Tomek na Czarnym L?dzie - Szklarski Alfred. Страница 23
Kilku Murzynow wzielo skorzane wory i udalo sie na poszukiwanie wody. Lowcy zrezygnowali z budowania bomy. Liczna karawana nie musiala sie obawiac napasci dzikich zwierzat, rozpalono jedynie pare ognisk, nad ktorymi zadymily wkrotce kotly z gotujaca sie strawa.
– Tatusiu, co to za gora pietrzy sie tam na polnocy? – zapytal Tomek, spogladajac w kierunku szczytu czerniejacego na tle jasnego nieba.
– To zapewne gora Elgon na pograniczu Kenii i Ugandy – odparl ojciec.
– Wiec jestesmy juz tak blisko Ugandy? – ucieszyl sie Tomek. – Musze zaraz spojrzec na mape.
Rozlozyl na skladanym stoliku duza mape Afryki. Szybko odszukal gore Elgon, lezaca na polnocny wschod od Jeziora Wiktorii. Odczytal wysokosc – wynosila cztery tysiace trzysta dwadziescia jeden metrow – po czym ustalil miejsce, w ktorym karawana rozbila oboz na nocleg. Znajdowali sie zaledwie o kilka kilometrow od kropkowanej linii granicznej, biegnacej ukosem na poludnie od gory Elgon do Jeziora Wiktorii.
– Jutro powinnismy wkroczyc do Ugandy – orzekl Tomek chowajac mape.
Tymczasem ciemnosc wieczoru zapadla nad stepem. Murzyni krzatali sie przy posilku. Niektorzy spozywali juz smakowite kaski ledwo poddymionej pieczeni, inni przypiekali badz smazyli ogromne jej kawaly. Mescherje wysysal szpik z golenia zebry, podczas gdy Sambo pieczolowicie dogladal gotujacej sie w kotle zupy. Mieszal ja bardzo zrecznie i z uwaga zbieral szumowiny. Kawirondo znosili paliwo, poprawiali plonace ogniska, ktorych ruchoma jasnosc migotala na ich nagich brazowych cialach oraz czerwieniacych sie teraz namiotach i gubiac sie w glebi pobliskich drzew, rzucala pomiedzy galeziami fantastyczne cienie.
Tomek gryzl suchary i przygladal sie malowniczej obozowej scenie, gdy nagle uslyszal gluche, odlegle dudnienie bebna.
– Tam-tamy graja, bosmanie – odezwal sie do siedzacego obok towarzysza.
– Czort z nimi – mruknal bosman. – Moje kiszki od dawna graja z glodu i nikt sie temu nie dziwi. Pewno w jakiejs pobliskiej wiosce odbywaja sie tance.
– Myli sie pan. To nie jest glos bebna grajacego do tanca – odparl Tomek. – Slyszalem, jak tatus mowil, ze Afryka jest najbardziej plotkarskim krajem na swiecie. Interesujace wiadomosci rozchodza sie tutaj wsrod Murzynow szybciej niz w Europie wyposazonej w telegraf i telefony. A wie pan, jakim sposobem sie to dzieje? Tam-tamy sa telegrafem puszczy. Czy ten sposob dudnienia nie przypomina alfabetu Morse’a?
– Wiesz co, brachu? Moze i masz racje. Mowiono mi kiedys, ze Murzyni podaja sobie rozne wiadomosci za pomoca bebnow – przyznal bosman wsluchujac sie w gluche dudnienie.
Przerwali rozmowe. Poczatkowo glos bebna rozbrzmiewal gdzies na wschodzie, lecz niebawem dolaczyly sie do niego tam-tamy na polnocy i zachodzie.
– Chodzcie na kolacje! – zawolal Wilmowski, zblizajac sie do zasluchanych dwoch przyjaciol.
– Tatusiu, czy nie wiesz, co za wiesc niosa w tej chwili tam-tamy? – zagadnal chlopiec.
– Mowe tam-tamow rozumieja w kazdej wsi jedynie nieliczni “telegrafisci”. Oni to nadaja i odbieraja wiadomosci, ktore rozpowszechniaja wsrod czlonkow swego plemienia. Biali ludzie nie znaja uzywanego przez nich szyfru i nie przenikneli tajemniczej roli, jaka spelniaja bebny w zyciu Murzynow. Pan Hunter jest zdania, ze tam-tamy przekazuja teraz jakies wiadomosci o nas – wyjasnil Wilmowski. – Nie traccie wiec czasu i chodzcie na kolacje.
Uczta obozowa przeciagnela sie. Kawirondo jakby zapomnieli o calodziennym, nuzacym marszu; wydobywali z kotla palcami coraz to nowe kawaly smacznego gotowanego miesiwa. Pochylajac sie ku sobie rozmawiali z ozywieniem.
– Ciekaw jestem, jaka wiadomosc przekazaly tam-tamy naszym tragarzom – zagadnal Hunter, bacznie obserwujac zachowanie Murzynow.
– Wiec przypuszcza pan, ze oni zrozumieli mowe bebnow? – zapytal Wilmowski.
– Nie mam najmniejszej watpliwosci, ze wsrod nich znajduje sie ktos wtajemniczony w arkana tutejszego telegrafu – potwierdzil tropiciel. – Czy nie zauwazyliscie, ze od chwili gdy ozwaly sie bebny, tragarze zbieraja sie na uboczu i dyskutuja w gromadkach?
– Bedziemy czuwali na zmiane w nocy – wtracil Smuga – cos mi sie wydaje, ze nadchodza klopoty, ktorych tak sie pan Hunter obawial. Radze wiec teraz udac sie na spoczynek, aby dobrze wypoczac przed jutrzejszym marszem.
– Ha, zeby to mozna bylo wiedziec, co mowily tam-tamy – westchnal Tomek.
Smuga obrzucil chlopca zamyslonym wzrokiem.
– Mam pewna mysl. Tomku – rzekl. – Zabierz na noc Samba do swego namiotu.
Zaniepokojony Wilmowski spojrzal na Smuge palacego krotka fajeczke. Rada wytrawnego podroznika udzielona po odezwaniu sie chlopca skojarzyla sie w glowie Wilmowskiego z mysla, ze ten niezwykly przyjaciel mogl rozumiec mowe tam-tamow. Przebywal przeciez dlugo w Afryce i poznal wiele jej tajemnic. Smuga jednak nie zdradzal ochoty do dalszej rozmowy. Poprosil Huntera o ustalenie kolejnosci dyzurow i wkrotce udal sie na spoczynek. Z wyjatkiem Wilmowskiego, ktory pierwszy mial pelnic straz, reszta lowcow poszla w jego slady.
Tomek nie mogl zasnac. Przewracal sie z boku na bok, sluchajac dudnienia bebnow. Tuz przy jego lozku polowym rozlozyl sie na kocu dumny z wyroznienia Sambo. Regularny, gleboki oddech mlodego Murzyna stanowil najlepszy dowod, ze nie rozumial mowy tam-tamow.
O wschodzie slonca Hunter zarzadzil pobudke. Gdy Tomek wyszedl z namiotu. Sambo krecil sie juz przy dymiacych kotlach. Masajowie zwijali oboz. Milczenie Kawirondo spozywajacych bez pospiechu sniadanie od razu zwrocilo uwage Tomka.
Smuga przywolal Mescherje i polecil przynaglic tragarzy. Niewiele wszakze pomogla jego interwencja. Biali lowcy przygotowani byli juz do wymarszu, podczas gdy Kawirondo jeszcze sie posilali.
Hunter podszedl do lowcow i szepnal:
– Oni chyba umyslnie opozniaja wyruszenie w droge. Zwroccie uwage na ich ponure miny.
Smuga po raz drugi przywolal dowodce Masajow.
– Mescherje, czy powiedziales im, ze maja sie pospieszyc?
– Mowia, ze wczorajsze jedzenie im zaszkodzilo – oswiadczyl Mescherje. – Nie chca jesc predko.
– Jezeli jedzenie im szkodzi, to wylej je z kotlow na ziemie. Ruszamy w droge – rozkazal Smuga.
– Co to ma znaczyc. Janie? – zaniepokoil sie Wilmowski. – Czy nie lepiej dac jeszcze troche czasu na posilek?
– Badz spokojny, nikt z Kawirondo nie zachorowal po wczorajszej kolacji. Po prostu usiluja opoznic marsz – odpowiedzial Smuga.
Mescherje wydal swoim wojownikom odpowiednie polecenie. Zaledwie zdazyli wylac zawartosc pierwszego kotla na ziemie. Kawirondo zaczeli krzyczec i porwawszy dzidy otoczyli Masajow. Smuga nie zawahal sie ani chwili.
– Bosmanie, prosze pojsc ze mna – rozkazal krotko. – Pan Hunter, ty Andrzeju, i Tomek z Sambem zostancie tu w pogotowiu.
Szybkim krokiem zblizyl sie do wrzeszczacych Kawirondo. Stanowczym glosem nakazal im milczenie. Gdy sie uspokoili, powiedzial do Mescherje:
– Oprozniaj kotly!
Masajowie chwycili nastepny kociol chcac wylac jego zawartosc, lecz nagi, rosly Kawirondo przyskoczyl do Smugi wygrazajac rekoma.
– Czego chcesz? – zimno spytal Smuga.
– Otruliscie wczoraj Kawirondo! Dzisiaj jestesmy chorzy, a wy nie dacie odpoczac i jesc! – odparl butnie tragarz.
Zlowrogi szmer rozlegl sie wsrod Murzynow. Kawirondo przysunal sie blizej do Smugi. Zanim zdazyl dotknac podroznika, twarda jak zelazo piesc wyladowala na jego podbrodku. Murzyn natychmiast stracil przytomnosc, osunal sie na ziemie.
– Czlowieka tego oddamy zolnierzom angielskim za szerzenie buntu – glosno powiedzial Smuga. – Zwiaz go, Mescherje, i trzymaj pod straza.
Masajowie wprawnie skrepowali rece zemdlonego. Dwoch stanelo przy jencu z bronia gotowa do uzycia. Kawirondo, widzac porazke swego przywodcy, byli niezdecydowani.
– Brac pakunki i ruszamy zaraz w droge – rozkazal Smuga.
Kawirondo zaczeli szeptac miedzy soba.
Smuga wydobyl z pochwy rewolwer. Zblizyl sie do pierwszego z brzegu Murzyna.
– Bierz natychmiast pakunek! – polecil stanowczo.
Kawirondo zawahal sie, lecz gdy Smuga dotknal jego piersi koncem chlodnej lufy porwal z ziemi pake i stanal gotowy do drogi. Pozostali Murzyni nie stawili oporu. Tymczasem glowny sprawca zamieszania przyszedl do przytomnosci. Spode lba spogladal na Smuge, lecz zachowywal sie juz zupelnie poprawnie.
Hunter, Tomek i jeden wojownik masajski ruszyli za niosacym flage Sambem na czele karawany. Za nim poszli gesiego tragarze i zwierzeta juczne. Tak jak poprzedniego dnia, Smuga i bosman stanowili tylna straz. Tuz przed ich wierzchowcami dwaj Masajowie prowadzili przywodce Kawirondo. Wilmowski i Mescherje szli po obydwu stronach lancucha tragarzy.
Po pewnym czasie Wilmowski wstrzymal konia i zrownal sie z tylna straza. Przylaczyl sie do Smugi, ktory jakby zapomniawszy juz o przykrym zajsciu z Kawirondo, byl w doskonalym humorze.
– Sluchaj, Janie, zaniepokoilem sie dzisiejszym wydarzeniem – zaczal Wilmowski. – Czy naprawde masz zamiar wydac garnizonowi angielskiemu tego nierozsadnego Kawirondo? Wiesz, ze nie lubie uzywac sily w stosunku do krajowcow.
– Nie martw sie niepotrzebnie, Andrzeju – uspokoil go Smuga. – Musialem postapic ostro, aby zapobiec dalszym klopotom. Jestem pewny, ze ten mlody Murzyn wkrotce poprosi nas o darowanie kary i wtedy chetnie wybacze mu nieposluszenstwo.
– Zupelnie nie rozumiem tego naglego oporu tragarzy – mowil zafrasowany Wilmowski. – Oby tylko nie wynikly z tego powazniejsze niesnaski.
Smuga przez dluzsza chwile milczal zadumany. Potem spojrzal na przyjaciela i zaczal mowic:
– Pare lat temu przebywalem przez jakis czas w okolicy poludniowego wybrzeza Jeziora Wiktorii. Wowczas Watussi prowadzili wojne z Niemcami, ktorzy chcieli usunac ich sila ze swej kolonii, Tanganiki38 [38 Tanganika – kraj na poludnie od Kenii i Ugandy, dawna kolonia niemiecka, ktora Niemcy utracili po przegranej I wojnie swiatowej. Od tej pory Tanganika stanowila terytorium powiernicze ONZ az do uzyskania niepodleglosci w 1964 r. Obecna Zjednoczona Republika Tanzanii obejmuje dawna Tanganike oraz wyspy Zanzibar i Pemba.]. W miare mych skromnych mozliwosci szkolilem Watussi w europejskiej taktyce wojennej…