Tajemnica Kaszl?cego Smoka - Hitchcock Alfred. Страница 12
Rozdzial 6. W pulapce!
– Jupe, nic ci nie jest?
Jupiter zamrugal oczami i otworzyl je. Zobaczyl rysujace sie mgliscie, rozmazane twarze Pete'a i Boba.
Odchrzaknal i wyprostowal sie do pozycji siedzacej. Poczul, ze ma na twarzy mnostwo piasku, i zabral sie do zmiatania go palcami obu rak.
– Jasne, ze nie – powiedzial w koncu. – Co nie znaczy, ze dobrze mi zrobilo ladowanie was obu na moich plecach, i to jednoczesnie. Nie dosc, ze nie moglem zlapac oddechu, to jeszcze zakopalem sie twarza w piasku.
Pete usmiechnal sie do Boba.
– Rzeczywiscie, nic mu sie nie stalo. Moze mowic.
– Nie jestem gluchy – odparl Bob. – No i jak zwykle, stara sie zwalic cala wine na nas. Jezeli dobrze pamietam, schodki i porecz zalamaly sie najpierw pod nim. Wiec co mielismy zrobic? Przefrunac nad nim w powietrzu?
Jupiter ociezale podniosl sie na nogi. W pierwszym odruchu odrzucil noga rozrzucone bezladnie odlamki poreczy, po chwili jednak schylil sie po jeden z nich i zaczal mu sie przygladac. W chwile potem podniosl jeszcze jeden i porownal go z poprzednim. Kiwnal glowa, jakby na potwierdzenie swych domyslow.
– Masz racje, Bob – powiedzial. – Rzeczywiscie, te stopnie zaczely sie zalamywac pod moim ciezarem. Ale mam powody do przypuszczen, ze ktos mi w tym pomogl. Te stopnie zostaly wczesniej nadciete, na tyle przynajmniej, aby mogly ustapic pod najlzejszym naciskiem.
Wyciagnal oba odlamki w kierunku swych kolegow.
– Jak widzicie, od gory drzazgi sa nierowne, jak po zwyklym zlamaniu Zauwazyliscie, jakie te brzegi sa postrzepione? Ale od dolu slady po zlamaniu nie sa juz takie wyrazne. Wygladaja tak, jakby przed naszym przyjsciem ktos nadpilowal lekko te schodki.
Bob i Pete przyjrzeli sie odlamkom.
– Moze masz racje – przyznal Bob. – Ale kto mogl wiedziec, ze bedziemy tedy schodzic na dol?
– No wlasnie – wlaczyl sie Pete. – Przeciez to byl twoj pomysl, Jupe. Gdybysmy postanowili nie schodzic na dol, wypadek mogl sie przydarzyc komus innemu z tej okolicy. Jak dotad rozmawialismy tylko z panem Carterem, panem Allenem i panem Shelbym. A z tych schodow korzysta z pewnoscia wiele innych osob.
Stwierdziwszy to, Pete wyciagnal reke wzdluz plazy.
– Patrzcie, jak daleko stad do nastepnych schodkow. A te kolejne sa jeszcze dalej. Z pewnoscia ktos moglby wybrac wlasnie te droge, zeby zejsc na plaze.
Z ciezkim westchnieniem Jupiter odrzucil polamane kawalki.
– Nie mamy wyposazenia, zeby stwierdzic bez zadnej watpliwosci, czy te porecze i schodki zostaly rzeczywiscie nadpilowane, czy tez nie. Byc moze wyciagnalem falszywe wnioski.
Pete i Bob popatrzyli po sobie. Rzadko zdarzalo sie, aby Jupiter przyznawal sie do tego, ze mogl popelnic jakis blad.
Jupiter przybral zdecydowana mine.
– Jak by nie bylo – powiedzial – ten wypadek na schodkach nie powinien zbic nas z tropu. Zeszlismy tu glownie po to, aby zbadac plaze i rzucic okiem na jaskinie w poszukiwaniu sladow tego smoka. Zabieramy sie do roboty.
Nie ogladajac sie za siebie, Jupiter ruszyl w kierunku oceanu.
– Najpierw zobaczymy, czy nie ma sladow wychodzacych z wody i prowadzacych do jaskini. To cos, co widzial pan Allen, przebylo taka wlasnie droge.
Bob i Pete poszli za nim. Cala trojka zaczela powoli przemierzac piaszczyste wybrzeze. Plaza, jak okiem siegnac, wydawala sie opuszczona. Z gory dochodzily tylko ochryple wrzaski mew, szybujacych bezladnie we wszystkich kierunkach.
Pete wyciagnal reke w kierunku jednej z nich, ktora wyladowala wlasnie na brzegu.
– Moze powinnismy spytac ja, czy nie widziala tu ostatnio smoka. Zaoszczedzilibysmy sobie mnostwa klopotow.
– Niezly pomysl – przytaknal Bob. – A gdyby nie chciala mowic, o jakies dwa kilometry od brzegu widac holownik z wyposazeniem ratowniczym.
Mowiac to wskazal reka ciezko i niezgrabnie wygladajacy stateczek.
– Nie robia wrazenia, ze im sie spieszy. Moze i oni poluja na smoka?
Jupiter spojrzal w tamta strone i potrzasnal glowa.
– Nie zawracajmy sobie glowy jakimis holownikami, ktore w dodatku plywaja daleko od brzegu. Musimy skoncentrowac sie na tym kawalku plazy wokol nas. Gdzies tu powinnismy znalezc jakies slady – stwierdzil, przeciagajac wzrokiem od widocznego w oddaleniu wlotu jaskini do linii zmoczonego nadbiegajacymi bezustannie falami brzegu. – Proponuje, zebysmy rozciagneli sie troche.
Chlopcy rozeszli sie i zaczeli posuwac sie wolno piaszczystym pasem, wpatrujac sie uwaznie pod nogi.
– Widze tu tylko mnostwo wyrzuconych przez wode wodorostow – powiedzial Bob.
– Ja tez – odezwal sie Pete. – Do tego troche muszelek i jakichs odlamkow drewna.
Bob zaczal w koncu krecic glowa.
– Nie ma tu zadnych sladow, Jupe. Moze zmyl je przyplyw?
Jupiter zagryzl w zamysleniu wargi.
– Moze i tak, tu, blisko wody. Ale zostaje jeszcze mnostwo suchego piasku od strony jaskini, na ktorym powinny zachowac sie slady. Podejdzmy w tamtym kierunku.
– Naprawde musimy tam chodzic? – spytal Pete. – A jesli ten smok jest tam rzeczywiscie? Czy mamy go pokonac golymi rekami?
– Alez, Pete, nie sadze, abysmy mieli z czyms czy z kims walczyc – powiedzial Jupe. – Zblizymy sie tylko ostroznie do wlotu jaskini. I nie bedziemy wchodzic do srodka, jezeli nie upewnimy sie, ze niczym to nie grozi.
Pete spochmurnial nagle. A potem przykucnal i wzial do reki dlugi kawal jakiegos drewna, przyniesionego przez wode.
– Nie wiem, do czego mi sie to przyda. Bede jednak czul sie duzo pewniej, majac w rekach taka maczuge.
Takze Bob schylil sie po lezacy na piasku kawal drewna, ktory okazal sie wioslem z odlamanym piorem.
– Wiesz, Pete, dobrze, zes o tym pomyslal. Przypomnialy mi sie obrazki ze swietym Jerzym i smokiem. Ale on nie uzywal jakichs odlamkow wyrzuconych przez przyplyw. Byl bardziej rozgarniety niz my. Trzymal w reku piekny, dlugi miecz.
Wywinal na probe odlamkiem wiosla, a potem spojrzal na Jupitera.
– A ty, Jupe, nie poszukasz sobie jakiejs broni? Mozemy pojsc po te polamane kawalki poreczy, jesli masz ochote. Zauwazylem, ze z niektorych wystawaly nawet gwozdzie. Calkiem dlugie i mocne.
Jupiter usmiechnal sie i wzruszyl ramionami.
– Mysle, ze nie zaszkodzi miec cos w reku.
Z tymi slowami pochylil sie i podniosl jakas dluga i mokra drewniana deske. Zalozyl ja na ramie i spojrzal na swych przyjaciol.
Bob i Pete usmiechneli sie niezdecydowanie. A potem, przybierajac rezolutne miny, trzej chlopcy ruszyli z drzacymi sercami w strone ciemnego otworu w scianie urwiska.
Przekroczyli leciutkie wzniesienie w poblizu linii wody i zaglebili sie w piasek, przepatrujac kazdy jego skrawek. Nagle Jupiter zatrzymal sie. W jego oczach pojawily sie radosne blyski.
– Cos ty znalazlem – powiedzial cicho.
Bob i Pete popatrzyli w jego strone. W miekkim, luzno osypujacym sie piasku widac bylo wyrazne wglebienia.
– To jakis smok zupelnie nowego typu – odezwal sie Bob. – Wyglada to tak, jakby przejezdzal tedy na kolkach.
Jupiter skinal potakujaco glowa, a potem rozejrzal sie po plazy.
– Nie widac nic podejrzanego. Ale te slady wygladaja rzeczywiscie tak, jakby zostawil je jakis pojazd. Moze samochod do jazdy po wydmach. Czasami sluzby ratownicze do patrolowania dluzszych odcinkow wybrzeza, takich, jak tutaj, uzywaja dzipow albo lekkich samochodow do jezdzenia po piasku.
– Mozliwe – powiedzial Bob. – Ale gdyby te slady zostawil patrol, powinny prowadzic z poludnia na polnoc, tak jak ciagnie sie wybrzeze. A one kieruja sie w strone jaskini.
– Masz racje – stwierdzil Jupiter, a potem rzucil sie na kolana i zaczal przygladac sie zaglebieniom.
Bob obejrzal sie z chmurna mina w kierunku oceanu.
– Nic nie rozumiem. Jezeli widac slady tutaj, to dlaczego nie ma ich blizej wody?
– Przypuszczam, ze mogl je zmyc silny prad przyplywu i duze, zalamujace sie fale – odparl Jupiter.
Pete wyszczerzyl zeby w usmiechu.
– A ja przypuszczam, ze oczy starego pana Allena nie zasluguja na bezgraniczne zaufanie. To, co on naprawde zobaczyl, nie bylo prawdopodobnie zadnym smokiem, ale zwyklym dzipem czy innym pojazdem.
– Mozliwe – odpowiedzial mu Jupiter. – Przekonamy sie o tym dopiero po wejsciu do jaskini.
Slady znikly zupelnie w odleglosci okolo dziesieciu metrow od wejscia do jaskini.
Chlopcy popatrzyli po sobie.
– Jeszcze jedna zagadka – powiedzial Pete.
W chwile potem znalezli sie u wlotu jaskini. Wydawalo sie, ze jej wnetrze jest puste.
– To wejscie jest tak duze, ze mozna by wjechac do srodka autokarem – stwierdzil Bob. – Zajrze do srodka, zeby zobaczyc, jak daleko siega ona w glab ziemi.
Jupiter przebiegl wzrokiem po wnetrzu jaskini.
– Dobrze, Bob. Ale nie oddalaj sie poza zasieg glosu. Pete i ja dolaczymy do ciebie, jak tylko obejrzymy wejscie pod katem ewentualnych sladow.
Bob machnal swa podobna do wloczni bronia i zaglebil sie we wnetrzu.
– Co on sie zrobil nagle taki odwazny? – zapytal Pete.
Jupiter odpowiedzial mu usmiechem.
– Mysle, ze wszystkim nam przybylo odwagi, jak tylko stwierdzilismy, ze te slady pochodza od jakiegos pojazdu raczej niz od smoka czy innego fantastycznego potwora.
Wyciagnal szyje, jakby nasluchujac odglosow z wnetrza.
– Byc moze z odbicia glosu Boba mozna sie bedzie zorientowac, jak wielka jest ta jaskinia. Sprobuje go zawolac. Bob – krzyknal glosniej – co tam u ciebie?
Pete takze nachylil glowe, jakby chcial lepiej uslyszec odpowiedz Boba. Ich uszu dosiegnal jednoczesnie dziwny odglos. Cos w rodzaju ciezkiego klapniecia.
W chwile potem uslyszeli glos przyjaciela. Byl cienki i ledwo slyszalny. Doszlo ich jedno tylko slowo, ktore wystarczylo jednak, aby napelnic ich przerazeniem.
– Ratunku!