Znachor - Dolega-Mostowicz Tadeusz. Страница 57

i On jednak sam dobrze wiedzial. W Ludwikowie wszyscy wiedzieli, dokad panstwo jada i po co. Bo jakzeby inaczej? Sa prawa, ktore rzadza wszystkimi sercami jednakowo, przez wszystkich sa odczuwane i dla wszystkich zrozumiale.

Dluga, ciezka maszyna z rownego goscinca zjechala w boczna droge. Tu liczne sanie ladowane zbozem pofalowaly jezdnie w glebokie wyboje i trzeba bylo jechac wolno, ostroznie. Jaskrawe swiatla reflektorow slupem blekitnej jasnosci wodzily z dolu do gory, wywolujac, wyczarowujac z pustki niespodziewane sylwetki olch, porosnietych sniezna okiscia, czarne maczugi wierzb, czubate cienkimi galazkami, wreszcie spadziste dachy zabudowan Prokopa i stalaktyty sopli lodowych, zwisajace zmarzniete kaskada.

Snieg ustal i szofer juz z daleka zobaczyl stojace przed mlynem sanki ludwikowskie.

— Nasze konie przed mlynem — powiedzial, nie odwracajac sie.

— Chwala Bogu, ze sa tu jeszcze — pomysleli oboje panstwo Czynscy. Blask reflektorow wywolal z domu stangreta, ktory okrywszy konie derami, sam grzal sie w kuchni przy piecu, oraz starego Mielnika, ktory uwazal za swoj obowiazek powitac ludwikowskich panstwa.

— Syn wasz, panoczku — oznajmil — jest tu w przybudowce u panny Marysi. Pozwolcie, przeprowadze.

— Dziekuje, Prokopie! — powiedzial pan Czynski, a wziawszy pod reke pania Eleonore, szepnal: — Pamietaj, Elu, ze chcac serce pozyskac, trzeba cale serce okazac.

— Wiem, moj dobry przyjacielu. — Scisnela jego ramie. — I nie obawiaj sie. Przelamala juz w sobie, w glebi duszy pogodzila sie z tym, co jeszcze tak niedawno uwazalaby niemal za pohanbienie. Oto drugi raz w zyciu los zmusil ja do przestapienia tych progow. Jakies fatum znowu odwrocilo kolo i znowu zatrzymalo sie w groznej chwili, w momencie niepokoju i niepewnosci przed chatka o malych, kwadratowych okienkach.

Na pukanie do drzwi Leszek mocnym, pewnym, moze nawet wyzywajacym glosem odpowiedzial:

— Prosze wejsc!

Juz przed paru minutami uprzedzily go o przybyciu rodzicow swiatla reflektorow. Wiedzial, ze to oni. Ale nie wiedzial, z czym tu przyjda. Totez zerwal sie i stanal przed Marysia jakby chcac ja zaslonic przed zblizajacym sie niebezpieczenstwem. Twarz mu sie sciagnela i przybladla. Zacisnal zeby, gdyz usta mial pelne slow ostrych, gwaltownych, bezlitosnych. I czekal.

Drzwi otworzyly sie. Weszli. Trwalo to moze sekunde, gdy tak zatrzymali sie przy progu, lecz juz ich zrozumial. Na twarzy ojca byl dobry, cichy usmiech, oczy matki byly zaczerwienione od lez, a usta jej drgaly.

— Synku moj! — szepnela prawie bezdzwiecznie. Rzucil sie jej do rak i zaczal je calowac porywczo.

— Mamo! Mamo!...

W tych dwoch stlumionych wzruszeniem okrzykach zawarlo sie wszystko: i bol, i wyrzuty, i nadzieja, i zal, prosba o przebaczenie i przebaczenie samo. Cale dzieje cierpien obojga, walk wewnetrznych, wzajemnych oskarzen i dojmujacych trosk, okrutnych postanowien i najtkliwszych rozczulen, zamknely sie w tych dwoch slowach: synku, mamo, w tych wyrazach, ktorymi pisane sa najtrwalsze traktaty, najbardziej niewzruszalne przymierza, najswietsze konkordaty.

Padli sobie w objecia, juz nic nie mowiac, juz nic nie myslac, juz niczego nie pragnac poza tym jednym, by to, co w nich odzylo tak olsniewajaca prawda, juz nigdy nie uleglo najmniejszemu przycmieniu.

Pani Czynska ochlonela pierwsza i odezwala sie cieplo:

— Pozwol, Leszku, niechze poznam twoja przyszla zone.

— Mamo! Przyjrzyj sie tej najbardziej kochanej dziewczynie na swiecie... Kochanej jeszcze nie tak mocno, jak na to zasluguje.

Marysia stala z opuszczonymi oczami, zmieszana i oniesmielona.

— My z ojcem — powiedziala pani Eleonora — dodamy nasze uczucia do twoich, synu, a wowczas moze jakos sie to zrownowazy. Zblizyla sie do Marysi, objela ja i pocalowala serdecznie.

— Jestes sliczna, moje dziecko, a wierze, ze twoja mloda duszyczka jest rownie piekna. Mam nadzieje, ze zaprzyjaznimy sie i ze nie zechcesz uwazac mnie za swoja rywalke, chociaz obie kochamy jednego chlopca.

Zasmiala sie i poglaskala zarumienione policzki dziewczyny.

— Spojrz na mnie, chce popatrzec w twoje oczy, by sprawdzic, czy bardzo go kochasz.

— Och, jak bardzo, prosze pani! — cicho powiedziala Marysia.

— Nie jestem dla ciebie, drogie dziecko, pania. Chce byc twoja matka. Marysia pochylila sie i przywarla ustami do rak tej wynioslej damy, ktora tak niedawno byla dla niej obca, surowa pania, grozna i niedosiegalna, a ktora teraz miala prawo nazywac matka.

— Pozwolze i mnie — pan Czynski wyciagnal do Marysi obie rece — bym podziekowal ci za szczescie naszego syna.

— To ja dzieki niemu jestem szczesliwa! — usmiechnela sie wreszcie nieco osmielona Marysia.

— Spojrzcie tylko, jaka ona piekna! — zawolal z egzaltacja Leszek, ktory dotychczas przygladal sie calej scenie w jakims radosnym oslupieniu.

— Winszuje ci, chlopcze! — poklepal go po ramieniu ojciec.

— Jest czego, prawda? — Leszek zarozumiale potrzasnal glowa. — Ale wy jej jeszcze nie znacie. Gdy ja poznacie tak jak ja, zobaczycie, ze to prawdziwy klejnot, ze to jest wprost ucielesniony cud!

— Leszku! — zasmiala sie Marysia. — Jak ci nie wstyd tak klamac! Po takiej reklamie panstwo beda doszukiwali sie we mnie bodaj czegokolwiek na jej uzasadnienie. Tym przykrzejsze bedzie rozczarowanie, gdy sie okaze, ze jestem prosta i glupiutka dziewczyna...

— Twoja skromnosc — przerwala pani Czynska — jest juz duza zaleta.

— To nie jest skromnosc, prosze pani. — Marysia potrzasnela glowa. — Prosze nie myslec, ze ja nie zdaje sobie sprawy z tego, czym jestem i jak bardzo trudno mi bedzie, ile wysilku, ile trudu bedzie mnie kosztowalo przynajmniej o tyle zblizyc sie do poziomu i Leszka, i panstwa, i ich swiata, by w nim nie razic i nie zawstydzac Leszka moimi brakami wyksztalcenia i wychowania. Przyznaje sie otwarcie, ze boje sie tego, ze nie wiem, czy temu podolam. A jezeli odwazylam sie na to, jezeli pomimo wszystko zdecydowalam sie na wszelkie mozliwe... zawody... na upokorzenia... to tylko dlatego, ze tak bardzo go kocham...

Mowila szybko, nie patrzac na nich, a jej przyspieszony oddech swiadczyl, ze wypowiada najglebiej nurtujace ja mysli.

Leszek powiodl triumfujacym wzrokiem po twarzach rodzicow, jakby mowil:

— Widzicie, jaka wybralem dziewczyne?!

— I jezeli jestem dzis taka szczesliwa i taka dumna, ze mam zostac jego zona — ciagnela Marysia — to bynajmniej nie dlatego, ze kazda uboga dziewczyna sklepowa marzy o wyjsciu za maz za bogatego i wytwornego mezczyzne. Wprawdzie ciesze sie, ze on, znajac tyle swietnych panien dorownujacych mu i majatkiem, i pozycja, wybral mnie, nikomu niepotrzebna sierote, ale jestem szczesliwa i dumna tylko dlatego, ze to wlasnie on, najszlachetniejszy i najlepszy czlowiek, jakiego znam.

Pani Czynska przygarnela ja do siebie.

— Rozumiemy cie, kochane dziecko. I tym bardziej gotowismy cie zapewnic, ze potrafilismy juz ocenic uczciwosc twoich intencji. Badz tez przekonana, ze nie tylko nie spotkaja cie wsrod nas zadne przykrosci, lecz znajdziesz otwarte serca i najzyczliwsza pomoc we wszystkim. Nie mow tez nigdy wiecej, ze jestes sierota, gdyz od dzisiejszego dnia masz nas, kochane dziecko, i dom, ktory odtad stal sie rowniez i twoim domem.

Marysia znowu pochylila sie do jej rak, by je ucalowac i by ukryc lzy, ktore zakrecily sie w oczach.

— Taka pani dobra — szepnela. — Nawet nie wyobrazalam sobie, za pani jest taka dobra... mamo.

Pan Czynski, jakkolwiek rowniez przejety, usmiechnal sie pod wasem i chrzaknal:

— No, a teraz — powiedzial — skorosmy o istnieniu naszego domu przypomnieli, byloby, sadze, najlepiej, bysmy don wszyscy pojechali. Pomozemy Marysi spakowac jej lary i penaty i zabieramy j a do Ludwikowa.

— Oczywiscie! — przytaknela pani Eleonora. — Nie ma zadnego powodu, by zostawala tu dluzej.

Marysia zarumienila sie znowu, a Leszek powiedzial: