Znachor - Dolega-Mostowicz Tadeusz. Страница 36

Pan Stanislaw udal, ze tej aluzji nie zrozumial, i baknal cos pod nosem zaglebiajac sie w lekturze. Natomiast pani Eleonora doszla do przekonania, ze z calej tej sprawy mozna wyciagnac korzysci pedagogiczne w stosunku do Leszka, i zabrala sie do pisania obszernego listu do jedynaka z dokladna relacja tudziez z wieloma apostrofami dydaktycznymi.

List ten zapewne wplynalby umoralniajaco na Leszka, gdyby go otrzymal. Niestety jednak, w tymze czasie gdy to arcydzielo matczynych uzdolnien wychowawczych znajdowalo sie w wagonie pocztowym pociagu pedzacego w strone Warszawy, adresat przewracal sie z boku na bok w wagonie sypialnym pociagu dazacego do Ludwikowa.

Przewracal sie i usnac nie mogl dlatego, ze wypelniony byl wyrzutami sumienia, ktore nie dawalo sie oszukac zadnymi pretekstami ni wykretami. Oczywiscie u wujostwa nudzil sie jak mops w szufladzie, lecz nudzil sie nie z przyczyn obiektywnych. Towarzystwo bylo liczne, mile i wesole, rozrywki urozmaicone i nieustanne, kobiety ladne, kuchnia wyborna, pogoda swietna. Powod nudy tkwil w nim samym. Po prostu tesknil.

Bylo to glupie i niepowazne, ze on, dojrzaly czlowiek, rozporzadzajacy zdrowym rozsadkiem, tesknil niczym sztubak za pensjonarka, za ta blondyneczka z malego sklepiku w malym miasteczku, tesknil mimo najskuteczniejszych autoperswazji, mimo nieodpartej argumentacji, mimo woli i postanowien. Wyjezdzal przecie z niezlomna decyzja wyplatania sie z niedorzecznych sentymentow i z gmatwaniny paskudnych, drobnych spraw, ktore z tych sentymentow wyrosly. Ledwie jednak podroz rozpoczal, opadly go inne mysli, osaczyly, otoczyly, nie dawaly spokoju ni wytchnienia.

Zamiast zniechecenia przychodzily nastroje zalosne, czule, rzewne, wyobraznia podsuwala fantastyczne sceny, w ktorych widzial zaplakana Marysie w ramionach tego samozwanczego rycerza Sobka, to znow lzona i poniewierana przez tlum prostakow albo tez odjezdzajaca w niewiadomym kierunku... w wytartym paletku, w smiesznym, prowincjonalnym kapelusiku, z ubozuchnym swoim dobytkiem w zniszczonej malej walizeczce.

Wizja byla tak wyrazna, ze az sie przerazil. Zerwal sie z lozka, ubral sie, zapakowal rzeczy, kazal obudzic szofera i odwiezc sie do Warszawy. Wujostwu zostawil list z wyjasnieniem, ze przypomnial sobie niezwykle wazna i terminowa sprawe.

W Warszawie do pociagu mial jeszcze dwie godziny czasu. Wloczac sie bez celu po Marszalkowskiej, zatrzymal sie przed jubilerska wystawa. Mimo woli dostrzegl piekny platynowy pierscionek z markiza z bladoniebieskich szafirow.

— To jest kolor jej oczu — stwierdzil z rozczuleniem i nie zastanawiajac sie nad tym, co robi, wszedl do sklepu.

Pierscionek nie byl zbyt drogi, jego zakup jednak pochlonal reszte gotowki, jaka pozostala w kieszeni Leszka po nabyciu biletu kolejowego.

Teraz, nie mogac usnac, wydobyl z kieszeni plaszcza pudelko i przygladal sie pierscionkowi. Dotychczas nigdy nie zrobil Marysi najmniejszego prezentu. Nawet nalezalo watpic, czy ona przyjelaby cokolwiek.

— Przyjelaby — blysnela mu w glowie mysl — gdyby to byl pierscionek zareczynowy.

I nagle poczul, ze serce przyspieszylo swoje tetno. Wyciagnal reke z pierscionkiem i wpatrywal sie w blyski kamieni.

— To jest moj pierscionek zareczynowy — powiedzial glosno.

Podniosl glowe i groznie rozejrzal sie po przedziale, jakby w oczekiwaniu czyjegos sprzeciwu. Lecz przedzial byl pusty, sciany milczaly, tylko firanki kolysaly sie lekko w takt pedu pociagu.

Ogarnal go od razu jakis blogi, do snu podobny spokoj. Teraz juz wiedzial, teraz juz nie bylo zadnych watpliwosci. Tak, ozeni sie z nia. Bedzie ja mial dla siebie, przy sobie juz na zawsze. Koniec tesknot, koniec niepokojow, koniec rozterek i cierpien.

Niech nazwa to szalenstwem! Nazwa przecie ci, ktorzy nie wiedza, jakim szalenstwem, jak beznadziejnym szalenstwem jest walka z miloscia!

I zbrodnia! Bo czyz wolno czlowiekowi wydzierac sobie z piersi najlepsze, najszlachetniejsze, najpiekniejsze uczucie? Kto wie, moze jedyne uczucie, ktore usprawiedliwia istnienie, ktore jest kwitnieniem duszy?... Zadeptac, zniszczyc to, wyprzec sie tego?... I w imie jakich racji?... By zyskac uznanie ludzi?... Co za glupota! Dla innych wyrzekac sie siebie, wyrzekac sie wlasnej najistotniejszej tresci, wlasnego pragnienia szczescia!

O, doskonale zdawal sobie sprawe z tych trudnosci i przeszkod, ktore spietrza sie na jego drodze. Nie ludzil sie ani przez chwile, iz na malzenstwo uzyska zgode rodzicow. Nie watpil, ze zrobia wszystko, by m»i uniemozliwic osiagniecie celu. Opinia publiczna, wszyscy znajomi i krewni zmobilizuja sie przeciw Marysi. Musi byc przygotowany na zawzieta walke.

Lecz walki tej sie nie bal. Przeciwnie. Podniecala go mysl, ze stanie sam przeciw wszystkim w obronie swego szczescia, swego i szczescia Marysi, ze przelamie przeszkody, ze wytrzyma ataki, ze zwyciezy, bo zwyciezyc musi.

W jego umysle rysowal sie juz plan kampanii. Widzial juz caly arsenal broni i podstepow, jakich uzyja przeciw niemu. Beda to grozby zerwania stosunkow, zapowiedz wydziedziczenia lub nawet rzeczywiste wydziedziczenie, zlosliwe zarty i podle oszczerstwa, sceny i awantury, spazmy i omdlenia, prosby i grozby. A zacznie sie od zamkniecia kasy. Przy stosunkach rodzicow nietrudno im bedzie zapobiec znalezieniu przez syna jakiejkolwiek posady.

— To nalezy wziac pod uwage — zastanawial sie.

Nic latwiejszego, jak stanac do walki z podniesiona przylbica i... przegrac. Lecz tu chodzi nie o sama walke, chodzi o zwyciestwo. Chodzi o to, by zostac na placu. Wprawdzie moglby po cichu spieniezyc swe osobiste rzeczy i uciec z Marysia gdzies na koniec swiata. Ona przyzwyczajona jest do biedy, on sie przyzwyczai. Jest mlody, gdzies przecie prace znajdzie. Ale taka ucieczka nie dalaby mu zadnej satysfakcji, umniejszylaby zdobyte szczescie. I dlatego nalezalo ja z gory wykluczyc.

Mial dosc zmyslu praktycznosci, by donkiszoterie, ktora czesto go pociagala, umiec odsunac na bok, gdy chodzilo o rzeczy wazne. Dlatego i teraz postanowil dzialac ostroznie, przezornie i w najglebszej tajemnicy.

Na razie nie chcial zreszta zaprzatac mysli przyszla strategia. Tak byl upojony odkryciem swoich prawdziwych pragnien, tak uszczesliwiony powzieciem decyzji, ze wszystko inne musialo przy tym malec, kurczyc sie, tracic na znaczeniu.

Zjawienie sie rozpromienionego i tryskajacego humorem Leszka wywolalo w Ludwikowie sensacje. Po pierwsze, nie spodziewano sie go tu wcale, po drugie, zbyt widoczna nastapila w nim zmiana. Bez sladu zniklo dawne rozdraznienie, gwaltownosc odruchow, obojetnosc dla spraw domowych i majatkowych, znudzenie.

— Co ci sie stalo, Leszku? — z uznaniem pytala pani Eleonora.

— Zmienilem sie, mamo. Jestem wprost innym czlowiekiem.

— Ciekawe, czy ta pomyslna faza dlugo potrwa.

— O, tak. — Usmiechnal sie tajemniczo. — Mam wrazenie, ze to ostateczna faza mego rozwoju. Widzicie, duzo przemyslalem i doszedlem do przekonania, ze juz czas zabrac sie do ustabilizowania sie, do roboty, do uporzadkowania sobie zycia i tak dalej.

Pan Czynski az podniosl oczy znad gazety.

— Czy to ma znaczyc, ze wreszcie zamierzasz zajac sie fabryka?

— Nie mylisz sie, ojcze!

— Wobec tego musze wyslac depesze dziekczynna do wuja. Czy w ich domu spotkales kogos, kto cie tak odmienil? Bylo tam, zdaje sie, duzo osob.

— O tak, bardzo duzo. Po prostu tlok. — Skinal glowa i dodal po namysle: — I w tym tloku spotkalem... siebie.

— Ach... i jakiez odniosles wrazenie z tego spotkania?

— Poczatkowo dosc przykre. Uslyszalem wiele krytycznych uwag, nie pozbawionych slusznosci. W koncu jednak przekonalem sie, ze mam do czynienia z czlowiekiem, ktory wie, czego chce. Obaj bylismy tym bardzo ucieszeni.

Pani Eleonora pochylila sie i pocalowala go w czolo.

— Gratulujemy wam obu, a przy sposobnosci i sobie.

— Dziekuje, mamo. Na gratulacje zasluzylem bardziej, niz przypuszczasz — odpowiedzial powaznie.