Zwyczajne zycie - Chmielewska Joanna. Страница 12
Kapral Krzysztof Cegna byl mlody i pelen zapalu. Swoje obowiazki traktowal powaznie, na zaocznych kursach robil mature i nade wszystko w swiecie pragnal dostac sie pozniej do szkoly oficerskiej. Jeszcze pozniej zas rozwiklywac najbardziej skomplikowane sprawy i dokonywac nadludzkich osiagniec w Komendzie Glownej. Byl zdania, ze nienaganne pelnienie obowiazkow sluzbowych i zapal, okazywany przy kazdej sposobnosci, to za malo, zeby moc dzieki nim liczyc na rychla realizacje planow. Marzyl o jakiejs okazji, ktora pozwolilaby mu sie odznaczyc, wyroznic, udowodnic, ze sie nadaje, ze w zupelnosci zasluguje i na te szkole oficerska, i na Komende Glowna, i gotow byl na najwieksze wysilki i poswiecenia. Zaslyszanymi po drugiej stronie bramy slowami zainteresowal sie gwaltownie; ostroznie podszedl blizej, a w sercu niesmialo piknela mu jakas nadzieja.
– Nawet gdybysmy przysiegaly na kleczkach, ze nikomu nie powiemy, to tez na nic, bo nam nie uwierza – ciagnela grobowo Tereska. – Szczegolnie, ze potem, jak juz popelnia te zbrodnie, milicja bedzie ich szukac i tylko my mozemy ich rozpoznac. Ja bym sama siebie zabila na ich miejscu.
– Boze, Boze! – jeknela rozpaczliwie Okretka. – Czy ty jestes pewna? Przeciez to idiotyczne. Moze jednak zrezygnuja?
– Przestan sie glupio ludzic. Sama slyszalas, wszystko maja ustalone, ofiare i czas, i miejsce. Moga uwazac, ze im sie uda i tamten jakis, i my, mordercy zawsze uwazaja, ze im sie uda, bo inaczej zaden by nie mordowal. Trzeba cos zrobic.
– Co?
– Nie wiem.
– Milicja! – jeknela niepewnie Okretka i Krzysztof Cegna za parkanem drgnal nerwowo. – Moze trzeba isc na milicje?
– Nie wiem – odparla Tereska z posepna niechecia. – Na milicje to jakos glupio. Przesada. W koncu oni jeszcze nic nie zrobili, dopiero planuja. Nie jestem pewna, czy o takim czyms powinno sie zaraz donosic milicji. Wtracimy sie niepotrzebnie i po co nam to?
– No wiec co? Sama mowisz, ze nas tez planuja! Mamy sie pozamykac w piwnicy i przestac wychodzic z domu, az popelnia te zbrodnie i az milicja ich zlapie? W mojej piwnicy jest okropnie wilgotno!
– W naszej jest sucho. Nie da rady, musimy chodzic do szkoly, i musimy leciec do tych ogrodnikow. Alesmy sie glupio nadzialy, nie ma co. Nie wiem, czy nie lepiej siedziec cicho i udawac, ze o niczym nie wiemy, zadna sila na swiecie nie udowodni nam, ze pamietamy, co oni mowili. A oni sie przekonaja, ze nic sie nie dzieje, my siedzimy cicho i moze nam dadza spokoj?
Krzysztof Cegna po drugiej stronie parkanu nie mial pojecia, co zrobic. Po glowie blakala mu sie zaslyszana, czy moze przeczytana gdzies opinia, ze zadaniem milicji powinno byc zapobieganie przestepstwom, nie zas jedynie sciganie zbrodniarzy, ktorych ofiary przyklaskuja temu z tamtego swiata. Ujrzal przed soba upragniona mozliwosc odznaczenia sie chwalebnym czynem i przyblizenia ku zyciowemu celowi, i kategorycznie postanowil nie popelnic zadnego bledu. W glosie Tereski, powatpiewajacej w sens udania sie z donosem do wladz, uslyszal ton niechetnego protestu, dalsze jej slowa zas zaniepokoily go nad wyraz. Zrozumial, ze nie nalezy tu dzialac wprost, moze to bowiem miec niepozadane skutki, i trzeba dzialac podstepem.
Tereska westchnela gleboko, oderwala plecy od bramy i ruszyla w dalsza droge ku domowi. Okretka, powloczac nogami, ruszyla za nia.
– A tak porzadnie wygladali w pierwszej chwili! – powiedziala z rozzaleniem.
– Oszalalas chyba, przeciwnie, wcale nie porzadnie! Podejrzanie! Widzialas, jaki mieli wyraz twarzy! Ten goly byl taki uprzejmy, ze az sie niedobrze robilo. Musimy uwazac. Sluchaj, oni nie wiedza, gdzie mieszkamy, mozliwe, ze beda probowali nas wysledzic.
– Przeciez nie wyszli za nami?
– Skad wiesz? Diabli wiedza, gdzie tam byla furtka, mogli wyjsc furtka i akurat nas zobaczyc. Na wszelki wypadek powinnysmy wrocic do domu kluczac. Ja pojde od strony ogrodow i przejde przez parkan, nie, przez dwa parkany. Wejde do Olszewskich, a dopiero od nich do nas. A ty… czekaj. Ty im zginiesz z oczu przy tym sadzie na skrzyzowaniu, wleziesz przez dziure do sadu i przejdziesz kolo tych drewnianych bud.
– One sa ogrodzone.
– No to co? Nie przeleziesz przez ogrodzenie? Tam sa drzewa, nikt cie nie bedzie widzial i znajdziesz sie od razu na waszym podworzu! Musimy tak zrobic, nie mozemy sie glupio narazac.
Okretka jeknela bolesnie, niespokojnie rozejrzala sie dookola i nagle gwaltownym ruchem przysunela sie do Tereski.
– Sluchaj, za nami ktos idzie! Nie ogladaj sie! O Boze, uciekajmy!
Tereska obejrzala sie i zdazyla chwycic Okretke za rekaw.
– Zwariowalas, gdzie lecisz, to milicjant!
– Milicjant?
– No pewnie. Czekaj… A moze jednak…
Obie nagle zatrzymaly sie w miejscu i odwrocily. Krzysztof Cegna zatrzymal sie rowniez. Poprzednio zaplanowal sobie, ze nie zwroci sie do obu zamieszanych w zbrodnie jednostek wprost, moglyby sie bowiem wyprzec wszystkiego i zaciac w milczeniu, sprawdzi natomiast, gdzie mieszkaja i kim sa, potem zas odbedzie narade ze swoim zwierzchnikiem. Mozliwe, ze on je zna. W zadnym wypadku nie moze pozwolic im teraz na zorientowanie sie, ze sa sledzone.
Okretka szarpnela Tereske za reke i usilowala ciagnac ja w kierunku mlodego czlowieka w mundurze.
– Przeznaczenie go zsyla – mowi goraczkowo. – Ja tak nie moge zyc jak dzikie zwierze w kniei! Przynajmniej go zapytajmy, to nie jest zadne oficjalne miejsce, zapytamy go prywatnie!
Tereska uleglaby zapewne bez zbytniego oporu, gdyby nie to, ze widok Krzysztofa Cegny nasunal jej pewne skojarzenia. Dokladnie tak, jej zdaniem, wygladal mlody Skrzetuski. Wysoki, szczuply, czerniawy, z twarza o energicznych, powaznych, szlachetnych rysach… Nigdy w zyciu nie przyjela do wiadomosci faktu posiadania przez Skrzetuskiego brody, nie lubila bowiem brod, i dokladnie ogolony Krzysztof Cegna pasowal jej idealnie. Pomimo zdenerwowania i rozterki zdazyla sobie teraz pomyslec, ze Krystyna powinna byla zareczyc sie z tym milicjantem, jesli juz koniecznie musiala sie zareczac, i bylaby cudownie dobrana para, Helena i Skrzetuski, historia sie powtarza…
Jej historyczno-literacko-matrymonialne skojarzenia trwaly krotko, ale ta chwila wystarczyla, zeby Krzysztof-Skrzetuski podjal decyzje. Nie czekajac na rezultat szarpania wysokiej, smuklej blondynki przez nieco nizsza, rownie szczupla szatynke o wspanialych, imponujaco rozczochranych wlosach, odwrocil sie szybko, pospiesznym krokiem odszedl i znikl w zakamarkach terenow budowy.
Zmierzajace ku niemu Okretka i Tereska zatrzymaly sie nieco zdezorientowane. Milicjant zawrocil i zdematerializowal sie w jakims dziwnym pospiechu, zupelnie jakby chcial uniknac mozliwosci kontaktu z nimi.
– Sluchaj, on uciekl na nasz widok – powiedziala Tereska podejrzliwie. – Co to ma znaczyc?
– No wlasnie – odparla Okretka z oburzeniem – bo stoisz jak slup! Stracilysmy okazje!
– Glupias. W tym jest cos dziwnego. Sluchaj, moze to wcale nie byl milicjant?
– Tylko co?!
– Tylko jeden z tych bandytow? Przebrany?
Okretce zrobilo sie slabo. Przez glowe przeleciala jej dosc trzezwa mysl, ze po pierwsze, milicjant nie byl podobny do zadnego z bandytow, a po drugie, jakim cudem w tak krotkim czasie ktorykolwiek z nich zdazylby przebrac sie, wysledzic je i dogonic, ale panika przygluszyla trzezwosc i rozsadek. Nie wdajac sie w dalsze rozwazania, zawrocila i pokonujac slabosc w kolanach truchcikiem podazyla przed siebie. Tereska ruszyla za nia, zdezorientowana, zaniepokojona i zdegustowana wydarzeniami.
– W ten sposob bedziemy tak lataly tam i z powrotem do skonczenia swiata! – wydyszala z dezaprobata. – Nie lec tak, musimy cos postanowic.
– Ja nic nie postanawiam! – wydyszala Okretka. – Ja mam tego dosc! Wracam do domu i przelaze przez budy! Tam jest pies! Wszystko mi jedno!
Krzysztof Cegna dazyl za nimi w pewnej odleglosci, starajac sie nie byc widoczny i nie tracic ich z oczu. Przezyl moment wahania, kiedy Tereska skrecila miedzy siatki ogrodow, Okretka zas popedzila dalej, zwiekszajac tempo. Szybko zdecydowal sie sprawdzic adres pierwszej, a potem ewentualnie pogonic za druga, i stal sie swiadkiem nader osobliwych poczynan blondynki. Ujrzal, jak przedarla sie przez geste krzewy, porastajace przestrzen miedzy ogrodami, jak przelazla przez siatke, przekradla sie przez ogrod i przelazla przez nastepna siatke, starajac sie nie uszkodzic zywoplotow. Przelazl i przekradl sie za nia, nie bardzo pojmujac, dlaczego stosuje tak dziwna metode powrotu do domu, nie wszystko bowiem z ich rozmowy uslyszal. Nabral podejrzen, ze moze wdziera sie nielegalnie do kogos obcego, po czym uspokoil sie widzac, jak w ostatnim ogrodzie wyprostowala sie, wyszla spomiedzy krzakow porzeczek i normalnym krokiem udala sie do domu. Ostatecznie upewnil sie, ze wykryl miejsce zamieszkania jednej ze sledzonych, kiedy siedzacy na podworzu i reperujacy rower mlodzieniec zwrocil sie do niej slowami: – Czesc, siostra!