Tomek na Czarnym L?dzie - Szklarski Alfred. Страница 20
– Zrobilem tak, jak pan polecil. Mam dziewiecdziesiat szesc dolarow.
– Byczo, ja tez mam okolo setki. Powinno wystarczyc.
Tomek umilkl; uwaznie przygladal sie lezacemu na brzuchu bosmanowi. Po chwili upewnil sie, ze marynarz nie jest podniecony. Usmiechal sie nawet, spogladajac na widoczna poprzez zarosla droge. Tomek usiadl obok przyjaciela, sadowiac przy sobie Dinga. Minelo dobre pol godziny, zanim uslyszeli spiew Murzynow.
– Ida juz – szepnal Tomek.
– Nie gadaj i pilnuj Dinga, zeby byl cicho – polecil bosman.
Murzyni szli gesiego. Tomek liczyl ich, gdy mijali kryjowke. Trzydziestu nagich Kawirondo zniknelo za zakretem sciezki, lecz bosman nadal lezal na ziemi nic nie mowiac. Chlopiec drzal z niecierpliwosci.
W koncu bosman jednym susem powstal, otrzepal starannie spodnie i odezwal sie:
– Do dziela, kochany kolezko! Mozemy gazowac do pana Castanedo. Sluchaj teraz uwaznie, co ci powiem. Cokolwiek by sie dzialo, staraj sie trzymac z daleka od niego. Gdyby sie troche zdenerwowal, sam go uspokoje. Kapujesz?
– Dobrze, prosze pana!
Bez zwloki ruszyli ku faktorii. Po chwili znalezli sie na werandzie. Marynarz zblizyl sie do drzwi i zapukal. Wokol panowala cisza.
– Upil sie pewno i spi – mruknal bosman wchodzac do izby.
Nie bylo tu jednak nikogo. Na koslawym stole lezaly resztki jedzenia. Poslanie bylo w nieladzie.
– Sluchaj, Tomku! Zostaw tu Dinga, a sam skocz na podworko i zobacz, co sie dzieje z Sambem – zwrocil sie bosman do chlopca, biorac jednoczesnie smycz.
Tomek wybiegl z izby; po chwili byl juz na podworzu. Zatrzymal sie niezdecydowanie. Castanedo uzbrojony w dlugi bicz odpinal od slupa lancuch, na ktorym przywiazany byl niewolnik. Zanim Tomek zdazyl sie zorientowac w sytuacji. Murzyn zauwazyl go i krzyknal rozpaczliwie:
– Buana, ratuj, buana!
Castanedo obejrzal sie natychmiast. Uspokoil sie, widzac tylko chlopca.
Bat z trzaskiem smagnal grzbiet niewolnika.
– Niech go pan nie bije! – zaprotestowal Tomek postepujac naprzod kilka krokow.
– Wynos sie stad albo i ty dostaniesz! – warknal mieszaniec. – Czego tu szukasz?
– Przyszlismy porozmawiac z panem w pewnej sprawie – wyjasnil Tomek.
– Nie mam teraz czasu. Juz wam dalem Murzynow! Idzcie do diabla, zanim sie rozmysle – pogrozil Castanedo.
W tej chwili pojawil sie bosman Nowicki z Dingiem na smyczy. Castanedo zmierzyl go gniewnym wzrokiem. Marynarz oddal smycz Tomkowi. Podszedl do mieszanca, ktory niemal dorownywal mu wzrostem. Castanedo byl troche szczuplejszy od marynarza, lecz pod jego ciemna skora prezyly sie wezly miesni. Przez kilka sekund patrzyli sobie prosto w oczy, jakby mierzyli swe sily.
– Ile chcesz za tego Murzyna? – przerwal bosman milczenie.
Castanedo cofnal sie dwa kroki. Jego prawa dlon zacisnela sie na rekojesci tkwiacego za pasem noza.
– Ile chcesz za tego Murzyna? – ponowil bosman pytanie nie spuszczajac wzroku z Castaneda.
– To ludozerca, zabierze go patrol. Ja nie sprzedaje ludzi. Idzcie do diabla! – odparl mieszaniec.
– Kup mnie, buana, kup mnie! On klamie, ja jestem Galia i nie jem ludzi! On jest handlarz… – zawolal Sambo wyciagajac dlonie, lecz potezne uderzenie bicza powalilo go na ziemie.
Castanedo z piana wscieklosci na ustach okladal Murzyna biczem ze skory hipopotama. Krwawe pregi wystapily na ciele nieszczesliwca. Tomek zapomnial o uprzednim poleceniu bosmana. Drzac z oburzenia jednym skokiem znalazl sie przy oprawcy i pchnal go z calej sily. Castanedo rozjuszony do nieprzytomnosci zamierzyl sie batem na chlopca, lecz nagle plowe cielsko smignelo w powietrzu i wyladowalo na jego piersi. Biale kly klapnely w niebezpiecznej bliskosci gardla Castaneda, ktory omal nie upadl.
– Dingo, do nogi! – krzyknal bosman.
Pies ze zjezona na grzbiecie sierscia powrocil do Tomka, lecz nie odrywal wzroku od Castaneda.
– Dosc tej zabawy! Ostatni raz pytam: ile chcesz za tego Murzyna? – groznie rzekl marynarz.
– Nie sprzedaje ludzi!
– Klamiesz, draniu! Wszyscy wiedza, ze jestes handlarzem niewolnikow. Kogo to sprzedales dwa dni temu Arabom, ktorzy odplyneli na lodziach na poludnie? – wyrzucil z siebie bosman zblizajac sie do mieszanca. – Powinnismy zaprowadzic cie na lancuchu do garnizonu angielskiego, ale bierz cie licho! I tak nie wywiniesz sie od szubienicy. Gadaj, ile chcesz za niego!
Castanedo pomyslal chwile, odzyskal spokoj. Niemal przyjaznie spojrzal na bosmana, mowiac:
– Chcesz go koniecznie kupic, no, niech i tak bedzie. Wiesz jednak, ze Anglicy karza za sprzedawanie ludzi. Pogadajmy wiec bez swiadkow. Chodz ze mna do domu.
– Dobrze, idz pierwszy! – zgodzil sie bosman. – Tomku, poczekaj tutaj na mnie.
Castanedo szedl nie ogladajac sie na bosmana. Szybko wkroczyl na werande. Marynarz niemal deptal mu po pietach. Przeczucie ostrzeglo go, ze Mulat knuje cos niedobrego. Zaledwie znalezli sie w mrocznej izbie, Castanedo odwrocil sie nagle calym cialem. W reku jego blysnal dlugi noz.
– Gin, bialy psie! – syknal, zadajac straszliwe pchniecie.
Bosman uskoczyl. Prawa piescia podbil do gory reke uzbrojona w noz, ktorego ostrze zahaczylo tylko lekko o skore na piersi, a lewa grzmotnal napastnika w podbrodek. Stol rozlecial sie pod ciezarem padajacego Castaneda. Potezne uderzenie nie pozbawilo go przytomnosci. Natychmiast porwal sie na nogi gotow do walki.
Marynarz spojrzal na niego z uznaniem. Od razu tez przestal lekcewazyc przeciwnika, ale nie stracil ducha. Staczal juz przeciez podobne walki w portowych tawernach, przywykl zagladac smierci w oczy. Pochylil sie do przodu i blyskawicznym ruchem wydobyl z kieszeni noz. Sprezyna szczeknela metalicznie, zwalniajac ostrze. Obydwaj przeciwnicy przyczaili sie do skoku. Krok za krokiem bosman zaczal przysuwac sie do Castaneda, ten zas teraz przylgnal do sciany. Naraz marynarz uskoczyl w bok, prawa reka zatoczyl szeroki luk, ciezki noz smignal w powietrzu. Stalowe ostrze swisnelo w przerazajacej bliskosci glowy Castaneda, ktory odruchowo zaslonil twarz przedramieniem. O to wlasnie chodzilo bosmanowi. Jak huragan zwalil sie na mieszanca. Chwycil w przegubie dlon uzbrojona w noz, szarpnal przeciwnika ku sobie, wykrecil mu reke, az zatrzeszczaly stawy. Noz upadl na podloge. Teraz krotkimi uderzeniami piesci odrzucil od siebie wroga nie dopuszczajac do zwarcia. Przeciwnik byl zbyt silny, a bosman nie chcial tracic czasu. Rozpoczela sie gwaltowna walka na piesci. Nie wiadomo, jak by sie ona zakonczyla, gdyby bosman byl mniej wprawny w takich zapasach. Castanedo szalal, podczas gdy marynarz na zimno obliczal kazde uderzenie. Po kilku minutach bezkompromisowej walki uderzyl Mulata w zoladek. Castanedo odslonil na ulamek sekundy glowe, wtedy piesc twarda jak zelazo grzmotnela go miedzy oczy. Zaraz tez otrzymal nastepny cios w podbrodek. Z rozkrzyzowanymi rekami runal na wznak.
Bosman odpoczywal chwile oparty plecami o sciane. Z zadowoleniem przygladal sie lezacemu na podlodze Castanedowi. W towarzystwie Wilmowskiego i Smugi rzadko miewal okazje do podobnej rozprawy, a przeciez przepadal za takimi przygodami. W jak najlepszym humorze poszukal wiadra z woda, po czym wylal ja na glowe zemdlonego. Teraz dopiero odnalazl swoj noz tkwiacy w scianie i schowal go do kieszeni.
Castanedo powoli odzyskiwal przytomnosc. W koncu bosman pomogl mu podniesc sie z podlogi. Podsunal mu wielki, zylasty kulak pod nos i zagrozil:
– Sluchaj, draniu! Wynos sie stad, i to migiem. Pamietaj, ze zlozymy o tobie meldunek pierwszemu patrolowi angielskiemu, jaki spotkamy. Gdybys ukryl sie tutaj, to odnajde cie wracajac z Ugandy i bez wielkich ceregieli wpakuje porcje olowiu w lepetyne. Teraz chodz i uwolnij Samba z lancucha.
Castanedo bez protestu chwiejnym krokiem wyszedl z bosmanem. Tomek przerazil sie, gdy ujrzal przyjaciela. Ciemniejaca obwodka otaczala jego lewe oko, z rozcietej dolnej wargi plynela czerwona struzka, a rozdarta na piersiach koszula poplamiona byla krwia. Castanedo wygladal wprost okropnie. Oczy jego ginely w olbrzymich siniakach, a rozbity nos obficie krwawil.
– Co sie stalo, bosmanie?! – przerazil sie Tomek.
– He, he, he! – zarechotal marynarz. – Poprosilem pana Castanedo, zeby uwolnil Samba. No i wolny jestes, chlopie!
Castanedo w milczeniu odpial lancuch. Sambo przypadl do reki wspanialomyslnego dobroczyncy, lecz ten szybko schowal ja za siebie, mowiac:
– Nie rob ze mnie babki nieboszczki albo biskupa!
Sambo nie zrozumial zartu bosmana, cofnal sie troche oniesmielony i zapewnil goraco:
– Sambo kocha duzego i malego buane. Sambo kocha tez psa, bardzo dobrego psa.
– Dobra nasza, chodz teraz do obozu, a pan, panie Castanedo, pamietaj. Co powiedzialem! Nie mowie do widzenia, bo lepiej bedzie, jezeli sie juz nie spotkamy.
Bosman ze swymi towarzyszami zniknal wkrotce w przydroznej zieleni. Castanedo bezwladnie oparl sie o slup i grozac za nimi piescia wymamrotal rozbitymi wargami:
– Uslyszycie o mnie wkrotce!
Tymczasem w obozie zaczeto sie juz niepokoic o bosmana i Tomka. Kawirondo stali przy wyznaczonych im bagazach. Objuczone osly i osiodlane konie gotowe byly do drogi. Wilmowski i Smuga co chwila wygladali w kierunku jeziora.
Nagle ujrzeli Tomka biegnacego z Dingiem. Chlopiec stanal przed ojcem.
– Tatusiu, bosman prosi, zebys koniecznie przyszedl nad jezioro – wysapal.
Wilmowski zmarszczyl brwi; skinal glowa na Smuge. Zaledwie oddalili sie od Murzynow, Tomek oznajmil:
– Bylismy u pana Castanedo. Bosman naklonil go do uwolnienia Samba.
– O kim mowisz? – niespokojnie zapytal ojciec.
– Sambo to ten uwiazany na lancuchu Murzyn, ktory mial byc ludozerca.
W krotkich slowach wyjasnil cala sprawe.
– Skoro uwolniliscie Samba, to dlaczego bosman kryje sie z nim nad jeziorem? – zapytal Wilmowski.
– Przeciez Kawirondo sluchaja Castaneda jak rodzonego ojca, wiec bosman obawia sie, ze jak zobacza Samba i…
– Spojrzyj, Andrzeju, na naszego kochanego bosmana, a wszystko zrozumiesz – rozesmial sie Smuga.