Tajemnica Kaszl?cego Smoka - Hitchcock Alfred. Страница 23
Rozdzial 13. Blazenski zart
Bob zle spal tej nocy. Wyczerpany przezyciami w jaskini, dlugo przewracal sie z boku na bok. W meczacym polsnie uciekal z jednej jaskini do drugiej przed dymiacym goraca para smokiem, za kazdym razem cudem ratujac sie z opresji. Ostatni obraz byl szczegolnie meczacy. Smok prawie dopadl calej trojki w jakims kacie, z ktorego nie bylo ucieczki. Bob obudzil sie czujac, ze wciaz jeszcze dygoce ze strachu.
Lezac z otwartymi oczami, zaczal zastanawiac sie nad tym, co powiedzial Jupe. Czy rzeczywiscie ten smok mogl nie byc prawdziwy? Nie, to niemozliwe. Trudno by bylo wyobrazic sobie cos bardziej rzeczywistego.
W koncu zapadl na dobre w sen, z ktorego zbudzil go glos mamy wolajacej na sniadanie. Zaczal sie powoli ubierac, jeszcze raz analizujac wypadki zeszlej nocy. Probowal przypomniec sobie jakis szczegol, ktory wskazywalby, ze smok byl tylko sztucznie spreparowana atrapa. Z przykroscia stwierdzil, ze nie pamieta nic takiego. Wciaz jeszcze mial przed oczami obraz przerazajacego potwora, slyszal jego sapanie, a nawet czul jego zapach. Zaden sztuczny mechanizm nie moglby robic tylu rzeczy naraz. Jupiter z pewnoscia sie pomylil.
Kiedy Bob znalazl sie przy stole, ojciec konczyl juz sniadanie. Powital Boba skinieniem glowy i spojrzal na zegarek.
– Jak sie masz, synku – powiedzial. – Dobrze sie bawiles z kolegami wczoraj wieczorem?
– Tak, tatusiu. Nie najgorzej.
Ojciec podniosl sie i polozyl serwetke kolo swego nakrycia.
– To swietnie. Nie wiem, czy to moze ci sie do czegos przydac, ale wydawalo mi sie, ze interesuje cie ten tunel w Seaside, i po twoim wyjsciu przypomnialem sobie nazwisko czlowieka, ktory stracil na jego budowie caly swoj majatek.
– Udalo ci sie? I kto to byl?
– Nazywal sie Labron Carter.
– Carter? – Bob natychmiast pomyslal o porywczym panu Carterze, wlascicielu ogromnej strzelby, z ktorym rozmawiali wczoraj.
– Tak. A przy okazji, kiedy Rada Miejska Seaside odstapila od realizacji jego projektu przeksztalcenia miasta w wielki osrodek wypoczynkowy, stracil tez zelazne zdrowie, ktorym sie wczesniej cieszyl. No i wszystko to razem – utrata zdrowia, pieniedzy i dobrej opinii – doprowadzilo go w koncu do samobojstwa.
– Fatalna historia. Nie wiesz przypadkiem, czy mial rodzine?
Pan Andrews kiwnal glowa.
– Zaraz po nim umarla jego zona. Przezyl jedynie syn. To znaczy – dodal po chwili wahania – nie wiem, czy zyje dotad. Musisz pamietac, ze wszystko to wydarzylo sie przeszlo piecdziesiat lat temu.
Bob pomachal ojcu, ktory pospieszyl do pracy w redakcji miejscowego dziennika. Dopisal podane mu przez tate informacje do wczorajszych notatek, zastanawiajac sie, co tez moglby powiedziec Jupe na temat tych zupelnie nowych okolicznosci. Ze byc moze zyl ciagle ktos, kto wiedzial o istnieniu tunelu. Ktos, kto zywil gleboka uraze do miasta, ktore zlamalo przed laty jego ojca. I mial bardzo zle sklonnosci.
Bob nie mial pojecia, w jaki sposob pan Carter moglby probowac wyrownac dawne rachunki. Schowal swe notatki do kieszeni, dokonczyl sniadanie i biegiem opuscil dom.
Moze Jupiterowi uda sie wyciagnac z tego wszystkiego jakies rozsadne wnioski.
– Bycza sprawa! – wykrzyknal z uznaniem Pete Crenshaw. – To, co Bob powiedzial o rodzinie Carterow, ma z pewnoscia sens, Jupe. Bardziej niz twoja uwaga, ze smok byl falszywy.
Trzej Detektywi spotkali sie znowu w Kwaterze Glownej. Na poczatek Bob odczytal swoje notatki na temat Labrona Cartera. W zapasie mial jednak wiecej niespodzianek.
– Ciagle chodzilo mi po glowie to, co powiedziales wczoraj o smoku. Dzis rano poszedlem wiec prosto do biblioteki, zeby poszperac troche w roznych ksiazkach.
Jupiter rzucil okiem na kartki w reku Boba.
– Wiesz, co, Bob, zdaje mi sie ze byloby lepiej, gdybys od razu przeszedl do sedna sprawy – powiedzial. – To znaczy, czy w dzisiejszych czasach zyja prawdziwe smoki, czy nie?
Bob potrzasnal glowa.
– Nie. Nie ma zadnych smokow. Nie znalazlem ani jednej ksiazki, ktora zawieralaby jakies dowody na ich istnienie.
– Czyste kretynstwo! – wybuchnal Pete. – Ci faceci, ktorzy je pisza, nie maja pojecia, gdzie szukac smokow. Znalezliby przynajmniej jeden okaz, gdyby posiedzieli w nocy pare minut w poblizu pewnej jaskini w Seaside. I to jaki!
Jupiter podniosl reke.
– Proponuje, zebysmy najpierw pozwolili Bobowi dokonczyc czytania jego notatek. A potem je przedyskutujemy. Mow dalej, Bob.
Bob zaglebil sie w swych notatkach.
– Najbardziej podobnym do smoka zwierzeciem, jakie znalazlem, jest wielka jaszczurka, zwana Smokiem z Komodo. Jest bardzo duza jak na jaszczurke, bo osiaga do trzech metrow dlugosci, ale nie umywa sie nawet do smoka, ktorego widzielismy.
– Moze jedna z nich dostawala wiecej witamin – odezwal sie Pete.
– A my natrafilismy wlasnie na nia.
– Nie – stwierdzil Bob. – Smok z Komodo nie zieje dymem, a poza tym zyje tylko na jednej malej wyspie na Dalekim Wschodzie. I nie jest specjalnie podobny do tego stwora z jaskini. Mysle, iz mozemy z calym spokojem przyjac, ze w naszych czasach nie ma na swiecie zadnych smokow.
Ale znalazlem mnostwo zyjacych obecnie zwierzat, ktore atakuja, zabijaja, a nawet zjadaja ludzi! Chcecie, zebym czytal dalej? – zapytal spogladajac na swych przyjaciol.
Jupe kiwnal glowa.
– Oczywiscie. Powinnismy jak najwiecej wiedziec o naszych naturalnych wrogach, a takze o tych, ktorzy udaja ich, zeby nas nabrac. Nie przerywaj, Bob.
– Prosze bardzo. Kazdego roku umiera milion ludzi od ukaszenia owadow, roznoszacych choroby; czterdziesci tysiecy traci zycie od ukaszenia weza; dwa tysiace zabijaja tygrysy; tysiac osob ginie w paszczy krokodyla, a jeszcze tysiac zjadaja rekiny.
Bob przerwal na chwile, jakby chcial spotegowac wrazenie wywolane ta statystyka.
– Zauwaz, Pete – odezwal sie Jupe – ze nie ma jak dotad ani slowa o wplywie smokow na populacje ludzi. Wal dalej, Bob.
– To byly dane na temat masowych przypadkow – powiedzial Bob.
– Ale ludzie gina tez od sloni, hipopotamow, nosorozcow, wilkow, lwow, hien i lampartow. Czasami dzieje sie tak przez przypadek. Rozroznia sie bestie, ktore zabijaja, i bestie, ktore pozeraja ludzi. Wiele z nich zabija tylko dla zabawy.
Ale wedlug ksiazki Jamesa Clarke'a “Czlowiek – ofiara drapieznikow”, przesadza sie czesto w ocenie zagrozenia ze strony niektorych zwierzat, na przyklad takich, jak niedzwiedzie polarne, pumy, orly i aligatory. Autor twierdzi, ze tarantule sa zupelnie niegrozne, niedzwiedzie grizzly czynia niewielkie tylko szkody, a pszczoly sa na tyle inteligentne, aby trzymac sie z dala od czlowieka. Pisze tez, ze jesli ktos chce zostac zjedzony, powinien pojechac do Afryki Srodkowej albo na Polwysep Indyjski. Wedlug niego najbezpieczniejszym krajem jest Irlandia, gdzie najgrozniejszymi zwierzetami sa trzmiele!
Bob zamknal swoj notes. W malenkim pomieszczeniu zapadla cisza.
– No i co o tym powiesz? – zapytal Jupe Pete'a.
Pete potrzasnal czupryna.
– Po tym, co uslyszalem, Seaside wydaje sie najbezpieczniejszym miejscem na ziemi zaraz po Irlandii – powiedzial z usmiechem. – Zostalo wam juz tylko przekonac mnie, ze wczoraj nie widzielismy tam zadnego smoka.
– No wiec, na poczatek – zaczal Jupe – ani przez moment nie widzielismy…
Rozlegl sie dzwonek telefonu. Jupiter wyciagnal reke po sluchawke, potem jednak zawahal sie.
– Nie boj sie. Podnies ja – zachecil go Pete. – Moze znowu dzwoni ten umarlak czy duch. On prawdopodobnie probowal przekonac tez tego smoka, zeby sie trzymal z dala od jaskini.
Jupiter rozesmial sie i podniosl sluchawke.
– Halo?
Jak zwykle pochylil sie ze sluchawka do mikrofonu, aby Bob i Pete takze mogli slyszec cala rozmowe.
– Halo – odezwal sie znajomy glos. – Mowi Alfred Hitchcock. Czy to ty, Jupiterze?
– Tak. Witam pana. Domyslam sie, ze dzwoni pan, zeby sie dowiedziec, jak nam idzie dochodzenie w sprawie psa panskiego przyjaciela?
– Tak. Powiedzialem Henry'emu Allenowi, ze rozwiazecie te zagadke szybko i sprawnie. A teraz chcialbym tylko zapytac, czy udalo sie wam odkryc juz cos do tej pory. Znalezliscie jego pieska?
– Jeszcze nie, prosze pana – odrzekl Jupiter. – Musimy wyjasnic najpierw inna tajemnice. Chodzi o kaszlacego smoka.
– Nabieracie mnie – odpowiedzial pan Hitchcock. – Myslicie, ze tam naprawde jest smok? Do tego kaszlacy? Zycie plata czasami dziwaczne figle. Tak sie szczesliwie sklada, ze jestescie w kontakcie z najwiekszym w swiecie zyjacym ekspertem od smokow.
– O kim pan mowi? – spytal Jupiter.
– No jak to, oczywiscie o Henrym Allenie – oswiadczyl pisarz, specjalizujacy sie we wszystkich tajemniczych zjawiskach. – Dziwi mnie, ze sam nie powiedzial wam o tym. Ani przedtem, ani potem nikt nie dal zatrudnienia tylu smokom, co on w swoich filmach.
– Rzeczywiscie, wspominal nam o tych swoich filmowych potworach – powiedzial Jupiter – ale widocznie nie spodziewal sie mimo to zobaczyc smoka na plazy pod swoim domem. Dziekuje panu za telefon. Mysle, ze powinnismy raczej zdac raport o postepach dochodzenia panu Allenowi. Zadzwonie pozniej do niego.
– Nie ma takiej potrzeby – stwierdzil niespodziewanie pan Hitchcock. – Mam go tu wlasnie na innej linii. Zadzwonil do mnie przed chwila, aby mi powiedziec, ze zrobiliscie na nim duze wrazenie. Poczekaj chwilke, zaraz przelacze go na twoja linie. Mam nadzieje, ze poradze sobie z tymi przyciskami w mojej centralce.
Przez chwile telefon milczal, potem ozwalo sie ciche klikniecie, wreszcie chlopcy uslyszeli glos starego rezysera.
– Halo, czy mowie z Jupiterem Jonesem?
– Tak, prosze pana. Przykro mi, ze do tej pory nie wpadlismy na slad panskiego psa. Ale nie poddajemy sie jeszcze.
– Zuch z ciebie – powiedzial pan Allen. – W gruncie rzeczy nie spodziewalem sie wyjasnienia sprawy tak predko. Moze mojego psa zlapal po prostu jakis nieznajomy i zabral ze soba. Jak ci mowilem, piesek jest bardzo lagodny i nie boi sie obcych.