Skandalistka - Cornick Nicola. Страница 47
Ukryla twarz w dloniach. W praktyce nie bylo to takie proste. Przede wszystkim moglo byc tak, ze ojciec odmowi wyplacenia stu piecdziesieciu tysiecy funtow. Bez trudu wyobrazila sobie, jak nieprzejednany starzec tym razem umywa rece od calej sprawy. Ktoz moglby go za to winic? Czy mozna bylo wymagac od niego, by dal olbrzymia sume pieniedzy czlowiekowi, ktory uciekl z jego zona, a po latach ozenil sie z jego corka? Wstepne kroki na drodze do porozumienia, poczynione przez nia i ojca, zostana calkiem zniweczone. Jednakze, jesli markiz nie zaplaci, Massingham wystapi z najbardziej msciwymi, najobrzydliwszymi historiami na jej temat, jakie bedzie w stanie wymyslic, co gorsza, nie oszczedzi tez jej matki, a wowczas markiz sie zalamie. To byloby zbyt wiele dla tego slabowitego starego czlowieka.
Zaszlochala na mysl o utracie Martina. Kochala go tak bardzo – byli tacy szczesliwi. Coz jednak mogli zrobic? Byla zona Massinghama, a co za tym idzie kochanka Martina. Ni mniej, ni wiecej. Nie mogli mieszkac razem, bo skandal zwichnalby mu kariere i zrujnowal zycie jego siostrom. Musi pozwolic jej odejsc.
Znala Martina i wiedziala, ze to bedzie najtrudniejsze. Massingham sugerowal, zeby oklamala Martina, oszukala go. Wiedziala, ze nie moze tego zrobic. Byl czlowiekiem honoru i w zamian zaslugiwal na szczerosc i uczciwosc. Poza tym nigdy by nie uwierzyl, gdyby mu powiedziala, ze kocha Massinghama. Natychmiast by sie domyslil, ze to klamstwo.
Skrzywila sie. Gdyby powiedziala mu cala prawde, nie pozwolilby jej odejsc. Na pewno staloby sie cos strasznego. Nalegalby, zeby sie rozwiodla z Massinghamem albo nawet gorzej, wyzwalby Massinghama na pojedynek i tak czy inaczej wybuchlby skandal i wszyscy mieliby zrujnowane zycie. Martin nigdy by jej nie zostawil. Jednak mimo wszystko musiala powiedziec mu prawde.
Zsunela sie z lozka.
W domu panowala cisza, tylko zza otwartych drzwi do salonu dobiegaly przyciszone smiechy i glosy. Przypomniala sobie, co powiedziala Martinowi zaledwie dzien wczesniej, kiedy spacerowali razem w ogrodzie „Nigdy nie bylam szczesliwsza niz tu i teraz”.
Juliana wziela gleboki oddech. Kiedy stanela w cieniu drzwi prowadzacych do salonu, odwrocili usmiechniete twarze w jej strone i pomyslala, ze zapamieta ten moment na zawsze. Potem zobaczyla, jak twarze im sie zmieniaja i usmiechy zaczynaja znikac, bo zauwazyli jej mine i ktos, chyba Amy, spytal:
– Co sie stalo?
Juliana patrzyla na Martina, ktory juz zdazyl wstac i ruszyl ku niej przez salon.
– Wybaczcie mi – przemowila opanowanym glosem, nawet na sekunde nie odrywajac oczu od twarzy meza. – Przepraszam, ale musze Martinowi o czyms powiedziec. A potem, tak mysle, musze o tym powiedziec takze wam.
Martin obejmowal ja tak mocno, ze Juliana miala uczucie, ze zebra jej popekaja, lecz nie zaprotestowala ani slowem. Ukryl twarz w jej wlosach i powtarzal:
– Nie pozwole ci odejsc. Nie pozwole ci odejsc. Nigdy. Juliana oswobodzila sie. Siedzieli w pustym salonie do pozna w noc. Powiedziala o wszystkim i spierali sie, az utkneli w martwym punkcie, bo Juliana probowala uswiadomic mu, jak wazne jest zachowanie calej sprawy w tajemnicy, a Martin upieral sie, ze liczy sie tylko to, zeby byli razem, i pal szesc konsekwencje. Wiedziala, ze tak wlasnie powie, chciala to uslyszec, a jednak byla przerazona.
Odgarnela potargane wlosy z twarzy i usiadla wygodnie na sofie.
– Martin, mowilismy juz o tym tyle razy, kochany. Nie ma innego wyjscia. Jestem zona Massinghama niezaleznie od tego, jak bardzo oboje tego nie chcemy.
– Jestes pewna? – spytal nagle. – Jestes pewna, ze wasze malzenstwo bylo zgodne z prawem?
Juliana popatrzyla na niego i zaczela sie smiac.
– Och, Martinie, naprawde bys wolal, zebym zyla z nim w grzechu niz legalnie?
– O wiele. – Podszedl i uklakl przy niej. – To nie bylaby twoja wina, a nawet gdyby, to nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia. Chodzi tylko o to, zebysmy byli malzenstwem. Oficjalnie, ma sie rozumiec, bo w sercu zawsze bedziesz moja najdrozsza zona.
– Moje malzenstwo z Massinghamem bylo zgodne z prawem – powiedziala beznamietnie. – Slub dal nam angielski pastor w Wenecji. Mam swiadectwo slubu. Przykro mi, Martinie. Tez wolalabym, zeby bylo inaczej, ale, niestety, to prawda.
Swiatlo zniklo z twarzy Martina jak zdmuchnieta swieczka. Przeganial reka wlosy.
– W takim razie musisz sie z nim rozwiesc. Juliana z rozpacza rozlozyla rece.
– Martin, juz o tym mowilismy. Nie znasz tego czlowieka!
Rozpowszechni o mnie najobrzydliwsze plotki i wowczas bedziesz naprawde skonczony.
– To nie ma znaczenia. Wciaz bede mial Davencourt. I ciebie.
– A co z dziewczetami? – spytala Juliana. – Jak one beda sie czuly, kiedy ludzie przyczepia im etykietki szwagierek najbardziej znanej bigamistki w Londynie?
Zapadla cisza.
– Beda musialy sie z tym pogodzic – odezwal sie w koncu Martin.
– Och, Martinie, nie mozesz im tego zrobic! Wiesz, ze nie mozesz.
Martin znow podszedl do niej.
– Albo to, albo wpakuje w niego kule. Wybieraj. Juliana pokrecila glowa.
– To nie jest wyjscie, choc brzmi niezwykle kuszaco! Nie myslimy jasno.
– Nie opuszcze cie – powtorzyl Martin. – Zalozmy, ze zaszlas w ciaze. Nie moglbym zgodzic sie ani na to, ze Massingham uzna dziecko za swoje, ani na to, zebys byla zmuszona wychowywac je sama.
Juliana nie pomyslala o tym i teraz przeniknal ja nagly bol. Nosic pod sercem dziecko Martina, a jednak nie moc sie z nim polaczyc – to wydawalo sie nie do zniesienia. Nie nosic jego dziecka, kiedy tak rozpaczliwie tego pragnela – to wydawalo sie niemal rownie okropne.
– Nasze dziecko? Och, Martinie, nawet o tym nie mysl.
– Musze. Myslisz, ze to niemozliwe? Juliana zamknela oczy.
– Nie. Przynajmniej wkrotce sie tego dowiemy.
– To za malo. To tylko kolejny powod, dla ktorego nie moge zostawic cie z tym wszystkim sama.
Juliana ukryla twarz w dloniach.
– Nie jestem w stanie sie skupic. Przespijmy sie z tym, a rano wrocimy do tej rozmowy.
Twarz Martina zlagodniala.
– Wygladasz na wyczerpana, najdrozsza. Musisz sie polozyc.
– Nie bez ciebie. – Juliana spojrzala na niego. Na ulamek sekundy pojawilo sie miedzy nimi dziwne napiecie. – Nie zasne bez ciebie.
Martin wyciagnal reke i pomogl jej wstac. Pocalowal ja, wkladajac w to cala milosc. Chciala zatrzymac te chwile na wieki, ale wypuscil ja z objec i zrobilo jej sie zimno.
– Chodzmy do lozka. Rano moze wszystko wyda sie prostsze.
Dom byl pograzony w ciemnosci i ciszy. Weszli po schodach, trzymajac sie za rece, lecz kiedy znalezli sie na pietrze, Martin skierowal sie do swej garderoby.
– Powinienem zostawic cie sama.
Juliana usmiechnela sie drzacymi wargami. Uniosla reke i dotknela jego twarzy, wyczuwajac pod palcami szorstki zarost.
– Zdawalo mi sie, ze powiedziales, iz mnie nie zostawisz? Tak szybko wycofujesz sie z tej obietnicy?
Martin wtulil wargi w jej dlon.
– Juliano, Bog mi swiadkiem, ze cie pragne. Tak bardzo cie kocham. Niemniej… teraz nie powinienem cie dotykac.
– W takim razie Massingham juz wygral – zauwazyla Juliana ze znuzeniem – i nie ma nic wiecej do powiedzenia.
Odwrocila sie, ale Martin zlapal ja za ramie. Z hukiem otworzyl drzwi do sypialni, pchnal ja do srodka i kopniakiem je zamknal za nimi. Hattie, ktora ogrzewala koszule Juliany przed kominkiem, uniosla glowe, wystraszona.
– Zostaw nas samych, prosze – rzucil zwiezle.
Ledwie za pokojowka zamknely sie drzwi, kiedy Martin jedna reka objal Juliane w pasie i mocno przytulil, a druga przesunal do wyciecia sukni. Sciagnal ja, oswobadzajac jej piersi, wystawiajac ja na swoje spojrzenia.
Juliana wydala stlumiony okrzyk. Pozadanie i desperacja Martina przeniosly sie na nia. Ogarnelo ja szalenstwo. Przygnebienie i zal wypalily sie w gwaltownej burzy uczuc. Martin szybko pozbyl sie ubrania. Rzucil suknie Juliany na podloge i pociagnal ja za soba na lozko. Polizal cieple wglebienie miedzy jej piersiami i cale jej cialo przeszyl dreszcz, kiedy dotknal jezykiem brodawki, przygryzajac delikatnie. Wargami wytyczyl szlak przez jej brzuch, napiety z podniecenia i zarliwego oczekiwania. Nogi rozchylily sie bezwladnie pod naporem jego slodkich pocalunkow. Wkrotce powrocil do jej ust i znow calowal ja namietnie, az objela go mocno. Przetoczyli sie przez lozko i upadli na podloge przed kominkiem, gdzie ogien rzucal blask na wypolerowane deski. Juliana usilowala wstac, ale Martin ja przytrzymal. Barkami dotykala nagiego drewna, a on calym ciezarem przygniatal ja i nie puszczal. Byl na niej i w niej, piescil jej piersi, wolal jej imie, az ogarnela ja ciemnosc i bezwlad, a niedlugo potem dotarla do krawedzi ekstazy i dalej.
Wtem przepelnilo ja wzruszenie. Odwrocila twarz i plakala, az wyplakala wszystkie lzy. I choc Martin przeniosl ja z powrotem na lozko, trzymal w ramionach i pocieszal, wiedziala, ze juz nigdy nie bedzie tak samo.