Skandalistka - Cornick Nicola. Страница 37
Wreszcie rozmowa zaczela tracic tempo i Juliana zauwazyla:
– Powinnam byla spytac o pana Plunketta. Czy ojciec Emily pogodzil sie juz z tym malzenstwem?
– Udalo mi sie go ulagodzic – odparl Martin z krzywym usmiechem. – Plunkett to prawy obywatel przerazony perspektywa skandalu, obawiajacy sie wszystkiego, co wykracza poza jego niewielki swiatek. Jest pelen dezaprobaty dla Brandona i Emily, a nie mozna powiedziec, ze sposob, w jaki postapili, przyczynil sie do poprawy ich sytuacji w tej mierze. Jednak… – Martin westchnal.
– Jednak, kiedy przekonal sie, jakim filarem spoleczenstwa jest starszy brat Brandona, z pewnoscia doszedl do wniosku, ze Brandon nie moze byc calkiem zly? – spytala Juliana chytrze.
Martin rozesmial sie.
– Moze tak, moze nie. Plunkett nie ufa politykom. Uwaza, ze my wszyscy dbamy wylacznie o wlasne interesy.
– To skandal! Skad przyszedl mu do glowy taki pomysl? Martin rzucil jej rozbawione spojrzenie.
– Jest pani cyniczna jak zawsze, lady Juliano. Wierze jednak, ze ucieszy sie pani, kiedy powiem, ze pogodzil sie z tym malzenstwem i jest nawet gotow, aczkolwiek poniewczasie, dac swoja zgode.
– A wiec nie bedzie niewygodnych pytan o nielegalnosc?
– Mam nadzieje, ze nie.
Poczul, ze siedzaca obok Juliana odprezyla sie.
– Och, dzieki Bogu! Choc jestem przekonana, ze Brandon poslubilby Emily ponownie chocby jutro, gdyby okazalo sie to niezbedne – tym razem za zgoda jej ojca – bardzo sie ciesze, ze nie dotknie jej oszczerstwo, co na pewno mialoby miejsce, gdy by malzenstwo okazalo sie nielegalne.
Martin przygladal sie jej twarzy.
– Zawsze bardzo zywo reaguje pani na takie sprawy.
– Coz, naturalnie. Emily to takie slodkie stworzenie i nazwanie jej upadla kobieta byloby absurdalne. A jednak tak by sie stalo, gdyby plotkarze podchwycili te historie. Ucieczka, niewazny slub, nieslubne dziecko. Mieliby ucieche, gdyby cala sprawa wyszla na jaw, a Emily bylaby ta, ktorej reputacja na tym by ucierpiala. Zawsze cierpi kobieta!
– Kiedys juz o tym mowilismy. Wiem, ze ma pani bardzo zdecydowane poglady w takich sprawach, i doskonale rozumiem, o co pani chodzi.
Juliana odwrocila twarz.
– A wiec da pan Brandonowi farme w Davencourt? On chcialby tam osiasc i hodowac konie, wie pan. Jestem przekonana, ze doskonale mu sie powiedzie.
– Jak widze, powiedzial pani o wszystkim. – Wyjatkowe przywiazanie jego rodzenstwa dla Juliany juz Martina nie martwilo. – Tak, farma stanie sie wlasnoscia Brandona. Lepiej niech sie postara wyhodowac zwyciezce Derby w ciagu pieciu lat, zeby moja inwestycja mi sie zwrocila. – Spowaznial. – Zaproponowalem, zeby Brandon i Emily przeniesli sie do Davencourt, jak tylko Emily wyzdrowieje, a tymczasem jestem pani niewypowiedzianie wdzieczny, ze ofiarowala im pani goscine u siebie.
– Teraz, kiedy mieszka tu ciotka Beatrix, to zaden problem.
– Pewnie nie. – Martin spojrzal na jej pochylona glowe. – Tak naprawde chodzi jednak o to, ze byla pani tak mila, iz zgodzila sie ich przyjac, lady Juliano. Jestem pani niezwykle zobowiazany.
– Przeciez nie moglam ich wyrzucic na ulice.
– Niektorzy by tak postapili, jestem pewien. Prosze wiec przyjac moje podziekowania.
– Zamiast panskiej krytyki? – Juliana usmiechnela sie do niego i poczul, ze serce mu sie scisnelo. – To spora zmiana, tak mi sie wydaje. A to przypomina mi… jak sie maja Kitty i Clara?
– Doskonale. Wyglada na to, ze pan Ashwick stanie sie czestym gosciem przy Laverstock Gardens. Byl juz z wizyta dwa razy, przyslal kwiaty i zabral Kitty na przejazdzke.
Juliana uniosla glowe.
– Ciesze sie. Pomyslalam, ze Kitty i Edward beda do siebie doskonale pasowac.
– Naprawde? – Martin wygladal na skrepowanego. – Nie ma pani nic przeciwko temu? Pan Ashwick od dawna nalezal do grona pani wielbicieli.
Juliana rozesmiala sie.
– Och, Edward jest jednym z moich najlepszych przyjaciol. Bylabym zachwycona, gdyby on i Kitty sie pobrali. Ona jest bardzo niesmiala, a Edward to najmilszy czlowiek, jakiego znam, i jestem pewna, ze bedzie dla niej dobry.
– A poniewaz mieszka na wsi, Kitty nie bedzie zmuszona przebywac za duzo w miescie, czego najwyrazniej nie znosi.
Juliana usmiechnela sie.
– Powiedziala panu o tym?
– Tak, w koncu. – Martin rozesmial sie. – Opisala caly plan, ktory mial doprowadzic do jej zeslania do Davencourt.
– O, Boze. Z pewnoscia nie bylo panu do smiechu.
– Nie bardzo. Jednakze zaniepokoilo mnie co innego, a mianowicie to, ze taki pomysl w ogole przyszedl jej do glowy. – Martin przeczesal wlosy palcami. – Sadze, ze nigdy nie pojme, w jaki sposob pracuja umysly mego rodzenstwa. Wydawalo mi sie, ze nie rozumiem tylko dziewczat, ale po fiasku z Brandonem pogodzilem sie z faktem, ze zadne z nich nie ma ochoty mi sie zwierzac.
Juliana przysunela sie nieco. Martin poczul jej miekkie cialo tuz przy swoim i troche zmienil pozycje. Powoli schodzili na osobiste tematy. Na niebezpieczny grunt.
– Jestem przekonana, ze po tym, co sie stalo, zaczna panu ufac. – Juliana mowila, jakby probowala go pocieszyc. Martin byl wzruszony. – Nie znali pana za dobrze, a teraz, skoro sie przekonali, ze nie jest pan potworem…
– Potworem! – powtorzyl Martin. Zlagodzil ton. – Na pewno zachowam sie jak potwor wobec Clary, jesli nadal bedzie robila slodkie oczy do Fleeta.
– Nie wyjdzie za niego. – Juliana mowila cicho, z przekonaniem. – Rozmawialam z nia na wieczorze muzycznym.
– Widzialem. Dziekuje pani, Juliano.
– Prosze bardzo. Ale czy nie moglby pan obrocic tej sytuacji na swoja korzysc? Gdyby Fleet zostal panskim szwagrem, zyskalby pan ogromne wplywy.
Martin rozesmial sie.
– Kuszace, przyznaje, jednak nie zmienie zdania.
– Tak wlasnie myslalam. Jest pan zbyt pryncypialny.
– Za malo pryncypialny dla pani Alcott, jak sie zdaje. Juliana gwaltownie uniosla glowe.
– Co pan chce przez to powiedziec?
– Tylko tyle, ze ona nie jest w stanie tolerowac krewnych, ktorzy trudnia sie handlem, i zdazyla mi juz o tym powiedziec wprost. Kiedy podkreslilem, ze nikt jej nie prosi, by zmieniala swoje zasady, wchodzac w taka rodzine, uciekla jak niepyszna.
Juliana zdusila chichot.
– Jakie to niestosowne z panskiej strony, Martinie.
– Wiem. – Martin byl pelen samozadowolenia.
– Serena zyje pod kloszem. – Juliana lekko rozlozyla rece. – Trzeba wziac na to poprawke.
– Moge brac poprawke na wiele spraw – powiedzial Martin, a w jego glosie pojawily sie stalowe tony – ale nie na snobizm.
Juliana spojrzala na niego.
– Zawsze wiedzialam, ze Serena jest… swiadoma swojej pozycji bratanicy markiza.
– Swiadoma swojej pozycji! Delikatnie powiedziane, zapewniam pania. Zachowywala sie jak oburzona arcyksiezna.
– O Boze. Ciotka Beatrix potrafi namieszac, bez dwoch zdan. Podejrzewam, ze to ona namowila do tego Serene dzisiejszego ranka. Serena byla tu przed wizyta u pana.
– W takim razie jestem zobowiazany lady Beatrix. Ulatwila mi sytuacje. Nigdy nie zamierzalem dopuscic, by sprawy zaszly tak daleko, i ogarnelo mnie przerazenie, kiedy sobie uswiadomilem, ze wszyscy zaczynaja mnie uwazac za jej narzeczonego.
– Musi pan byc ostrozniejszy – zauwazyla Juliana. – Tak czy inaczej chyba powinnam panu wspolczuc. Teraz bedzie pan musial zaczac poszukiwania zony od poczatku.
– Na to wyglada. Tym razem sprobuje jednak nie zrobic z siebie durnia. – Martin przerwal na chwile. – Moze zreszta nie bede musial daleko szukac.
W lodowni zapanowala napieta cisza. Juliana bawila sie faldami spodnicy i nie patrzyla na Martina, a on irytowal sie, ze siedzac tuz obok niej na stopniu, nie moze widziec wyraznie jej twarzy. Pochylil sie i w tym samym momencie Juliana odwrocila glowe i spojrzala wprost na niego.
– Dlaczego tak mi sie pan przyglada? – spytala glosem, w ktorym nie bylo sladu wzburzenia.
– Przepraszam. To pewnie dlatego, ze czesciej widuje pania w jedwabiach niz w codziennych sukniach.
Juliana zmarszczyla brwi.
– Jakie to niezwykle, ze pan to w ogole zauwazyl, panie Davencourt. Myslalam, ze rzadko zdaje sobie pan sprawe z tego, co dama ma na sobie.
Widze, co pani miewa na sobie, zapewniam pania. Juliana odchrzaknela i odwrocila wzrok. Martin byl przekonany, ze obmysla, jak sprowadzic rozmowe na inny temat.
– No, coz… chyba nie byloby stosowne, gdybym poszla po lod ubrana w balowa suknie, prawda?
– Chyba nie. Swoja droga dlaczego nie poslala pani kamerdynera?
– Bo jak tylko wpadlam na ten pomysl, natychmiast wzielam sie do realizacji. Wydawanie polecen sluzbie jest takie czasochlonne, nie uwaza pan? Zanim zadzwonilabym po Segsbury'ego, moglam byc z powrotem w domu z wiaderkiem lodu. – Spojrzala na niego ponuro. – I tak by wlasnie bylo, gdyby pan nie stanal mi na drodze.
– Nie sadze, ze wracanie do tego tematu przyniesie nam jakiekolwiek korzysci – westchnal.
Zawtorowala mu.
– Pewnie nie. Dlugo tu jestesmy, jak pan mysli?
– Wydaje mi sie, ze jakies poltorej godziny. Noc dopiero sie zaczela.
Przez szpary w drzwiach do srodka wtargnal podmuch wiatru, od ktorego zadrzaly pajeczyny. Swieca zgasla. Martin uslyszal, jak Juliana gwaltownie zaczerpnela tchu. Teraz zupelnie inaczej postrzegal sytuacje, w ktorej sie znalezli. Przedtem udawalo mu sie okielznac mysli wskutek usilnego skupienia na rozmowie i na rozlicznych problemach Brandona, Kitty i Clary. Wyciagnal reke i poszukal dloni Juliany. Przywarla do niego.
– Boi sie pani ciemnosci? – Staral sie mowic wyjatkowo lagodnie.
– Nie. To niedokladnie tak. – Juliana mowila jakos inaczej. Stanowczosc, charakterystyczna wladczosc znikly z jej glosu. – To znaczy nie lubie ciemnosci, ale bardziej boje sie nietoperzy. Nie chce, by wygladalo, ze jestem tchorzem, ale przeraza mnie mysl, ze beda fruwac naokolo mojej glowy, a ja nie bede ich widziala.
Martin rozesmial sie i uscisnal jej dlon.
– Dla mnie brzmi to calkiem rozsadnie. Zaloze sie, ze nigdy w zyciu nie byla pani tchorzem, Juliano.