Tomek w grobowcach faraon?w - Szklarski Alfred. Страница 49
*
Sadim od kilku dni chodzil ponury i smutny. Dzieci schodzily mu z drogi, a zonie, gdy osmielila sie go zagadnac, odburknal cos z taka zloscia, ze przerazona uciekla. Jak co wieczor wyszedl z domu i poszedl w strone skal otaczajacych wioske. Szedl nad urwisko, by odpoczac i odetchnac, spojrzec stamtad na doline Nilu. Slonce chylilo sie powoli ku zachodowi, gdy dotarl na miejsce.
– Sadim – uslyszal nagle swoje imie i zobaczyl przywodce.
– Tak… Panie…
– Czemu krazysz wokol obozu giaurow?
– Nie kraze, panie. Tylko tak…
– Wiesz, ze zle wykonales robote.
– Nie, panie! Uczynilem, jak kazales.
– Kobieta zywa i zdrowa jest w obozie.
– Zawalilem przejscie…
– Ale wydostala sie. Co ty na to?
– Nie wiem, panie.
Przywodca krok za krokiem zblizal sie do niego, a nieszczesny Sadim krok za krokiem cofal sie w strone urwiska.
– Sadim! Chcesz mnie zdradzic!
– Nie, panie, nie! Ja… Wykonalem przeciez wszystko, jak mi kazales.
– Widze zdrade w twoich oczach. Widze to… Przywodca zasmial sie dziko.
– Panie – jeknal Sadim. – Litosci! Nie zabijaj!
– Zabic cie! Ja…!? Ciebie!? Ja, wladca Doliny, ciebie pacholku? Ja nie zabijam ludzi! – zrobil w strone Sadima jeden krok, drugi, trzeci… Ten przerazony, wpatrzony w oczy rozmowcy, cofnal sie gwaltownie. Zachwial. Runal w przepasc. Glosny krzyk utonal miedzy skalami. Towarzyszyl mu krotki przerazliwy smiech. Echo powtorzylo krzyk i smiech rownoczesnie, niczym placz gor…
– Ja nie zabijam ludzi – powtorzyl “faraon”. – Oni robia to za mnie sami.
I zniknal w ciemnosci.
Wilmowski wrocil do obozu z dwoma policjantami z Luksoru i z cala ekipa robotnikow. Jeden z policjantow natychmiast wyruszyl z ludzmi i Abeerem do groty, by dopilnowac odkopania zasypanego przejscia, zabezpieczyc grote i to co w niej pozostalo oraz sporzadzic raport. Drugi, ktory pochodzil z wioski El-Kurna, zostal w obozie.
– Nazywam sie Mohammad Rasul – przedstawil sie. – Mam dla panow telegram z Kairu adresowany do pana Smugi.
– To z ambasady brytyjskiej – rzekl Smuga i przeczytal glosno: “Wiedza o was – stop – wracac natychmiast”.
– Z telegramem przyszla instrukcja, by znalezc panow w ktoryms z luksorskich hoteli lub na zachodnim brzegu Nilu – wyjasnil policjant.
– Kiedy nadeszly te wiadomosci?
– Wczoraj wieczorem. Zostawilismy informacje w “Winter Palace”, bo tam byli panstwo zameldowani.
– Coz, wszystko za pozno! Widzi pan, jakie mamy klopoty.
– Owszem! Jestem zorientowany w sprawie. Od miesiecy szukamy tego “faraona”, ale na prozno. Nic nie wiedzielismy o przyjezdzie panow – dodal z wyrazna pretensja w glosie.
– Wyznaczylismy tu sobie miejsce spotkania z przyjaciolmi. Gdyby doszlo ono do skutku, mielibysmy dosc informacji, by skontaktowac sie z policja – wyjasnil Smuga. – Tymczasem przyjaciele znikneli, a zone jednego z nich probowano zamordowac.
– Zrobimy, co w naszej mocy – odparl Muhammad, odruchowo uciekajac sie do zdawkowego zapewnienia stosowanego przez kazda policje swiata. Zaraz zreszta dodal:
– Zostalem oddelegowany do waszej dyspozycji. Moge tylko powiedziec, ze Rasulowie nie mieli z tym nic wspolnego. Ktos chcial skierowac was na falszywy trop. Dlatego prosze przyjac zapewnienie, ze ta sprawa stala sie dla mnie sprawa osobista.
– Pan Rasul jest wysmienitym przewodnikiem, jak zreszta wielu innych mieszkancow El-Kurna, a takze znawca okolicznych, pustynnych terenow – wyjasnil Wilmowski.
Abeer wrocil w poludnie, a wieczorem doczekali sie poslanca od koptyjskiego mnicha z Medinet Habu. Poslaniec opowiadal bezladnie, chaotyczne i oczywiscie po arabsku. Tlumaczyl jak zwykle Abeer.
– Widzial dwu mezczyzn i chlopca, Europejczykow. Zmierzali ku Medinet Habu. Napadli ich Arabowie. Obezwladnili, wsadzili na konie i wielblady i odjechali na zachod. Ten czlowiek wszystko widzial, ukryty miedzy skalami. Przestraszyl sie i nie chcial nikomu mowic, ale nakloniony przez abbuna [138] , przybyl, aby nam to opowiedziec.
– Zapytaj czy pamieta jakies szczegoly – prosil Smuga.
Abeer rozmawial przez chwile z poslancem po arabsku, a potem zrelacjonowal:
– Mowi, ze nie. Byli bardzo sprawni i wszystko nastapilo tak szybko, ze niewiele pamieta. Poza tym szamotanina wzbila tumany kurzu. Dziwi sie jedynie, ze niektorzy z napastnikow, udajac sie w kierunku pustyni, uzywali koni.
Rozmowa nie wniosla juz nic nowego. Kopt odszedl uszczesliwiony hojnym bakszyszem, a podroznicy uzyskali pewnosc, ze Tomasz, Nowicki i Patryk zostali porwani. Gdy zawiadomili o wszystkim Rasula, ten rzekl:
– Ow czlowiek zeznal, ze czesc napastnikow byla konno?
– Owszem – potwierdzil Abeer.
– To dziwne – mowil z namyslem policjant. – To bardzo dziwne. Musi oznaczac, ze nie zamierzali wiezc ich daleko. Trzeba wiec przeszukac pobliskie obozowiska Beduinow… Tak czy inaczej, o swicie ruszamy na pustynie.
Wydarzenia potoczyly sie znowu z szybkoscia lawiny. O swicie Smuga ruszyl wraz z Rasulem i jego ludzmi. Zabrali ze soba Dinga, ktory mogl przydac sie przy przeszukiwaniu beduinskich obozowisk.
Wilmowski, Abeer l Sally zostali w obozie, by stad koordynowac poszukiwania i byc w kontakcie z wladzami. Policja nie wykazala zreszta innej aktywnosci niz oddelegowanie Rasula oraz dwu policjantow, ktorzy dniem i noca pilnowali obozowiska. Na razie pozostawalo wiec czekanie i bezczynnosc, ktora najgorzej znosila Sally.
Przed wieczorem wyruszyla, po prostu po to, by cos robic, w kierunku Kolosow Memnona. W pewnym momencie podeszla do niej Arabka i placzliwie zaczela cos mowic. Przy obu kobietach natychmiast znalazl sie uzbrojony Wilmowski. Zaprowadzili kobiete do namiotu i poprosili Abeera.
– Przyslal ja maz. Chce, by z nia isc – tlumaczyl Arab.
– Czyzby znowu pulapka?
– Ona mowi, ze jej maz umiera. Chce nam powiedziec cos waznego.
– Niech powie policji. Kobieta dlugo cos perorowala.
– Przysiega na Allacha, ze mowi prawde, ze nie ma zadnego niebezpieczenstwa. Maz boi sie czegos, czy kogos, i nie moze rozmawiac z policja, dlatego przysyla ja prawie noca. Dziwi sie, ze dorosli mezczyzni lekaja sie slabej kobiety.
– Powiedz, zeby przyszla rano.
– Rano bedzie za pozno. Jej maz umiera.
– Twoj maz… – zaczal Wilmowski, lecz kobieta cos mowila, wiec przerwal.
– Ona mowi, ze nasz wrog zabija jej meza, Sadima. On umiera i prosil, aby sprowadzic Sally. To on byl jej przewodnikiem do groty i on zasypal korytarz – przetlumaczyl wyjasnienia kobiety Abeer.
Wilmowski nie byl przekonany. Niepewnie spojrzal na Sally, a ona, powodowana naglym impulsem, powiedziala:
– Idziemy…
– Ale… – rozpoczal Wilmowski.
– Wiem, co chcesz powiedziec, ojcze. Zaryzykujmy… Ta kobieta nie klamie…
Abeer przetlumaczyl te wypowiedz i wtedy kobieta przypadla Sally do nog.
Do wioski Sadima nie bylo daleko. Gdy ujrzeli rannego, zrozumieli, ze to jego ostatnie chwile. Tylko przedziwnym trafem przezyl upadek z urwiska, ale zycie ledwo sie w nim tlilo. Sally zostala z nim sama, z Abeerem jako tlumaczem. Wilmowski wyszedl czuwac przed chata.
Po godzinie spotkali sie ponownie. Sally byla widocznie poruszona, a z domu Sadima dobiegaly lamenty. Abeer powiedzial cicho:
– Nie zyje… Spieszmy sie. Wiem, gdzie mieszka “faraon”. Moze zdazymy. Musimy jednak zachowac ostroznosc, bo to czlowiek gotowy na wszystko.
– Sally? – pytajaco rzucil Wilmowski.
– Idziemy – Sally naglila. – Ojcze, szajka liczy niewiele osob, a i tak wiekszosc z nich sie rozjechala. Przywodca jest wiec sam, chyba ze umknal…
Z bronia gotowa do uzycia ruszyli za Abeerem, ktory prowadzil bardzo pewnie.
Szli w strone Nilu, mijajac pola i gaje. Doszli do wioski polozonej nad sama rzeka. Na jej polnocno-zachodnim krancu stal duzy, jednopietrowy dom. Pomalowany na zolto, ze scianami ozdobionymi bogata, wschodnia ornamentyka, przypominal sklep. W blasku ksiezyca wygladal jak jasna plama.
W oknie na pietrze po prawej stronie dostrzegli swiatlo. Drzwi, uchylone, zapraszaly do wejscia. Ostroznie obeszli dom dookola. W poblizu nie bylo nikogo.
– Wchodzimy? – zapytal Wilmowski. Abeer wzial go delikatnie za ramie i szepnal:
– Zostawcie to mnie, prosze…
Wewnatrz panowal balagan, jakby ktos bardzo sie spieszyl. Abeer skradal sie cicho po schodach ku oswietlonemu pokojowi. Zajrzal do srodka. Przy stole, ukrywszy twarz w dloniach, siedzial stary czlowiek. Plakal, miedzy palcami ciekly lzy.
– Salaam! – rzekl Abeer Starzec drgnal zaskoczony.
[138] Abbuna – z arabska: ojciec, w sensie duchownego.