Impresjonista - Kunzru Hari. Страница 17
– Z calym szacunkiem, panie Flowers – mowi – ale mozemy.
– Swinia z pana, fotografie – prycha Anglik. – Powinienem…
– Powinien pan? – pyta dworzanin uprzejmie.
Anglik wydaje z siebie jek i chowa glowe w ramionach opartych o blat stolu.
– Pstryk, pstryk – chichocze dworzanin.
– Idz do diabla! – odpowiada Anglik przytlumionym glosem, nie unoszac glowy.
Khwaja-sara zwraca sie do Prana.
– Poznaj pana Jonathana Flowersa, pracownika wspanialej instytucji, Indian Political Service. Jest jednym sposrod swietnych podwladnych majora Privett-Clampe’a. Gdy major cie o to spyta, masz powiedziec, ze to Jonathan Flowers przyprowadzil cie tutaj i ukryl w zenanie. Rozumiesz?
Pran kiwa glowa.
– Jezu Chryste! – powtarza Anglik bliski lez. Diwan obrzuca Prana chmurnym spojrzeniem.
– To on? Mam nadzieje, ze jest wart tych pieniedzy. Gdzie go znalezliscie?
– W Agrze – sepleni Khwaja-sara.
– No prosze – mowi fotograf z zadowoleniem w glosie.
– Wlascicielka burdelu zapewniala, ze dobrze go wyuczyli.
– Bardzo ladny, nie da sie ukryc.
– Kazalem przywiezc najlepszego, jakiego znajda.
Pran czuje, ze zaschlo mu w ustach. Wpatruje sie kolejno w twarze rozmawiajacych. Blizniacze szkla okularow fotografa, gladkie policzki Flowersa, klejnot na turbanie diwana. Widok kazdego z nich sprawia mu przykrosc. Poza strefa przycmionego swiatla lamp ciemnosc skrywa kolejne lustra. Dodatkowe zrodla swiatla niekoniecznie poprawilyby sytuacje.
Flowers znowu zabiera glos:
– Nie mozecie mnie do tego zmusic. Fotograf kreci glowa.
– Powtorzymy jeszcze raz, panie Flowers. Od jak dawna sluzy pan w misji? Od osmiu miesiecy? Od dziewieciu? Ma pan tu calkiem wygodne zycie. I zawsze ochoczo korzysta pan z goscinnosci ksiecia Firoza. Polo, tenis, polowania, specjalne filmy na przyjeciach. Jest pan kawalerem. Ma pan pewne potrzeby. To calkiem zrozumiale. Ale panskie upodobania sa dosc szczegolne. Widze, ze trzeba odswiezyc panu pamiec.
W rekach fotografa pojawia sie duza koperta. Mezczyzna wyjmuje z niej plik zdjec. Pran nie widzi, co przedstawiaja, ale Flowers reaguje na nie bardzo gwaltownie. Zaczyna jeczec zalosnie i walic czolem o blat stolu. Diwan patrzy na te scene z odraza i mamrocze cos w urdu o prawdziwych mezczyznach, mezczyznach tylko z nazwy i o malych dziewczynkach.
– Pstryk, pstryk – powtarza fotograf, spogladajac z duma na zdjecia, ktore sa niewatpliwie jego dzielem. – To wyglada bardzo niehigienicznie – zauwaza. – Czy przypadkiem indyjskie prawo nie zabrania takich rzeczy? No, ale skoro wy tam jecie i podcieracie sie obiema rekami… Przypuszczam, ze jedno prowadzi do drugiego.
– Dobra, dobra – mruczy Flowers. – Tylko zabierz te przeklete zdjecia. Zrobie to.
– Oczywiscie. Powie pan majorowi Privett-Clampe’owi, ze postaral sie pan o chlopca. Bedzie czekal w pokoju chinskim. Prosze pamietac, zeby powtorzyc dokladnie to, co kazalismy. Bedziemy wszystko slyszec.
Flowers wstaje od stolu. Fotograf idzie za nim.
– Dotrzymam panu towarzystwa, panie Flowers. Musze wziac swoj sprzet.
Diwan przypieczetowuje te rozmowe energicznym splunieciem na podloge.
Pranowi nie podoba sie to, co widzial i slyszal w pokoju lustrzanym. Nie wyglada na to, by tym ludziom lezalo na sercu jego dobro. Moze pomylili go z kims innym. Moze powinien odejsc. Sugeruje to Khwaja-sarze, ale ten bije go w twarz i ostrzega, ze jesli Pran sprobuje uciec, i tak go dopadna. Pran postanawia, ze zostanie. Gdy przez palacowe wnetrza zmierzaja z powrotem do zenany na jednym z korytarzy powstaje tumult. Khwaja-sara ciagnie Prana za soba i razem kryja sie za marmurowym dyskobolem naturalnej wielkosci. Mija ich w pedzie calkiem naga dziewczyna na rowerze. Europejka. Lusterko przy kierownicy jej roweru kolysze sie niebezpiecznie. Goni ja grupa mniej lub bardziej rozebranych kobiet i mezczyzn. Z jakiegos powodu kilka kobiet ma na glowie wojskowe czapki: kepi, czako, furazerki i bermyce gwardii krolewskiej, ktore z halkami i ponczochami tworza dziwaczna kombinacje. Wszyscy krzycza naraz i kaza dziewczynie wracac z ich koka. Ciemnowlosy mezczyzna z resztkami krawatu na szyi trzyma w reku dubeltowke.
– Zestrzele ja z tego roweru! – ryczy na cale gardlo. – Zlazcie mi z drogi! Musze wycelowac!
Posrod rozbawionego towarzystwa jest ksiaze Firoz, wsparty dla utrzymania rownowagi na ramieniu zdezorientowanego sluzacego.
– Nie badz glupi, De Souza! – cedzi slowo po slowie. – Jesli ja trafisz, rozsypie wszystko!
Wesola kompania rusza dalej, rozkrzyczana i rozchichotana. Pusta butelka po Don Perignon toczy sie za nimi po korytarzu. Na twarzy Khwaja-sary maluje sie odraza.
– Widzisz, z czym musimy tu walczyc? – mruczy pod nosem nie tylko do siebie, ale i do Prana. – I temu szczeniakowi sie wydaje, ze moze rzadzic Fatehpurem…
W zenanie Khwaja-sara kuca przy niskim stoliku zastawionym rozmaitymi garnczkami i slojami. Dlugimi, malpio zrecznymi palcami siega po mozdzierz i tluczek. Szczypta po szczypcie wsypuje do mozdzierza substancje z roznych pojemnikow. Potem idzie w ruch tluczek i po jakims czasie powstaje mialki czerwony proszek. Pran nerwowo przestepuje z nogi na noge. Wtoruje mu szelest sari. A gdyby tak sie schowal? Albo zszedl na dol po zewnetrznej scianie?
– Co za dzieciaka mi tu przywiezli? – biadoli Khwaja-sara. – Dlaczego wszystko musze robic sam?
Z przepastnych fald swego ubrania wydobywa mala sakiewke. Gdy zanurza reke w obszernym czarnym szalu, jego plec zdaje sie zanikac, cofac, pozostawiajac neutralna istote o nieokreslonej tozsamosci. Pran zastanawia sie, czy Khwaja-sara moze stac sie niewidzialny, jesli moc znikania z pola widzenia jest bardziej zaawansowana forma androginii. Gdyby nie rece, to cos przed nim byloby niewyraznym klebem galganow.
Jeden zreczny ruch i Khwaja-sara trzyma w palcach mala perle. Wrzuca ja do mozdzierza i rozdrabnia.
– To jest – bardziej mowia jego gesty niz slowa – asha, napoj ksiazat. W tym naczyniu utarlem trzydziesci siedem skladnikow. Zabralo mi to wiecej czasu, niz powinno sie poswiecac komukolwiek spoza rodziny krolewskiej, nie mowiac juz o takiej nedznej sierocie jak ty. Teraz wypij.
Pran waha sie. Ciagle ma w pamieci efekty dzialania specjalnego lassi Ma-ji. Ale na widok zakrzywionego noza, ktory pojawia sie w reku hidzry zmienia zdanie. Asha ma ostry, slodko-gorzki smak. Calkiem przyjemny.
W chinskim pokoju wcale nie ma porcelany, jedwabiu i obrazkow z wizerunkami smokow czy pan z parasolkami, jak Pran sie spodziewal. Chinski pokoj jest pozbawiony okien i calkiem czarny. Sciany, podloge, sufit i tych pare mebli, ktore tam stoja, polakierowano lub pomalowano na ten sam smolisty kolor. Przy biurku stoi proste drewniane krzeslo. Na biurku leza przybory do pisania, stare slowniki i stos malych, blyszczacych tabliczek z chinskimi znakami po jednej stronie i angielskimi literami po drugiej, przypuszczalnie pamiatka po jakiejs grze w slowka. Centralne miejsce w pokoju zajmuje zlowieszczo obszerne loze.
Poczatkowo Pran nie jest skonsternowany sytuacja. Asha rozgrzewa go od srodka, powodujac silne, niemal zwierzece doznanie dobrego samopoczucia. Pelen animuszu przemierza pokoj duzymi krokami, choc sari krepuje nieco jego zawadiackie ruchy. Pewnosc siebie traci dopiero w ostatniej chwili na dzwiek gmerania kluczem w zamku.
Do pokoju wkracza Flowers w towarzystwie majora Privett-Clampe’a. Twarz majora promienieje bezmiernym szczesciem.
– Och, moj chlopiec – mowi gardlowym glosem. – Moj drogi, kochany chlopiec.
– Jak mam ci dziekowac? – teraz chrypi do Flowersa. Obaj sa kompletnie pijani.
– To drobiazg.
Przez krotka chwile na twarzy majora maluje sie niepokoj.
– Ale nie powiesz nikomu, dobrze? Gdyby ktos sie dowiedzial, no wiesz, moja zona…
– Jasne, ze nie powiem. A teraz, przyjacielu, zostawiam was tutaj. Kiedy bedzie po wszystkim, ktos po niego przyjdzie.
– Swietnie – mowi major.
Flowers pospiesznie wychodzi i zamyka drzwi. Pran i major zostaja sami.
Major Privett-Clampe jest mezczyzna w srednim wieku. Ma rudawo-blond wlosy, przypadlosc wielu Europejczykow z polnocy kontynentu. Kolor wlosow tak bardzo zlewa sie z barwa skory, ze granica miedzy jednym a drugim jest dziwnie zamazana. Ten zaklocony koloryt uwydatniaja jeszcze geste wojskowe wasy. Major ma na sobie ten sam mundur, co podczas mushairy. Jego medale i lakierowane oficerki blyszcza wyzywajaco w slabym swietle. Opieta czerwona gora i spodnie wygladalyby o wiele lepiej na mlodszym mezczyznie i pewnie w odleglej przeszlosci dobrze lezaly na samym majorze. Jednakze czas nie obszedl sie z ich wlascicielem laskawie. Lata obfitych sniadan dzien w dzien oraz porto i cygara po kolacji sprawily ze teraz cialo majora niebezpiecznie rozpiera uniform. Alkohol tez nie pomogl jego wygladowi. W trakcie sluzby major – jak wielu innych zolnierzy Imperium – stopniowo przesuwal pore pierwszej wieczornej szklaneczki dzinu na coraz wczesniejsza godzine. Odkad przeniesiono go z armii do sluzby dyplomatycznej, ta pora regularnie nadchodzila okolo dziewiatej rano.
– Kochany chlopiec – powtarza major. Rozpina guzik i uwalnia tluste podgardle z krepujacych je wiezow ciasnego kolnierzyka. – Przyprowadzili cie do mnie. – Upojony szczesciem chwili, macha rekami niczym szalony dyrygent i zmierza w strone Prana.
Wobec takiego obrotu spraw taktowniej bedzie teraz, zajac sie blizej historia i geografia ksiestwa Fatehpur, tematem fascynujacym, ktory w duzym stopniu umknal uwadze uczonych Pendzabu. Ksiestwo zajmuje waski pas ziemi dlugosci dwustu i szerokosci okolo szescdziesieciu mil. Wiekszosc jego powierzchni to pola uprawne, choc we wschodniej czesci stopniowo przechodza one w poszarpana skalista rownine. Na poludniowym wschodzie, niedaleko Grand Trunk Road, leza bagniste tereny usiane niewielkimi jeziorami, obfitujace w rozmaite gatunki ptakow. Uznane kiedys za najmniej produktywna czesc ksiestwa, jeziora Fatehpuru odgrywaja obecnie decydujaca role w jego zyciu politycznym i spolecznym. Istnienie takich wymarzonych terenow lowieckich sprawia, ze rozmilowani w strzelaniu brytyjscy oficjele i inne uzyteczne dla ksiestwa osobistosci gorliwie staraja sie wydebic zaproszenie na polowanie. Z oczywistych wzgledow zaproszenia o wiele latwiej dostaja ci, z ktorych Fatehpur ma jakis pozytek. W gabinetach zastepcy gubernatora, agencji stanu Pendzab i innych tego typu instytucji wiadomo o tym doskonale, choc nikt tego glosno nie mowi.