Tajemnica Srebrnego Paj?ka - Hitchcock Alfred. Страница 12

Rozdzial 6. Wstrzasajace odkrycie

Przez, reszte popoludnia Trzej Detektywi zwiedzali miasto. Wstapili do kilku osobliwych starych sklepow i zwiedzili interesujace muzeum. Malym spacerowym stateczkiem odbyli rejs po rzece. Od czasu do czasu Rudi informowal ich, ze nadal sa sledzeni. Teraz jednakze chodzili za nimi agenci waranskiej tajnej sluzby, najeci przez ksiecia Stefana.

– Byc moze tylko sie wami opiekuja – mowil ponuro Rudi – ale w to watpie. Chcialbym wiedziec, skad sie to bierze.

Chlopcy takze chcieliby znac powod tego zainteresowania. Nie widzieli zadnej przyczyny, dla ktorej mieliby rozbudzic ciekawosc ksiecia Stefana. Nic dotad nie zdzialali, nic, co by moglo pomoc ksieciu Djaro.

Tu i owdzie, na rogach ulic, zauwazyli male grupy muzykantow grajacych na roznych instrumentach.

– To bardowie – wyjasnil Rudi. – Wszyscy sa potomkami rodziny, ktora przed laty ukryla ksiecia Paula. Ja rowniez do nich naleze, choc moj ojciec byl premierem, dopoki ksiaze Stefan go nie usunal. Jestesmy najbardziej wiernymi poddanymi ksiecia Djaro. Dzieki dekretowi ksiecia Paula, nie placimy podatkow.

Utworzylismy tajna partie, opozycyjna wobec ksiecia Stefana. Nazywa sie Partia Bardow, w skrocie Bardowie. O jednym moge was zapewnic – ludzie nie lubia ksiecia Stefana.

Ilekroc mijali grupe bardow, Rudi zwalnial, czekal az jeden z muzykantow lekko skinie mu glowa, po czym znowu ruszal predzej.

– Ta gra jest dla dwoch osob – mruczal. – Obserwujemy tych, ktorzy nas obserwuja. Zaopiekujemy sie wami. Mamy swoich ludzi nawet w Ksiazecej Gwardii. Choc wiemy wiele, nie rozumiemy, dlaczego uznali was za tak godnych uwagi. Podejrzewamy, ze szykuje sie jakis spisek, a spisek ksiecia Stefana wrozy cos bardzo przykrego.

Chlopcy zaabsorbowani dalszym zwiedzaniem miasta, powoli zapomnieli o sledzacych. Przejechali sie na wspanialej karuzeli w parku. Zjedli obiad w restauracji na swiezym powietrzu, gdzie specjalnoscia byly dania z ryb rzecznych.

Wrocili wreszcie do palacu zmeczeni, ale w dobrych nastrojach i pelni wrazen. Na ich spotkanie wybiegl szambelan ksiazecy, maly, okraglutki czlowieczek, odziany w purpurowa szate.

– Dobry wieczor, mlodziency – przywital ich. – Ksiaze Djaro wyraza zal, ze nie moze sie z wami dzisiaj zobaczyc, ale jutro zje z wami sniadanie. Zaprowadze was teraz do waszego pokoju. Obawiam sie, ze sami nie zdolacie trafic.

Powiodl ich oszalamiajaca liczba schodow i korytarzy, mijajac po drodze licznych lokai. Gdy tylko znalezli sie na miejscu, wybiegl, jakby czekalo na niego pilne zajecie.

Zamkneli masywne debowe drzwi i rozejrzeli sie wokol. Pokoj sprzatnieto, loze poscielono, a ich torby podrozne staly, gdzie je zostawili. Bob stwierdzil, ze wielka pajeczyna byla wciaz na miejscu, w kacie u wezglowia lozka. Gdy podszedl, duzy czarno-zloty pajak zbiegl z niej i ukryl sie w szparze miedzy podloga a boazeria. Bob usmiechnal sie. Zdazyl juz przyjac do wiadomosci fakt, ze w Waranii pajaki sa niemal swiete. Doszedl do wniosku, ze jesli przyjrzec im sie z bliska, sa nawet ladne.

– Nic nowego nie zaszlo – powiedzial Jupiter – ale mysle, ze lepiej bedzie skontaktowac sie z panem Youngiem. Moze ma dla nas jakies instrukcje. Pete, na wszelki wypadek zamknij drzwi na klucz.

Pete przekrecil klucz w zamku, a Jupe otworzyl swoj aparat fotograficzny i nacisnal klawisz.

– Pierwszy sie zglasza. Czy mnie odbierasz?

– Glosno i wyraznie – naplynela odpowiedz. – Cos nowego?

– Nic specjalnego – powiedzial Jupiter. – Zwiedzalismy miasto przez reszte dnia i caly czas bylismy sledzeni przez tajna sluzbe ksiecia Stefana.

– Niepokoicie go – powiedzial Bert Young z namyslem. – Czy rozmawialiscie juz z ksieciem Djaro? Jak przyjal nowiny?

– Nie widzielismy sie z nim. Ksiazecy szambelan powiedzial nam, ze Djaro nie moze spotkac sie dzis z nami. Dopiero jutro rano.

– Hm… – gleboki namysl Berta Younga byl niemal dotykalny. – Zastanawiam sie, czy aby nie celowo trzymaja go z dala od was. Jest niezmiernie wazne, zebyscie mu doniesli, co wiecie. A teraz wyjmij tasme z aparatu i trzymaj przy sobie. Musicie mi ja przyniesc tutaj, do ambasady. Wyjdzcie jutro niby na dalsze zwiedzanie i kazcie kierowcy, zeby was tu przywiozl. Zaczyna sie robic goraco, rozumiecie?

– Tak, prosze pana – odpowiedzial Jupiter.

– Pracujemy tu nad tym, jak pomoc Djaro. Ksiaze Stefan ma scisla kontrole nad radiem i telewizja, nie mozemy wiec ta droga dotrzec do spoleczenstwa. Cos jednak wymyslimy. A wy od jutra jestescie zwolnieni z obowiazkow.

– Tak, prosze pana – powiedzial Jupiter.

– Skonczone, wylaczam sie.

Nacisnal klawisz i otworzyl spod aparatu. Wyjal stamtad malenka szpulke tasmy i podal Pete'owi.

– Masz, Pete, ty to nos. Nie dopusc, zeby ci to ktos odebral.

– Pewnie – Pete schowal tasme do wewnetrznej kieszeni.

Tymczasem Bob grzebal w szufladzie wielkiej komody, w poszukiwaniu chusteczki do nosa. Znalazl chusteczki tam, gdzie je polozyl, gdy jednak wyciagal jedna z nich, uslyszal cichutki brzek. Zaciekawiony, zaczal obmacywac szuflade w poszukiwaniu zrodla dzwieku. Pod chusteczkami wymacal cos twardego, jakby metal. Wydobyl to, spojrzal i zaczal krzyczec.

– Jupe! Pete! Patrzcie.

Obrocili sie ku niemu zdziwieni.

– Pajak! – wykrztusil Pete. – Rzuc to!

– Jest nieszkodliwy – powiedzial Jupiter. – To pajak ksiecia Paula. Poloz go na podlodze, Bob.

– Nie rozumiecie! – krzyczal Bob. – To nie jest jakis pajak. To ten pajak!

– Ten pajak? – powtorzyl Pete. – O czym ty mowisz?

– O srebrnym pajaku Waranii – odpowiedzial Bob. – Pajak, ktory zginal ze skarbca. To musi byc on. Jest tak doskonaly, ze wyglada jak zywy. Nie, nie jest zywy. Jest z metalu, tak jak tamten, ktorego widzielismy rano, tylko ten jest doskonalszy.

Jupiter dotknal pajaka na dloni Boba.

– Masz racje. To arcydzielo. Musi byc tym prawdziwym. Gdzies ty to znalazl?

– Pod moimi chusteczkami do nosa. Ktos go musial tam ukryc. Rano z cala pewnoscia go nie bylo.

Jupiter zmarszczyl czolo w glebokim namysle.

– Po co by ktos chowal srebrnego pajaka Waranii w naszym pokoju? – zastanawial sie glosno. – To nie ma sensu, chyba ze ktos zamierza oskarzyc nas o kradziez. W tym wypadku…

– Co robic, Jupe? – przerwal mu Pete, pelen niepokoju. – Przeciez jak nas przylapia z tym pajakiem, dostaniemy wyrok smierci!

– Mysle… – zaczal Jupe, ale nie zdazyl skonczyc zdania. Z korytarza dobiegl ich odglos ciezkich krokow. Ktos zapukal glosno do drzwi i nacisnal klamke. Gdy nie ustapila, krzyknal ze zloscia:

– W imieniu regenta otworzcie drzwi! Otworzyc w imieniu prawa! Po chwili zaskoczenia Jupiter i Pete rzucili sie do drzwi i zatrzasneli wielka zelazna zasuwe.

Bob, zbyt zatrwozony, by myslec jasno, stal bez ruchu, ze srebrnym pajakiem Waranii na dloni, zastanawiajac sie mgliscie, co z nim zrobic.