Impresjonista - Kunzru Hari. Страница 15

– Dojezdzamy do palacu – oznajmia.

Na koncu dlugiej alei udekorowanej szpalerem osobliwych bialych posagow stoi kolosalna budowla, drazniaca rozowa fatamorgana naszpikowana wiezyczkami. Kiedy hispano-suiza z warkotem podjezdza blizej, z rozu wylaniaja sie inne odcienie, biel, blekity, z rzadka plamy innych kolorow: tu szmaragdowy romb, tam pasek jasnej czerwieni. Kilka centralnie polozonych bulwiastych kopul (trudno powiedziec, ile dokladnie ich jest) wyrasta ponad skomplikowanym ukladem scian, usianych tu i owdzie blankami, przyporami, dekoracyjnymi balustradami, urnami i innymi osobliwosciami, ktore umieszczono tam nie wiedziec po co. Po obu stronach zespolu kopul wzbija sie w niebo jakies pol tuzina strzelistych wiez i minaretow. Niektore sa zwienczone radzpuckimi kopulami, inne lsniacymi zlotymi polksiezycami, a jedna nawet gotycka iglica. Od frontu szeroki, posypany zwirem podjazd prowadzi ku imponujacym schodom, na przemian czarnym i bialym. Hispano-suiza podjezdza przed boczne wejscie ukryte u stop wynioslej sciany w waskie paski, na ktorej szczycie umieszczono pokazna figure kobiety z obnazonymi piersiami i trojzebem w reku. Tutaj szofer wyskakuje z auta i otwiera pasazerom drzwi.

?

W krytycznym szkicu o architekturze Indii, zatytulowanym „The Eighth Lamp”, G.H. Dalrymple pisze: „Szkodliwa dla zdrowia, przeslodzona mieszanka motywow europejskich i orientalnych charakteryzujaca Nowy Palac w Fatehpur kaze pechowemu gosciowi zastanowic sie, czy nie mozna bylo powolac sie na jakas ustawe albo przepis, by nie dopuscic do powstania tak demonicznego tworu”. Dalrymple, uczen Ruskina, mial nieszczescie spedzic tam trzy tygodnie w 1895 roku jako gosc czternastego nababa. Nie mial, jak pisze, „najmniejszej ochoty” na zglebianie historii budowli, ktora tak popsula mu nastroj. Gdyby wykazal odrobine zainteresowania, dowiedzialby sie, ze do powstania palacu przylozylo reke az trzech architektow.

Pierwszy z nich, szkocki goral, sporzadzil komplet szkicow i makiet, biorac za wzor styl rezydencji magnackich, bardzo wowczas popularny w jego rodzinnym kraju. Jednakze subkontynentalne Balmoral zadna miara nie odpowiadalo wyobrazeniom trzynastego nababa. Miejsce szkockiego gorala zajal milosnik stylu Andrei Palladia. Nakazano mu polaczyc to, co najlepsze w tradycji Europy i Azji. Za odpowiedni wzorzec nabab uwazal Pawilon Krolewski w Brighton, uosabiajacy mila dla oka angielska wersje stylu indyjskiego. Budowla nie przypominala wprawdzie niczego z rzeczywistych Indii, ale to w oczach nababa bylo akurat zaleta i wyroznialo ja sposrod okazalych palacow w stylu florenckim, indyjsko-saracenskim czy radzpuckim, wznoszonych przez innych owczesnych wladcow. Nowy architekt otrzymal polecenie stworzenia budowli na wzor Pawilonu, tyle ze innej. Nabab bowiem nie chcial uchodzic za nasladowce. Jednym ze sposobow unikniecia takich posadzen bylo, co zasugerowal architektowi, zdecydowane powiekszenie rozmiarow palacu w stosunku do pierwowzoru. Nabab widzial kiedys Palac Buckingham, ktory ku jego niepomiernemu zdumieniu okazal sie znacznie mniejszy od rezydencji wielu poslednich indyjskich wladcow. Nowy Palac mial byc duzo okazalsza wersja Pawilonu, bardziej orientalna niz indyjska, a nade wszystko mial robic wrazenie na Anglikach, ktorzy otrzymaja zaproszenie do krolestwa nababa na przejazdzki konne czy polowanie. Dla jasnosci zyczenia nababa utrwalono na pismie.

Zadanie przeroslo sily drugiego architekta, czlowieka o watlym zdrowiu i wyrafinowanym smaku. Narysowal setki projektow, zagustowal w opium i bajaderach, a pewnej nocy usiadl przy biurku i strzelil sobie w leb z inkrustowanego srebrem pistoletu, ktory podarowal mu nabab w dniu zawarcia umowy. Pozostale po nim papiery uporzadkowano i przedstawiono trzeciemu architektowi, syfilitycznemu wloskiemu awanturnikowi nazwiskiem Tacchini, ktory brak rzeczywistych kwalifikacji nadrabial niepomiernym, jesli nie fanatycznym zapalem.

Za punkt wyjscia Tacchini przyjal plany sporzadzone przez samobojce, a od szkockiego gorala zapozyczyl kilka elementow, wlaczajac w to przypory i iglice, bedaca pomniejszona kopia iglicy katedry w Chartres. Z podrecznika „Podstawy stylow w architekturze” wybral prawie wszystko, co mu przypadlo do gustu. Tym sposobem droge do Nowego Palacu utorowaly sobie chimery, urny, islamskie luki, mogolskie mozaiki oraz liczne kopie greckich i rzymskich rzezb. Nabab byl zachwycony. Z radoscia zamowil barwne marmury z Ferrary, witraze z Oksfordu, a do ukladania mozaiki zatrudnil weneckich robotnikow, kierowanych przez kuzyna architekta.

W trakcie budowy zachowanie Tacchiniego stawalo sie coraz bardziej ekscentryczne. Procz wprowadzenia zmian w projekcie, czego najbardziej skrajnym przejawem byla rokokowa krypta wzorowana na ktorejs z krypt w Sienie, II Maestro (tak kazal sie do siebie zwracac) zaczal kierowac praca w niekompletnym stroju. Wreszcie calkiem wyzbyl sie ubrania, tlumaczac, ze energia tworcza czlowieka emanuje przez skore, wiec by uniknac groznych skutkow estetycznej blokady, nalezy skore wyeksponowac. Poczatkowo zrzucono to na karb ekstrawagancji artysty. Tacchini doczekal sie nawet pochwaly ze strony nababa, ktory podziwial ludzi z pasja. Lecz kiedy II Maestro oglosil, ze czesc mieszkalna dla kobiet beda budowac kobiety, rowniez wyzbyte estetycznych blokad, wezwano lekarza. Ten stwierdzil trzecie stadium syfilisu. Tacchini znalazl sie w zakladzie zamknietym, gdzie zmarl po paru latach. Przed smiercia wykrzykiwal szczegolowe przepisy na desery. Wydaje sie, ze w swoim szalenstwie cofnal sie do poprzedniego etapu zycia, kiedy pracowal jako mistrz cukierniczy w Triescie. Zreszta palac, trwaly pomnik Tacchiniego, w opinii wielu osobliwie przypomina ogromny rozowy lukrowany tort.

Hidzrowie wprowadzaja Prana do wnetrza tortu, a moze bezy, trojwymiarowego wytworu chorego umyslu, gry w chinski labirynt, utrwalony w kosztownym importowanym kamieniu. Jego obecnosc nie budzi zdziwienia. Przestronne korytarze podzielone na mniejsze tworza paranoiczna platanine szczurzych tras prowadzacych ku ciemnym zaulkom z alkowami na koncu, drzwiami obwiedzionymi mosiadzem albo slepymi scianami, w ktorych na pewno ukryte sa sekretne klamki, jesli tylko wiedziec, gdzie nacisnac. Pran mija z hidzrami straznikow w liberii, wspartych na staromodnych pikach, idzie po schodach na gore, potem dlugim kretym korytarzem o azurowych scianach z marmuru. Miedzy kunsztownie wyrzezbionymi sylwetkami ptakow i kwietnymi motywami przeswituja wieksze przestrzenie. Rozlegly hol, komnata, gdzie wladca urzadza przyjecia, sala audiencyjna kolejno poteguja odglosy rytmicznych krokow, ktore w kamiennych wnetrzach brzmia niczym pochod stada sloni. Kolejni straznicy, monstrualne drzwi, brzek kluczy, zgrzyt lancuchow i przed Pranem otwiera sie zenana, czesc palacu przeznaczona dla kobiet.

Pran nie widzi zadnych odslonietych kobiecych cial. Ale w powietrzu unosi sie obiecujaca won olejku rozanego. Sciany pomieszczenia, w ktorym sie znalazl, wylozone sa polyskliwymi kaflami w rozmaitych odcieniach rozu. Z sufitu zwisa zyrandol z rozowego szkla. Na drugim koncu widac zabezpieczone krata wejscie.

Dobiega stamtad szmer fontanny i dzwieczny kobiecy smiech. Jednak hidzrowie nie pozwalaja Pranowi pojsc ani kroku dalej w tym kierunku. Zamiast tego prowadza go ku nastepnym schodom i wspinaja sie z nim na szczyt wiezy, gdzie wita Prana chlodny powiew wiatru i zapierajacy dech w piersiach widok wzgorz.

?

Khwaja-sara, przelozony hidzrow w Fatehpurze, siedzi pod baldachimem i ponad rozowymi blankami palacu wpatruje sie w wyschle zimowe pola. Zasuszony, owiniety w sari z szerokim zlotym szlakiem na dole, przygotowuje skomplikowane paan. Przed nim stoi inkrustowana mosiezna taca, na niej miseczki, a w kazdej z nich inny skladnik. Khwaja-sara starannie wybiera odpowiedni lisc, pociera go odrobina tego, szczypta tamtego, dodaje troszke papki z kokosa, pare kropli soku z limonki, calosc okrasza kilkoma czerwonymi kawaleczkami betelu, a potem ostroznie zwija lisc i zrecznym ruchem wypycha nim sobie policzek. Pran obserwuje te scene, stojac przy schodach.

– Podejdz blizej, moje dziecko. Niech ci sie przyjrze. Pran postepuje naprzod. Khwaja-sara taksuje go wzrokiem.

– Kim jestes, Rukhsana? – pyta, sepleniac. – Chlopcem czy dziewczyna?

– Chlopcem.

– Naprawde? Jestes pewna? Spojrz na swoj stroj.

Zmieszany Pran omiata spojrzeniem burke spowijajaca jego cialo. I wtedy dostrzega cos strasznego. Na tacy miedzy miseczkami lezy dlugi, groznie zakrzywiony noz. Khwaja-sara podaza za przerazonym wzrokiem Prana, podnosi noz i przeciaga zagietym palcem po ostrzu.

– Nie mozecie mnie zmusic, zebym zostal – szepcze Pran chrapliwym glosem. – Chce stad wyjsc. Przywieziono mnie tu wbrew mojej woli.

To byl blad. Khwaja-sara zrywa sie na rowne nogi, szeleszczac jedwabnym sari, i zaczyna wymachiwac zakrzywionym nozem.

– Wola? – strzyka czerwonym sokiem betelu w twarz Prana. – W o l a?! Twoja wola sie nie liczy.

– Prosze…

– Nie masz prawa prosic! Jestes niczym, rozumiesz? Niczym! Hidzra wykonuje pare wypadow z nozem na wysokosci bioder. Jak na tak wiekowa istote, jest calkiem zwinny. Pod Pranem uginaja sie nogi.

– Spytam jeszcze raz – sepleni Khwaja-sara zlowrogo. – Kim jestes?

– Jestem Pran Nath… – zaczyna Pran i urywa, gdy Khwaja-sara wymierza mu policzek.

– Nie! – warczy. – Sprobuj jeszcze raz. Kim jestes?

– Jestem… – Kolejny policzek.

– Nie! Jeszcze raz!

Sytuacja sie powtarza, az Pran (ktory probowal odpowiedzi w rodzaju: „Blagam”, „Nie bij mnie”, a nawet „Rukhsana”) mamrocze w koncu: „Niczym”.

– Dobrze. A ja kim jestem?

– Khwaja-sara.

– Co za bezczelnosc! – Kolejne uderzenie w twarz.

– Nie wiem! Nie wiem!

– Teraz dobrze.

Pran jest zdezorientowany. To jak lekcja, tyle ze na odwrot. Dla Khwaja-sary im mniej wiedzy, tym wieksza madrosc.

– Pamietaj, jestes niczym. Niczym. A teraz, Rukhsana, ile jest plci?

– Dwie?

– Glupia! Tysiace! Miliony! – ozywiony Khwaja-sara zaczyna plasac po dachu niczym podstarzala tancerka. Smiertelnie przerazony Pran nie spuszcza oczu z ostrza noza poblyskujacego w swietle lamp.