany, pospieszyl otworzyc drzwi, ale Martin sam pomogl jej wysiasc z powozu i ku jej zaskoczeniu wniosl ja po schodach do frontowego wejscia. Spoczywala spokojnie w jego objeciach, przytulajac policzek do jego ramienia. W holu postawil ja delikatnie na nogi, podczas gdy Segsbury dyskretnie zniknal.

– Prosze teraz pojsc spac – polecil lagodnie Martin. – My sle, ze wlasnie tego pani potrzebuje.

Obejmowal ramieniem jej talie i Juliana z wyjatkowym trudem powstrzymala sie od oparcia glowy o jego szerokie ramie. Polozyla mu dlon na piersi.

– Panie Davencourt…

– Tak? – Martin pochylil sie blizej, leciutki zarost na twarzy musnal przez chwile jej policzek. Pod Juliana ugiely sie kolana.

– Dziekuje, ze odwiozl mnie pan do domu, panie Davencourt. Jest pan prawdziwym dzentelmenem. Ale przeciez o tym wiedzialam.

Martin usmiechnal sie, a od tego usmiechu Julianie zaczelo jeszcze bardziej krecic sie w glowie. Przysunal wargi do jej ucha.

– Nie jestem takim znowu dzentelmenem. Obawiam sie, ze pani pytania podsunely mi do glowy najrozniejsze pomysly.

Skierowala spojrzenie szeroko otwartych zielonych oczu na jego twarz. Martin usmiechal sie lekko.

– Odpowiedz na pani pytanie brzmi: tak. Tak, bardzo chcialem pania pocalowac, ale jako dzentelmen musialem sie oprzec pokusie wykorzystania sytuacji.

Juliana usmiechnela sie niezwykle slodko.

– Och, niech pan przyzna, panie Davencourt! To zwykle wymowki. Oparl sie pan temu, bo obawial sie pan, ze calowanie mnie to stanowczo zbyt niebezpieczna rozrywka. – Rozesmiala sie. – Niewazne. Jest pan usprawiedliwiony.

– Niebezpieczna rozrywka? – W jego oczach dostrzegla psotne rozbawienie. – Sadze, ze jakos bym to przezyl.

Wciaz obejmowal ja jedna reka, a teraz przyciagnal ja do siebie, dotykajac ustami jej warg. Juliana wydala stlumiony okrzyk zaskoczenia, ktory zdusil pocalunkiem. Az do tej chwili nie wierzyla, ze on naprawde to zrobi. To byla jej pierwsza omylka. Druga bylo to, ze uwazala, iz calowanie Martina Davencourta moze byc nieciekawym doswiadczeniem.

Juliana, ktora przez ostatnie trzy lata nie pocalowala zadnego mezczyzny, odkryla ze nie jest to wcale takie trudne. Westchnawszy cichutko, pocalowala go w odpowiedzi i zarzucila mu ramiona na szyje. Na dluga chwile znieruchomieli w namietnym uscisku, az odglos ciezkich krokow Segsbury'ego na marmurowej posadzce obwiescil jego powrot i Martin wypuscil ja z objec. Niebezpieczna – powtorzyl Martin. – Moze mimo wszystko ma pani racje, lady Juliano. – Ujal jej dlon i zlozyl na niej pocalunek. – Dobranoc.

Juliana patrzyla za odchodzacym Martinem, podczas gdy Segsbury zamykal za nim drzwi. Widziala swoje odbicie w podluznym lustrze w pozlacanych ramach, wiszacym na scianie; wlosy potargane, zielone oczy wciaz zamglone namietnoscia, usta spuchniete od pocalunkow. Do diabla! Nie zamierzala posunac sie tak daleko. To bylo zbyt intymne. Miala wrazenie, ze za bardzo sie odslonila. Nie chciala nikogo dopuszczac tak blisko.

Jedno bylo pewne. Sposob, w jaki Martin calowal, nie mial nic wspolnego z dzentelmeneria. Juz nigdy nie pomysli o nim jako o nudziarzu.

Segsbury przygladal sie jej z niepokojem.

– Dobrze sie pani czuje? Czy mam pani cos podac?

– Tak, dziekuje ci, Segsbury – powiedziala powoli. – Napije sie porto w sypialni. Porto to lekarstwo na wszystko, tak sadze. Zwlaszcza jesli wypije sie go na tyle duzo, by zdusic problem w zarodku.