Tajemnica Srebrnego Paj?ka - Hitchcock Alfred. Страница 4
Kiedy wracali, Djaro polecil ksieciu Rojasowi wsiasc do drugiego samochodu, wraz ze straza przyboczna. Tak wiec przez cala droge do Rocky Beach czterej chlopcy mogli rozmawiac swobodnie.
Ksiaze Djaro wypytywal Trzech Detektywow o ich zycie. Opowiedzieli mu, jak zalozyli swa firme detektywistyczna, jak zaprzyjaznili sie z Alfredem Hitchcockiem, i wspomnieli o niektorych swoich przygodach.
– Brojas! – wykrzykiwal Djaro. – Och, jakze wam zazdroszcze! Amerykanscy chlopcy maja tyle swobody. Wcale nie chcialem byc ksieciem. No, prawie wcale. Sprawowanie rzadow w moim kraju, jakkolwiek jest maly, to moj obowiazek. Nigdy nie bylem w szkole, zawsze mialem guwernerow. Tak wiec niewielu mam przyjaciol i nigdy, az do dzis, nie robilem nic emocjonujacego. W zyciu nie mialem takiej zabawy. Czy wolno mi uwazac was za przyjaciol? Bardzo bym tego pragnal.
– Bedziemy twymi przyjaciolmi z radoscia – odpowiedzial Pete.
– Dziekuje – ksiaze Djaro usmiechnal sie. – Czy wiecie, ze dzis po raz pierwszy postawilem sie ksieciu Rojasowi? To byl dla niego szok. I bedzie to szok takze dla ksiecia Stefana. Czeka ich wiecej szokujacych niespodzianek. W koncu jestem ksieciem i zamierzam… jak to powiedziec?…
– Domagac sie naleznego respektu? – podsunal Jupiter.
– Narzucic swa wole – powiedzial Bob.
– Tak jest, narzucic swa wole – podchwycil Djaro radosnie. – Ksiecia Stefana czekaja niespodzianki.
Wjezdzali do Rocky Beach. Jupiter objasnil szoferowi, jak jechac do skladu zlomu Jonesa i w kilka minut byli pod wielka, zelazna brama skladu. Gdy wysiadali, Jupiter zaprosil ksiecia do ich Kwatery Glownej, lecz Djaro potrzasnal glowa.
– Niestety, nie mam juz czasu. Wieczorem musze isc na jakis obiad, a jutro lece z powrotem do Waranii. Stolica Waranii jest Denzo. Palac, w ktorym mieszkam, wzniesiono na ruinach starego zamku. Zawiera trzysta pokoi, jest niezbyt przytulny i pelen przeciagow. To jedna z cen, jakie sie placi za ksiazecy tytul. Nie, nie moge zostac dluzej, choc bardzo bym chcial. Musze wracac i przygotowac sie do objecia rzadow w moim kraju. Ale nigdy was nie zapomne i ktoregos dnia spotkamy sie ponownie. Jestem pewien.
Wsiadl do swej wielkiej limuzyny i odjechal. Za nim podazyl mniejszy samochod, w ktorym stloczeni ludzie ze strazy przybocznej przylgneli twarzami do okien. Trzej chlopcy spogladali za odjezdzajacymi.
– Calkiem mily facet jak na ksiecia – powiedzial Pete. – Jupe… Jupe, o czym ty myslisz? Masz ten twoj wyraz twarzy!
Jupe zamrugal oczami.
– Zastanawiajace. Myslalem o tym, jak to o malo nie wpadlismy na jego samochod. Czy nie zaskoczylo was w calym zajsciu cos dziwnego?
– Dziwnego? – zapytal Bob. – Nie, moze o tyle, ze mielismy szczescie, bo nie doszlo do zderzenia.
– O co ci chodzi? – zapytal Pete.
– O Markosa, szofera ksiecia – odparl Jupiter. – Wyjechal z ulicy, gdzie byl znak “stop”, prosto przed nasz samochod. Musial nas widziec, ale zamiast dodac gazu, zeby zjechac nam z drogi, zahamowal. Gdyby Worthington nie byl doskonalym kierowca, rabnelibysmy w limuzyne dokladnie w miejscu, gdzie siedzial Djaro. Prawdopodobnie zostalby zabity.
– Pewnie Markos po prostu zglupial i zrobil cos, czego nie powinien – powiedzial Pete.
– Zastanawiam sie… – mruknal Jupiter. – Och, mniejsza o to! Chyba to nic waznego. Fajnie, ze spotkalismy Djaro. Watpie, czy go jeszcze kiedys zobaczymy.
Lecz Jupiter sie mylil.