Znachor - Dolega-Mostowicz Tadeusz. Страница 9
Komisarz Gorny zastanawial sie juz nad rozeslaniem listow gonczych za Beata Wilczurowa, gdy nagle nowe odkrycie pchnelo sledztwo na inne tory.
Mianowicie podczas periodycznej rewizji dokonanej u jednego z paserow na ulicy Karmelickiej, wsrod wielu rzeczy, pochodzacych z kradziezy czy rabunku, znaleziono czarne palto, marynarke i kamizelke wyjatkowo duzych rozmiarow. Chociaz etykietki krawca byly odprute, z latwoscia dalo sie odszukac zaklad krawiecki, gdzie zostaly uszyte, i ta droga stwierdzono, ze nalezaly do zaginionego profesora. Przycisniety do muru paser zeznal, iz nabyl to od niejakiego Feliksa Zubrowskiego.
Zubrowski, wbrew przypuszczeniom komisarza, nie byl nigdy notowany za jakiekolwiek przestepstwa. Mieszkal na Przywislnej z zona i czworgiem dzieci, z zawodu byl piaskarzem i zeznal, iz krytycznego dnia ubranie znalazl na brzegu, gdy z rana wracal z libacji. Kilku swiadkow, moze niezbyt godnych zaufania, ustalilo jego alibi. W kazdym razie niczego mu nie bylo mozna udowodnic i Zubrowskiego po trzech dniach wypuszczono z aresztu. Za jego niewinnoscia przemawialo to, ze Wisla w tym miejscu byla gleboka, a samobojstwo profesora Wilczura nader prawdopodobne.
W nastepnych dniach przeszukano koryto rzeki na przestrzeni kilku kilometrow — bez skutku. Do prosektorium szesc razy sprowadzano sluzbe z Alei Bzow i prezesa Wilczura, by rozpoznali niezidentyfikowane zwloki, lecz wlasciwie bylo to zbedne: zaginiony profesor mial rzucajacy sie w oczy wzrost okolo metra dziewiecdziesieciu centymetrow i wazyl prawie sto kilogramow.
Jeszcze nie znalezlismy trupa — zrezygnowanym glosem mowil komisarz Gorny — moze wyplynie na wiosne. Wisla ma wiele dolow i nieraz zdarza sie, ze dopiero po kilku miesiacach wyrzuca zwloki.
— Wiec pan potwierdza moje obawy? — pytal prezes, o — Bardzo wiele okolicznosci przemawia za samobojstwem. Na wszelki Wypadek rozeslalem odbitki fotografii profesora do wszystkich posterunkow policyjnych.
— Wiec jednak dopuszcza pan ewentualnosc utraty pamieci? — Jezeli mam byc szczery, nie wierze w to. Poki jednak zwloki nie wyplyna, nie wolno mi zaniedbac i tej mozliwosci. Z tej samej racji nie zaniechalem tez hipotezy o morderstwie. Chociaz mam niemal pewnosc, ze moze byc mowa tylko o samobojstwie. To pewne. Wyszedl z domu oszolomiony nieszczesciem i dlatego nie powzial jeszcze zadnej decyzji. Chodzil zapewne dlugo po miescie, moze pil dla zalania robaka...
— Nigdy nie pil — przerwal prezes.
— Tak czy owak, postanowil z soba skonczyc. Bo ktoz mialby go zabic?... Bandyci?... Musialoby byc co najmniej trzech albo czterech, by po cichu dac mu rade. To przeciez byl czlowiek wyjatkowej sily fizycznej. A strzaly?... No, niewykluczone, ale strzelanina zawsze kogos zwabi i z uprzatnieciem trupa trzeba bardzo sie pospieszyc. Na palcie zas i na marynarce nie ma Najmniejszego sladu krwi. Pozostaje jeszcze wciagniecie w pulapke i zabojstwo w zamknietym lokalu. Zabojstwo zatem z premedytacja. Otoz komu moglo na tym zalezec, kto na tym zyskiwal?... Nikt. Profesor nie zostawil testamentu. Z samego prawa wszystko, co mial, przechodziloby na corke i zone. Pan prezes jednak zapewnia, ze wdowa jest najbardziej bezinteresowna kobieta na swiecie. Pozostaje jeszcze jej amant, ktoremu, sadzac z jego powierzchownosci, nie musialo powodzic sie najlepiej. Ale i to jest wiecej niz watpliwe. Gdyby chcial zdobyc pieniadze, potrafilby namowic profesorowa do zabrania gotowki, futer i bizuterii. Stanowilo to przecie kwote nie do pogardzenia, jakies, pobieznie liczac, siedemdziesiat tysiecy. A kochajaca kobiete spryciarz do wszystkiego zdola namowic. — Watpie. Beata miala zasady...
— Panie prezesie, jako doswiadczony sedzia wie pan lepiej ode mnie, ze gdzie u kobiety zaczyna sie milosc, tam koncza sie wszystkie zasady. Ale za niewinnoscia tej pary przemawiaja i inne rzeczy. Wiec primo: nie uciekliby, bo to tylko przeciw nim musialoby zwrocic podejrzenie. Secundo: zglosiliby sie po zaginieciu profesora. Cala prasa przeciez trabila. A chyba byliby ostatecznie glupi sadzac, ze policji wczesniej czy pozniej nie udaloby sie odnalezc, gdyby uwazala ich za sprawcow zbrodni. Grajac na tak wielka stawke jak spadek po profesorze, zjawiliby sie w kilka dni, a tu juz drugi miesiac mija. Musza miec czyste sumienie.
— I ja tak sadze.
— A jeszcze i to! Z doswiadczenia wiem, ze zbrodniarz nie umie prawie nigdy zdobyc sie na cierpliwosc. Kazdemu z nich pilno osiagnac to, co pobudzilo go do przestepstwa. I zawsze wybiera taktyke krecenia sie pod nosem policji. Pewniejszy sie czuje, gdy swieci obecnoscia, niz kiedy chowa sie w cien, co moze nan sciagnac podejrzenia.
— To prawda.
— Niewatpliwa. Rozpatrywalem jeszcze jedno rozwiazanie. Zabojstwo przypadkowe. Powiedzmy, ze profesor odnalazl ich i podczas scysji zostal zabity. W takim wypadku znowuz musimy wziac pod uwage, ze profesor byl silaczem i ze na jego ubraniu nie bylo ani krwi, ani sladow wywabiania ewentualnych plam krwawych. Niepodobna zas przypuscic, by ow szczuply i dosc cherlawy mlodzieniec zdolal zabic takiego olbrzyma bez uzycia broni. Dlatego wlasnie nie staje na glowie, by ich odszukac.
Prezes przytaknal.
— Moze i lepiej byloby, gdybysmy ich nie znalezli... Przynajmniej do czasu, az sprawa ostatecznie sie wyjasni.
— Moze i lepiej — przyznal komisarz.
Zreszta nic innego nie mogl powiedziec, bo dotychczas policja nie mogla wpasc na najmniejszy slad po Beacie Wilczurowej, jej corce i po owym nieznanym czlowieku.
Mijaly miesiace, a w ustawicznej karuzeli, jaka jest zycie kazdego wielkiego miasta, stopniowo zapomniano o profesorze Rafale Wilczurze i o jego tajemniczym zniknieciu. Folialy akt sledztwa z wolna pokrywal w szafach urzedowych kurz. Plotem spietrzyly sie na nich stosy spraw nastepnych. Az po roku zapakowano je w skrzynie i przewieziono do archiwum.
Zgodnie z prawem, do zarzadzania majatkiem nieobecnego Sad wyznaczyl kuratora, a mecenas Szrenk, ktoremu te funkcje powierzono, nie mial powodu do narzekania na nia. Pensja plynela stale, pracy zas bylo niewiele. Wille w Alei Bzow wydzierzawil, kapitaly umiescil w papierach pupilarnych, kierownictwo lecznicy powierzyl nader uzdolnionemu i budzacemu pelne zaufanie doktorowi Dobranieckiemu, najblizszemu wspolpracownikowi zaginionego.
W lecznicy zreszta wszystko szlo dawnym, jeszcze przez profesora Wilczura ustalonych trybem. W ciagu paru miesiecy wykonczono nowy pawilon, a naplyw pacjentow, ktory dosc powaznie sie poczatkowo zmniejszyl, wrocil do swojej normy. Zmiany zaprowadzone przez doktora Dobranieckiego byly niewielkie. Tyle tylko, ze skasowano owe bezplatne miejsca dla niezamoznych dzieci i ze kilka osob z personelu ustapilo, bez szkody zreszta dla instytucji. Pierwszy z racji owych dzieci po dosc nieprzyjemnej sprzeczce z szefem zglosil dymisje asystent doktor Skorzen, po nim zwolniono buchaltera Michalaka i sekretarke, panne Janowiczowne, ktora rzadzila sie jak szara ges i pozwalala sobie wtracac sie w zarzadzenia doktora Dobranieckiego, a przy tym draznila go sposobem bycia, pozbawionym dostatecznej dozy szacunku.
Jej zachowanie sie razilo tym bardziej, ze nowy zwierzchnik w ogole nieco zaostrzyl dyscypline w lecznicy, gdzie dotychczas panowal nastroj zbyt patriarchalny. Jednoczesnie jego osobista pozycja, nie tylko w zarzadzanej instytucji, podniosla sie powaznie. Nowe wybory w Kole Chirurgow przyniosly mu tytul prezesa, a w rok pozniej otrzymal katedre po zaginionym, z tytulem profesorskim, bedac zas wysoce uzdolnionym lekarzem i dzielnym czlowiekiem, stopniowo, lecz stale dochodzil do majatku i slawy.
Z biegiem lat nazwa „Lecznicy Prof dra Wilczura” stawala sie coraz bardziej nieuzasadnionym anachronizmem. Totez nikogo nie zdziwilo, gdy w koncu za zgoda kuratora nazwe te zmieniono na „Lecznice im. Prof. dra Wilczura”. W zwiazku z tym wyszla z druku dosc obszerna biografia piora prof. dra K. Dobranieckiego pt. „Prof. Rafal Wilczur — genialny chirurg”.