Tomek w grobowcach faraon?w - Szklarski Alfred. Страница 85

Konkurs wkrotce sie skonczyl. Rozpoczeto targ. Widzowie wybrali konia – zwyciezce. Jego cena natychmiast wzrosla. Niektorzy juz rozpoczeli licytacje, gdy na arenie pojawil sie jeszcze jeden wierzchowiec. Byl to przesliczny dongolanski ogier, bardzo jeszcze mlody i dziki. Wyraznie wystraszony na widok tylu ludzi i chyba jeszcze nie ujezdzony. Czyzby szykowano kolejny pokaz?

Okazalo sie, ze tak. Jakis mlody Sza’ikijczyk mial przekonac konia, ze wygodniej mu bedzie z ciezarem na grzbiecie… Z trudem zalozono wierzchowcowi siodlo i uzde. Rozwiazano spetane przednie konczyny. Byl gotow do walki. Nieco z boku do tej samej walki przygotowywal sie mlodzieniec. Przyszla mi do glowy szalencza mysl. Podszedlem do starszyzny:

– Salem alejkum – zaczalem.

– Alejkum – odpowiedzieli nieufnie.

– W moim kraju – rzeklem – uchodze za znawce koni. Pozwolcie mi sprobowac zmierzyc sie z tym.

Rozesmiali sie.

W tym momencie wlaczyl sie ich honorowy gosc, “czlowiek z Polnocy”. Nie powiedzial ani slowa. Wykonal jedynie lekki gest reka i glowa. Moglem wsiasc na konia. Najwiecej trudnosci mialem ze strzemionami. Musialem sciagnac buty, bo w kazdym ze strzemion miescil sie jedynie duzy palec stopy. Kon zadrzal pode mna. Mocniej chwycilem cugle… Nie bede wam opisywal szczegolowo tego, co dobrze znacie. W kazdym razie, w jakims momencie ogier zdecydowal sie na galop. I o to mi wlasnie chodzilo. Udalo mi sie go skierowac na zachod. Ruszyl! Katem oka zauwazylem jednak, ze “faraon” nie dal sie oszukac. Niemal natychmiast popedzilo za mna kilkunastu znakomitych jezdzcow.

Nie chcialem zajezdzic konia. Zawrocilem wraz z asysta do osady. Na placu zeskoczylem z konia i nogi ugiely sie pode mna. Usiadlem na piasku i zalozylem sfatygowane buty. Odpoczywalem, gdy podszedl do mnie naczelnik osady:

– Pan chce z toba rozmawiac – rzekl niepewnie.

– Kto? – zdziwilem sie.

– Pan – powtorzyl i dodal wyjasniajaco: – “Czlowiek z Polnocy”.

– To niech przyjdzie – odrzeklem.

Nie zamierzal sluchac. Skinal na straznikow. Jeden z nich delikatnie pchnal mnie lanca. Nie bylo sensu sie opierac…

Nigdy nie odgadlibyscie, co stalo sie dalej. Oto “faraon”, wyobrazcie sobie, zlozyl mi propozycje. Znakomita angielszczyzna powiedzial ni to do mnie, ni do siebie:

– Komendant Wszystkich Wierzchowcow Jego Majestatu. Nie zrozumialem.

– Bedziesz komendantem kawalerii faraona – powtorzyl zniecierpliwiony.

Jakaz idea byl opetany ten czlowiek, ktorego wszyscy tak sie bali? Powinniscie tego wysluchac uwaznie. Chcial oto stworzyc, wolne od panowania bialych, panstwo na wzor starozytnego Egiptu, chcial wskrzesic czasy faraonow. Tylko niektorzy z bialych, wybrani, mieliby prawo pelnic wazne funkcje. Mnie przyslugiwalby starozytny tytul, odpowiadajacy dzisiejszemu ministerstwu spraw wojskowych. Nie mialem juz watpliwosci. Byl szalencem! Szalencem bardzo zdolnym, a wiec bardzo niebezpiecznym!

Stanowczo odmowilem.

– Bedziesz mial wiele czasu, by sie zastanowic – odparl obojetnie i juz odwrocil sie do Harry’ego, nakazujac mu gestem, by stanal do licytacji. Towarem mial byc ujezdzony przeze mnie ogier.

Wlasciciel zaproponowal cene: dwiescie piecdziesiat tysiecy.

– Dam sto- odparl Harry.

– Za takiego ogiera! Mlody, wytrwaly, dzielny – zachwalal wlasciciel. – Ale dla ciebie opuszcze do dwustu dwudziestu.

– Masz tu sto dwadziescia.

– Slowo sie rzeklo – rzekl wlasciciel. – Dwiescie.

– Mowilismy sto piecdziesiat – zaoponowal Harry.

– Mowilismy sto osiemdziesiat!

– Slowo mezczyzny, sto szescdziesiat!

– Slowo mezczyzny, sto siedemdziesiat!

– Zgoda. Sto szescdziesiat piec!

– Niech bedzie sto szescdziesiat piec.

Opowiadam to tak dokladnie, zebyscie zrozumieli, jak nalezy sie targowac z ludzmi Wschodu. Poza tym wszystko dokladnie rozumialem, bo targowano sie po angielsku, a liczby dotyczyly bardzo starego srodka platniczego, jakim sa w Sudanie muszelki kauri [210] . I oczywiscie, Harry zaplacil kilkoma pekami tych muszelek, a reszte banknotami.

Tajemnica posazka

Wiem, wiem, ze wszyscy na to czekacie! Obejrzyjmy jeszcze raz posazek. Tak, macie racje! Nie jest ze zlota…

… O, nie, mylisz sie, Tadku, nie jest rowniez pusty w srodku. A wiec, kochana moja Sally, nie zawiera takze magicznych zaklec…

Poznalem tajemnice tej figurki wtedy, gdy bylem juz wiezniem na wraku parostatku.

Nie bede wam opowiadal szczegolow mojej podrozy. Doznalem wielu upokorzen, choc “faraon” wielokrotnie ponawial swoja propozycje. Nie moglem jej przyjac. Nie pozwalal mi na to moj honor i moja godnosc…

Ostatnia z takich rozmow toczyla sie w kajucie “faraona”. Wezwal mnie tam. Gdy wszedlem, gestem wyprosil straznikow i zostalismy sami. Siedzial wyprostowany w fotelu, z taka powaga jakby to byl tron i bawil sie posazkiem.

– Odrzucasz wszystkie moje propozycje – powiedzial z wolna. Milczalem.

– Widzisz ten posazek? – postawil go na stole. – Jest potrzebny angielskiemu bogaczowi do kompletu. Goniles za nim ty i twoi przyjaciele…

Milczalem nadal…

Nie spodziewal sie odpowiedzi.

– Zaden kraj nie ma takiej historii jak moj! I znow uczynie go wielkim! – podniosl glos, a ja po raz kolejny upewnilem sie o jego szalenstwie.

– Przy mnie i ze mna mozesz stac sie slawny! – usmiechnal sie. – Takie jest zyczenie bogow… Dlatego zdradze ci cos, co bedzie swiadczylo o mojej zyczliwosci. Zdradze ci tajemnice posazka.

Tym obudzil moje zainteresowanie. Tak dlugo bylem przeciez ciekaw, podobnie jak wy, dlaczego oderwal go od zlotej tacki!

– Wez go do reki! – zachecil mnie laskawym gestem. To bylo silniejsze ode mnie. Siegnalem po posazek.

– Nie wydaje ci sie za lekki jak na zloto? Mimowolnie skinalem glowa. Usmiechnal sie.

– Zapewne wiesz, kogo przedstawia? Zapewne myslisz, ze Tutanchamona? – zawiesil glos. – Nieprawda – stwierdzil spokojnie. – To ja.

Gdybym nawet chcial, nie zdolalbym czegokolwiek powiedziec. Byl szalony!

– Wiesz, przeciez kim jestem! Jestem faraonem z zelaza – wstal. – Posazek pozlocono tylko z zewnatrz, ale wykonano z zelaza.

… Widze, Sally, ze zaczynasz rozumiec! No, no, nie rob takiej miny, Tadku. Zaraz wszystko wyjasnie!… “Faraon” tlumaczyl dalej.

– Gdybys znal historie Egiptu, wiedzialbys, iz uwaza sie, ze w czasach Tutanchamona nie znano zelaza. A wiec… wielkie odkrycie!

Bylem poruszony. Moglibysmy byc autorami archeologicznej sensacji, moglibysmy sie stac slawni.

– Jesli bedziesz ze mna wspolpracowal, pozwole ci wrocic do Europy z posazkiem… zawiesil wyczekujaco glos.

Milczalem. Jakze ogromna byla pokusa! Jesli mowi prawde… Dlugo w milczeniu patrzylem mu w oczy.

Nie, jemu nie moglbym sie sprzedac! Nie moglbym sie zaprzedac zlu. Nawet za cene wolnosci, pieniedzy i slawy! Nawet dla wielkiego celu! Powiedzialem:

– Nie! “Faraon” usiadl.

– Wobec tego spotkamy sie na rozprawie – odrzekl spokojnie. Odtad czekalem na smierc. Az tu nagle wy spadliscie doslownie z nieba!

– Ech, brachu! – przeciagle powiedzial Nowicki w glebokiej ciszy. – Ale opowiadasz! Zawsze mowilem, ze powinienes wierszyska pisac!

[210] Muszelki kauri przywozone do Afryki ze Wschodu, byly od XI wieku stalym srodkiem platniczym w Sudanie. Pozniej do uzytku weszly banknoty, ale jeszcze w 1911 r. za nabyty towar placono czesciowo tymi muszelkami. Kon kosztowal od 60 do 120 tysiecy muszelek.