Noc Ognistych Demonow - Hitchcock Alfred. Страница 13
– Poprosze o kluczyk.
– Nie mam.
– A gdzie jest, do diabla? – rzucil juz mniej uprzejmie Spine.
– Zostawilem go u stryjka – odpowiedzial Pete z przepraszajacym usmiechem. – Nie przewidzialem, ze bedzie panu potrzebny.
– Nazwisko i adres! A jesli sklamiesz, juz jest po tobie.
– Sierzant Mat Wilson. Posterunek policji w Rocky Beach, Longside Drive 1236 – wyrecytowal Pete.
– Kasujemy gnojka? – zapytal wyzszy bandzior.
– Jeszcze nie teraz – powiedzial Spine. – Dam mu szanse.
– Wreczyl Pete'owi dlugopis i kartke. – Pisz do stryja, zeby wydal klucz okazicielowi.
– Przydalaby sie wolna reka.
Na znak Spine'a wyzszy rozcial tasme i poluzowal pasek. Gdy Pete skonczyl pisac, znow go zwiazano i oklejono.
– Bierz moj woz i jedz tam – powiedzial Spine do nizszego.
– Jesli cos pojdzie nie tak, dzwon z komorki.
– Zanim zdechniesz, obejrzysz wlasne flaki – przyrzekl Pete'owi wyzszy, celujac mu w brzuch szpicem rzeznickiego noza.
Pete mial pewnosc, ze nie sa to obiecanki-cacanki. Jego jedyna nadzieja bylo to, ze Mat Wilson, policjant zaprzyjazniony z Trzema Detektywami, po przeczytaniu dziwnego listu od Pete'a: Stryjku! Wydaj okazicielowi kluczyk, ktory u ciebie zostawilem. Pozdrowienia dla Jupe'a i Boba. Twoj Pete Crenshaw – nabierze podejrzen i zatrzyma doreczyciela oraz przekaze wiadomosc Jupiterowi. Czy wlasnie tak bedzie? A jesli nie?
Pete nie mial najmniejszej ochoty na ogladanie swoich wnetrznosci.
Para drabow wepchnela go do ciemni. W zamku zgrzytnal klucz. W mdlym czerwonawym swietle nieoslonietej zarowki Pete'owi zaczely sie jawic jakies zlowieszcze cienie, dobiegac szepty i szelesty. Chyba sie bal. Z minuty na minute bardziej. Nie musial ukrywac tego przed soba.
Zalowal, ze nie posluchal Jupe'a i nie wzial Boba jako obstawy. On, zawsze taki ostrozny.
Bob przelatywal palcami po klawiaturze komputera, usilujac przeniknac do bazy danych koncernu “Stock Industries”. Kiedy dotarl tam w koncu, zlamawszy kombinacje szyfrowa, dowiedzial sie jedynie, ze program BLEKITNA DOLI NA realizuje konsorcjum utworzone przez GRUPE KAPITALOWA. O samej GRUPIE KAPITALOWEJ nie bylo zadnych informacji.
– Gdzies musza byc – powiedzial Jupe.
– Tylko gdzie? – mruknal Bob.
– To, ze ich nie ma, tez daje do myslenia – zauwazyl Jupe. – Ale nam potrzebne sa konkrety. Sprobuj znalezc bank, w ktorym “Stock Industries” ma swoje konto.
To nie bylo trudne. Koncern Waltersa wspolpracowal z First National Banking System.
– Sprobuj tam wejsc – poradzil Jupiter.
Bob rozpoczal procedure od samego poczatku. Kiedy dotarl do bazy danych First National, byl juz spocony jak myszka, a czekalo go najtrudniejsze: wlamanie do wykazu klientow, strzezonego przez zapory kodow slownych i liczbowych. Przemyslny sposob, opracowany przez Boba a polegajacy na wprzegnieciu komputera w tworzenie i przymierzanie kombinacji slowno-cyfrowych, zdal w koncu egzamin. Padaly kolejne zapory. Wreszcie monitor wyswietlil liste klientow banku i programy przez niego finansowane.
Bob zapytal o “Blekitna Doline”. Taki program w wykazie nie figurowal. Nie bylo rowniez “Budowy elektrowni”. Program objawil sie dopiero po wprowadzeniu hasla “Inwestycja termojadrowa”.
Inwestorow bylo kilkunastu, ale tylko drobnych – po dwa, trzy procent udzialu. Na pierwszym miejscu, jako glowny udzialowiec przedsiewziecia, figurowal koncern “Stock Industries”: siedemdziesiat piec procent udzialow i wielka suma zainwestowana w przedsiewziecie, zwlaszcza na wykup gruntow w Blekitnej Dolinie.
– No to jestesmy w domu – stwierdzil Jupe. – Poszukaj wsrod inwestorow koncernu prasowego “Los Angeles Sun”.
Bob popracowal przy klawiaturze, przelecial wykaz od gory do dolu.
– Nie figuruje – powiedzial. – Nie ma nawet konta w First National.
– W takim razie glownym i jedynym przeciwnikiem Morgana jest sam John Walters. Nie ma powaznej grupy kapitalowej, a Walters tylko udaje zyczliwego posrednika. Zrob wydruk “Inwestycji termojadrowej”.
Po paru minutach z drukarki wyplynal spis inwestorow z ich udzialami. Tereny wykupione w Blekitnej Dolinie mialy stanowic wylaczna wlasnosc “Stock Industries”.
Jupiter w zadumie skubal dolna warge. Krag podejrzanych zawezil sie do dwoch osob. Pierwsza byl John Walters. Druga… maz jego siostry, Martin Morgan. Bylby to majstersztyk: toczyc boj z “grupa nacisku”, w ostatniej chwili oczyscic sie z pomowien i triumfalnie wygrac wybory, a potem zapomniec o przyrzeczeniach danych wyborcom i pozwolic “Stock Industries” na dewastacje Blekitnej Doliny.
Efektowna i logiczna hipoteza. Poparta zalozeniem, ze w rodzinie takie sprawy zalatwia sie po cichu: Martin Morgan nie musi miec udzialow w przedsiewzieciu, lapowek sie nie rejestruje, ze szwagrem mozna nie spisywac nawet sekretnej umowy.
Morgan musialby byc wspanialym aktorem. A dlaczego by nie? Posluzenie sie Trzema Detektywami dla oczyszczenia sie z zarzutow to doskonaly pomysl.
Rozum dyktowal Jupiterowi, ze jest na wlasciwym tropie.
Intuicja naszeptywala, ze Martin Morgan to porzadny czlowiek.
A bo to mozna wiedziec, do czego sa zdolni politycy? Zawsze wygladaja na porzadnych ludzi, kochajacych swoj narod i pragnacych mu sluzyc. Pozniej okazuje sie, i to dosc czesto, ze najbardziej kochaja siebie, a narod powinien uslugiwac im. Sa wyjatki. Intuicja naszeptywala, ze nalezy do nich Morgan. Ale mogla sie mylic.
Skubanie dolnej wargi przerwal Jupe'owi Bob, przypominajac, ze Pete sie spoznia. Mial tu byc godzine temu albo zadzwonic z redakcji “Los Angeles Sun”, ze jest tam ze Spine'em, gotowym przyznac sie do falszerstwa.
Jupe zadzwonil do Pete'a na komorke. Operator poinformowal, ze abonent jest poza zasiegiem sieci lub ma wylaczony aparat, i zaproponowal poczte glosowa.
– To dziwne – mruknal Bob. – Pete nie wylaczylby komorki. I nie moze byc daleko. Chyba ze w telefonie wyczerpala sie bateria.
– Wykluczone – powiedzial Jupe. – Wczoraj wieczorem je ladowalismy.
– Pertraktacje ze Spine'em moga sie przeciagac – wyrazil przypuszczenie Bob. – Pete nie odbiera telefonu albo go wylaczyl.
– Hm… – sapnal powatpiewajaco Jupiter.
W tym momencie zadzwonil w przyczepie zwykly telefon. Jupe szybko siegnal po sluchawke. Poznal glos sierzanta Wilsona.
– Jupiter Jones? Mam dla was zagadke do rozwiazania. Dziesiec punktow za objasnienie, jaki stopien pokrewienstwa laczy mnie z Pete'em Crenshawem. Wlasnie dostalem od niego liscik, w ktorym tytuluje mnie stryjkiem i prosi, zeby wydac doreczycielowi listu jakis klucz.
– Gdzie jest ten doreczyciel?! – wykrzyknal Jupe.
– Czeka w dyzurce – powiedzial Mat Wilson. – Mysli, ze poszedlem po ten klucz. Dzwonie z sasiedniego pokoju.
– “Stryj” to sygnal, ze z Pete'em dzieje sie cos zlego – powiedzial szybko Jupe. – Prosze zatrzymac doreczyciela.
– Zaczekaj przy telefonie. – Jupe uslyszal kroki: oddalajace sie, potem zblizajace, a nastepnie zdenerwowany glos sierzanta: – Facet uciekl!