Tajemnica Kaszl?cego Smoka - Hitchcock Alfred. Страница 14
Rozdzial 8. Wymuszony odwrot
Ciezko dyszac, przemoczona postac zwalila sie na dno jaskini.
– Dzieki, chlopaki.
– To byl pomysl Jupitera – powiedzial Pete, spogladajac ze smutkiem na swoj wlasny brzuch. – Ja tez nosze spodnie na pasku. Ale nigdy nie przyszloby mi do glowy, zeby wykorzystac go do czegos innego.
– Moze dlatego, ze jestes szczuply i twoj pasek jest krotszy od mojego – powiedzial z usmiechem Jupiter.
Bob zaczal ocierac twarz z blota.
– Pomysl okazal sie w kazdym razie skuteczny. Wiesz, Jupe, juz nigdy nie bede was nabieral na temat mojej nadwagi – powiedzial, a potem obejrzal sie w kierunku studni. – Pomyslec tylko, ze moglem siedziec do tej pory, albo i dluzej – dodal z drzeniem w glosie.
– Wszystko dobre, co sie dobrze konczy – stwierdzil Pete. – Co teraz robimy?
– Wracamy do domu – powiedzial stanowczo Jupiter. – Bob caly sie zamoczyl i musi zmienic ubranie. Przykro mi z powodu tego incydentu. To moja wina, bo uparlem sie, zebysmy badali te jaskinie bez latarek.
– Pomysl nie byl taki zly – powiedzial Bob. – Ale glupota bylo z mojej strony pedzic tak na oslep, nie bedac pewnym terenu.
Jupiter zmarszczyl brwi.
– To dziwne, ze taka niebezpieczna dziura znajduje sie u samego wejscia do jaskini. Mysle, ze powstrzymuje ona wielu ciekawskich od zapuszczenia sie w glab.
– No wiesz – usmiechnal sie niepewnie Bob – mysle, ze jezeli ci ciekawscy rozumowaliby tak jak ja, moglaby sluzyc do zatrzymywania ich w srodku!
– O rany – odezwal sie Pete z odcieniem zatroskania w glosie. – Moze to wlasnie przytrafilo sie psu pana Allena i wszystkim pozostalym. Mogly wpasc do tej dziury, ktora wessala je glebiej.
Jupiter kiwnal glowa.
– Calkiem mozliwe. Ale szukalismy przeciez sladow i nie znalezlismy nic.
– Och! – zawolal Pete. – Przeciez tylko po to tu przyszlismy, no nie? – zapytal rozgladajac sie szybko po scianach jaskini. Wiecie co, chodzmy stad, dopoki nic nam nie odcielo powrotnej drogi. To jest naprawde przerazajace miejsce.
Cala trojka w absolutnej zgodzie pospieszyla do wyjscia.
Juz na zewnatrz Jupiter obejrzal sie.
– Ciekawy jestem, jak daleko ciagnie sie ta jaskinia – powiedzial w zamysleniu. – Powiedziano nam, ze w przeszlosci korzystali z niej przemytnicy.
– Rzeczywiscie – stwierdzil Pete. – Co masz na mysli?
– Ten fragment, w ktorym bylismy, nie nadawal sie chyba do ukrywania towarow. Byl za bardzo otwarty, no i zbyt latwo bylo sie tam dostac.
– Moze sa tam jeszcze inne korytarze – powiedzial Bob. – Czasami zdarza sie, ze woda wymywa mieksze skaly. Moze to trwac nawet pare milionow lat. Dawno temu ten teren mogl znajdowac sie pod woda. A jesli tak, to w srodku moze byc cale mnostwo takich naturalnych korytarzy.
– Mozliwe – zgodzil sie Jupiter – ale nie mamy teraz czasu na zbadanie tej sprawy. Musimy odlozyc to na inna okazje.
– Mnie to odpowiada – stwierdzil z zadowolona mina Pete. – Nie mam nic przeciwko temu, zebysmy dzis poprzestali juz na tym. Wystarczajaco sie wystraszylem.
– To juz ustalilismy – powiedzial Jupiter. – Problem w tym, ze mamy chyba przed soba jeszcze jeden klopot.
– O czym ty mowisz? – zapytal Pete.
Jupiter wyciagnal reke w kierunku oceanu. Jego koledzy zwrocili glowy w te strone i zaczeli przecierac ze zdumienia oczy.
Zobaczyli jakis ciemny, polyskujacy ksztalt wylaniajacy sie z wody.
– Nie mam pojecia, co to moze byc – szepnal Bob.
– Ma jakas mala, ciemna glowe… calkiem jak smok – powiedzial drzacym glosem Pete.
Kolo brzegu pojawila sie ogromna fala. Zamajaczyla wysoko nad ciemnym ksztaltem, a potem zalamala sie nad nim, pograzajac go calkowicie w spienionej wodzie.
Chlopcy z zapartym tchem wpatrywali sie w klebiace sie odmety.
Fala z hukiem zwalila sie na brzeg. Tuz za nia ukazala sie nastepna. Kiedy wirujac i syczac, woda splynela do oceanu, ciemny ksztalt ukazal sie znowu ich oczom.
A potem nagle uniosl sie do gory. Mial gladka i ciemna skore polyskujaca az po pletwowate konczyny. Powoli zaczal wychodzic na brzeg.
– To nurek z aparatem tlenowym – stwierdzil z ulga Pete. – W masce i z pletwami. Nie ma sie czego bac. Chodzcie, idziemy.
Kiedy chlopcy sie odwrocili, Jupiter szepnal cicho:
– Alarm bojowy! On ma kusze!
Pete rozesmial sie.
– I co z tego? Prawdopodobnie polowal na ryby albo cos w tym rodzaju.
Jupiter potrzasnal glowa.
– Idzie w tym kierunku.
Nagle mezczyzna w masce i czarnym, mokrym kombinezonie rzucil sie na kolana. Wyciagnal przed siebie kusze i zaczal skladac sie do strzalu.
– Uwazajcie! – wrzasnal Bob. – On celuje do nas!
– Co takiego? – zapytal Pete. – Po co mialby to robic?
Pete obejrzal sie ukradkiem i zbladl.
– Och, przepraszam, ale Bob ma racje! – rzucil obracajac sie na piecie. – Tu przeciez nie ma nikogo procz nas!
Jupiter przyjrzal sie mezczyznie, lezacemu niespelna sto metrow od nich. Trzymal w rekach kusze i zdawal sie rzeczywiscie celowac w ich strone.
Jupiter byl logicznie myslacym chlopakiem, umiejacym blyskawicznie ocenic sytuacje. W ulamku sekundy przeanalizowal wszystko i zmarszczyl brwi. Obecne polozenie wymykalo sie jednak wszelkiej logice.
W takich razach mogl polegac jeszcze na wyrobionym instynkcie samozachowawczym.
– Alarm! – rzucil krotko. – Uciekamy stad. Biegiem!
Trzej chlopcy pobiegli co sil w nogach ku zbawczym schodkom. Kiedy jednak znalezli sie niedaleko nich, uswiadomili sobie, ze nie zdadza sie im na nic. Zapomnieli w podnieceniu o wypadku, ktory zdarzyl sie im tutaj tak niedawno. Zobaczyli porozrzucane bezladnie odlamki polamanych schodkow i poreczy. Za tym pobojowiskiem wznosila sie skalna sciana, ktorej stromosc uniemozliwiala jakakolwiek wspinaczke.
Jupiter zerknal ku nastepnym schodkom. Znajdowaly sie zbyt daleko. Aby ich dosiegnac, musieliby pokonac spory dystans po glebokim, mialkim piasku, ktory nie pozwolilby im rozwinac pelnej szybkosci. Biegnac po pustej plazy, staliby sie latwym celem.
Szybko ocenil polozenie.
– Mamy tylko jedna mozliwosc – powiedzial. – Szybko! Z powrotem do jaskini!
Chlopcy zrobili ostry zakret i pognali w kierunku wejscia do jaskini. Biegli z dusza na ramieniu, oczekujac w kazdej chwili, ze uslysza swist zwolnionej strzaly.
Lub raczej poczuja, jak zaglebia sie w nich smiercionosne zelazo.
Spod ich stop fruwaly w gore fontanny piasku.
– Jeszcze troche! – rzucil zdyszanym glosem Jupiter. – Do srodka!
Cala trojka prawie jednoczesnie zanurkowala w ciemnym otworze. W chwile potem chlopcy na czworakach wpelzli za ogromne glazy, lezace tuz obok wejscia.
– Udalo sie! – mruknal Pete. – Co teraz?
– Na razie ukryjemy sie tu – powiedzial Jupiter, z trudem lapiac oddech. – To da nam czas na obmyslenie jakiegos planu.
– Moze to jest odpowiedni moment na poszukanie tych wewnetrznych korytarzy – powiedzial Bob.
Jupiter przytaknal. Jego policzki az porozowialy z podniecenia.
– Zalatwione, Bob. Ale poczekamy na jakis ruch z jego strony. Jesli zacznie sie tu zblizac, znajdziemy sie w polozeniu wymagajacym natychmiastowych dzialan, takich, jak wycofanie sie w glab tej jaskini.
Pete wyjrzal na dwor spoza plecow Jupitera.
– Musimy to zrobic, Jupe – powiedzial pelnym napiecia glosem. – On tu idzie!
– A niech to! – krzyknal Bob. – I co zrobimy? Nie mam ochoty ladowac znowu w tym dolku!
Jupiter oparl sie plecami o sciane jaskini.
– Patrzcie! – wykrzyknal nagle.
Chlopcy zobaczyli przy scianie cos w rodzaju drewnianego oszalowania, biegnacego pionowo ku sklepieniu jaskini.
– O, kurcze – powiedzial Pete. – Jak to sie stalo, ze nie zauwazylismy tego przedtem?
– W takich ciemnosciach? Nic dziwnego – odparl Jupiter, a potem postukal w oszalowanie palcami. Odpowiedzial mu gluchy odglos. – To musi byc ukryte przejscie – powiedzial, a nastepnie przywarl do najblizszych desek. – Zdaje sie, ze sa zamocowane dosc luzno. Bedzie mozna je poruszyc. Pete, wyjrzyj jeszcze raz na dwor. Zobacz, czy ten nurek ciagle tu idzie.
Pete wysunal glowe zza glazu i szybko schowal ja z powrotem.
– Mamy teraz podwojny problem – powiedzial roztrzesionym glosem. – Jest ich dwoch!
Jupiter nachmurzyl sie.
– Dwoch? W takim razie musimy zabrac sie do roboty. Pomozcie mi przy tych deskach.
Cala trojka zaczeli zmagac sie z grubym oszalowaniem.
– To bez sensu – stwierdzil Bob. – Te dechy sa zaklinowane zbyt porzadnie.
Jupiter nieustepliwie pokrecil glowa.
– Musi byc jakis sposob – powiedzial, a w chwile potem stuknal sie w czolo. – No jasne! Ale glupek ze mnie.
Zaczal energicznie odgarniac noga piasek zakrywajacy dolna czesc szalunku.
– Musimy tylko odkopac tu troche piasku. I odrzucic go na bok. W ten sposob poluzujemy te deski.
W jednej chwili wszyscy trzej rzucili sie na kolana i zabrali sie do odgarniania piasku. Przysypana nim do polowy szeroka listwa poruszyla sie.
– Tak, to jest to – powiedzial Jupiter. – A teraz sprobujmy odgiac ja na tyle, zebysmy mogli sie przesliznac na druga strone.
Pozbawiona oparcia listwa poddala sie z latwoscia. Bob i Pete w jednej chwili przeslizneli sie do srodka. Przyszla kolej na Jupitera, ktory zaparl sie stopami i ze wszystkich sil zaczal wciskac sie w waska szczeline.
– Och, nie moge – sapnal ciezko. – Ciagle jestem… za gruby!
Bob i Pete rzucili sie do odgarniania piasku z drugiej strony. Deska odchylila sie troche wiecej i Jupiter przecisnal sie wreszcie na druga strone.
– Trzeba zostawic szczeline do obserwacji – szepnal.
Wspolnymi silami przyciagneli ciezka deske na jej dawne miejsce, starajac sie, aby nie przylegala zbyt dokladnie do sasiedniej.
Nie zdazyli nawet podniesc sie z kolan, kiedy uslyszeli rozmowe. Pierwszy z nurkow wszedl do jaskini i zapalil latarke.