Znachor - Dolega-Mostowicz Tadeusz. Страница 45
— Ratuj ja pan, panie doktorze — ochryplym glosem odezwal sie znachor. Lekarz wzruszyl ramionami.
— Tu juz nic zrobic sie nie da. Zbadam to uszkodzenie... Hm... Oczywiscie... Zlamanie podstawy czaszki.
Nieruchome cialo zaczelo drgac.
— I uszkodzenie opon mozgowych — dodal. — Swiadcza o tym drgawki... Tak... Tu i cud nie pomoze. Macie lusterko?
Znachor podal mu kawalek rozbitego lustra. Doktor przylozyl je do rozchylonych ust rannej. Zaszlo lekkim oparem.
— No, coz. — Rozlozyl rece. — Jedyne, co moge zrobic, to dac jej zastrzyk na wzmocnienie serca. Ale to zupelnie beznadziejne.
Otworzyl walizke pelna blyszczacych narzedzi chirurgicznych. Znachor wpatrywal sie w nie jak urzeczony, wprost oczu nie mogl od nich oderwac.
Lekarz tymczasem napelnil szprycke przezroczystym, gestym plynem z ampulki i zastrzyknal go dziewczynie pod skore na przedramieniu.
— Szkoda zachodu — mruknal — lada chwila bedzie koniec.
I zwrocil sie znowu do Czynskiego, zabierajac sie do odwijania bandazy. Znachor dotknal jego lokcia.
— Panie doktorze! Niech pan ja ratuje.
— Glupi czlowieku! — Pawlicki odwrocil sie don z irytacja. — Jak ja mam ratowac?!
— To nawet panski obowiazek — ponuro odpowiedzial Kosiba.
— Nie wy mnie bedziecie uczyli obowiazkow. A i to wam jeszcze powiem, ze jezeli przez wasze opatrunki ten ranny dostanie zakazenia; to pojdziecie do ciupy. Rozumiecie? Nie macie prawa zajmowac sie leczeniem.
Znachor zdawal sie nie slyszec tego wszystkiego.
— Niech pan doktor zrobi jej operacje — powiedzial. — A nuz uda sie.
— Odczepcie sie, do licha! Po diabla tu operacja! I zwracajac sie do panstwa Czynskich, jakby biorac ich za swiadkow, zawolal:
— Trupa mam operowac?!... Tam jest zlamana podstawa czaszki. Odlamki kosci na pewno skaleczyly mozg. Najwiekszy geniusz chirurgiczny tu nie poradzi. No, i przeprowadzic trepanacje w dodatku w tych warunkach higienicznych...
Zrobil okragly ruch reka, wskazujac zakurzone peki ziol pod powala, kopcace lampki naftowe i smiecie na podlodze.
— Zebym mial takie narzedzia jak pan doktor — z uporem mowil znachor — to bym sam sprobowal...
— Wiec cale szczescie, ze ich nie macie. Predzej znalezlibyscie sie w kryminale — juz spokojniej odpowiedzial lekarz, zajety obmacywaniem szczeki mlodego Czynskiego. — Hm... rzeczywiscie zlamanie, zdaje sie, ze nic niebezpiecznego... Bez rentgena jednak nic nie jest pewne... Skaleczenia powierzchowne...
Sprawnie zdezynfekowal rane i nalozyl swoje bandaze. Z kolei zbadal reke i zobaczywszy na niej dwa ciecia, wybuchnal gniewem:
— Jak smieliscie to robic!... Jak smieliscie!... Pewno jakims brudnym kozikiem!...
— Kosc sterczala — tlumaczyl sie Kosiba — a noz wymoczylem we wrzatku... — Ja was naucze!... Za to juz odpowiecie!...
— To i odpowiem — z rezygnacja mruknal znachor. — A co mialem robic? — Na mnie czekac!
— Toz poslalem po pana doktora. Na szczescie zastali pana w domu, a co byloby, zeby nie zastali?... Mialem rannego bez pomocy zostawic?...
— I za to panu jestesmy wdzieczni — odezwal sie pan Czynski. — Ten czlowiek ma racje, doktorze.
— Zapewne — niechetnie zgodzil sie lekarz. — Istotnie moglo mnie nie byc w domu. Strzez nas tylko, Boze, od zakazenia.
Pan Czynski wydobyl z portfelu banknot i podal znachorowi.
— Macie tu za wasza pomoc. Kosiba potrzasnal glowa.
— Nie trzeba mi pieniedzy.
— Wezcie. Ze biednym pomagacie darmo, to slusznie, ale od nas mozecie wziac.
— Ja nie pomagam biednym czy bogatym, tylko ludziom. A temu paniczowi, to gdyby nie sumienie, to bym i wcale nie pomogl. Raczej on powinien byl zginac, a nie ta nieszczesliwa dziewczyna... Przez niego teraz umiera... Pan Czynska zwrocila sie do lekarza po francusku:
— Czy mozna juz przeniesc go do samochodu?
— Tak!... — odpowiedzial. — Zaraz zawolam ludzi. Tylko spakuje sie. Predko zebral rozlozone przybory opatrunkowe, zamknal walizke i wyszedl z nia przed dom. Przez okno Antoni Kosiba widzial, jak doktor wlozyl walizke do wozu. Wowczas zrodzilo sie postanowienie:
— Musze ja zdobyc!
Korzystajac z zamieszania, jakie wytworzylo sie podczas przenoszenia mlodego Czynskiego, znachor wyszedl na dwor. Drzwiczki auta byly otwarte, szofer stal po drugiej stronie. Wystarczyl jeden ruch i wycofanie sie z powrotem do chaty.
Nikt nie zauwazyl znikniecia walizki. W dwie minuty pozniej auto ruszylo ku Radoliszkom.
Znachor nie tracil czasu. Zamknal sie w izbie, w goraczkowym pospiechu poukladal na stole obok ,glowy Marysi zdobyte narzedzia, ustawil najblizej lampy, po czym z zachowaniem wszelkich ostroznosci ulozyl bezwladne cialo w dogodnej pozycji. Teraz przezegnal sie i przystapil do operacji.
Najpierw nalezalo zgolic wlosy nad karkiem. Na odslonietej skorze widniala wielka, sina plama. Obrzek byl nieznaczny.
Jeszcze raz przylozyl ucho do klatki piersiowej. Serce ledwie drgalo. Siegnal reka, wybral ostry, waski nozyk na dlugim trzonku. Spod pierwszego ciecia bluznela ciemna krew, wsiakajac w plocienne szmaty. Drugie, trzecie i czwarte... Pewne, szybkie ruchy jego rak odslanialy juz przyczepy miesni. Rozowobiala blysnela kosc czaszki.
Tak, doktor Pawlicki nie mylil sie, i kosc byla wgnieciona, popekana, a kilka drobnych odlamkow wnikalo pod jej powierzchnie naciskajac na mozg.
Przede wszystkim nalezalo usunac je z nieslychana ostroznoscia, by nie zadrasnac blony pokrywajacej mozg. Bylo to nad wyraz trudne i meczace. Tym bardziej ze cialo operowanej zaczelo drgac. Nagle drgawki ustaly.
— To juz koniec? — pomyslal znachor.
Lecz operacji nie przerwal. Nie mial czasu na zbadanie pulsu. Nie odrywal oczu od rany, nie widzial, ze za oknami, rozplaszczajac nosy o szyby, ludzie uporczywie przygladaja sie jego rozpaczliwym wysilkom.
Pialy juz pierwsze koguty, gdy skonczyl i zaszyl rane. Teraz przezegnal sie znowu i przylozyl ucho do klatki piersiowej: nie mogl jednak nic doslyszec.
— Zastrzyk! — blysnela mu mysl.
Latwo znalazl w walizce pudelko z ampulkami i strzykawke.
— To to samo, co doktor zastrzykiwal — stwierdzil.
Po nowym zastrzyku serce zaczelo poruszac sie juz doslyszalnie.
Wowczas Antoni Kosiba opadl ciezko na lawke, podparl glowe rekami i zaszlochal.
Siedzial tak nieruchomo moze godzine, moze dluzej, doszczetnie wyczerpany, polprzytomny. Potem wstal, by sprawdzic, czy serce Marysi bije. Ledwie wyczuwalne tetno nie wzmocnilo sie, lecz i nie slablo.
Powloczac nogami znachor zebral narzedzia, umyl je, ulozyl w walizce i po krotkim namysle zaniosl walizke do stodoly, w kacie odgarnal siano i wsunal jak najglebiej. Tu byla bezpieczna. Nie znajda jej, nie odbiora. A on, posiadajac ten skarb, o ilez latwiej, o ilez lepiej i predzej bedzie mogl przeprowadzic operacje, nawet tak trudne jak obecna.
— Jak ja doktor nazwal? — zastanowil sie. — Trepanacja czaszki... Tak, trepanacja... To jasne.
Znam przecie to slowo. Ze mi jakos dziwnie wylecialo z pamieci...
Wrocil do izby, zbadal puls Marysi, zgasil swiatlo i ulozyl sie w poblizu do snu, by moc byc w pogotowiu na kazde poruszenie sie rannej. Nie przewidywal zreszta takich mozliwosci.
Swiecilo juz slonce, gdy obudzil sie. Dobijano sie do drzwi. Wyszedl i zobaczyl komendanta posterunku z Radoliszek, przodownika Ziomka. Obok stal Mielnik i Wasil.
— Jak tam ta dziewczyna, panie Kosiba? — zapytal przodownik. — Zyje jeszcze?
— Zyje, panie przodowniku, ale Bog jeden wie, czy wyzyje.
— Musze zajrzec do niej.
Weszli do izby. Policjant przygladal sie przez chwile nieprzytomnej i skonstatowal:
— O przesluchaniu nie moze byc mowy. Ale od was wszystkich musze miec zeznania. Hm... Doktor Pawlicki zapowiedzial, ze powroci dzis wieczor i wystawi swiadectwo zgonu. Myslal, ze ona juz wczoraj...
— To doktor wyjechal? — zapytal znachor.
— Wyjechal przecie z mlodym Czynskim odwiezc go do miasta do szpitala. Podobno nic mu nie bedzie, ale nie moze mowic. Jedna ofiara nieprzytomna, druga pozbawiona mozliwosci poruszania ustami... I pomyslec, ze gdyby zbrodniarz sam nie przyznal sie, to moglby sobie bezpiecznie zwiac.