Zwyczajne zycie - Chmielewska Joanna. Страница 14
Pani Marta zawrocila, a Tereska pospiesznie wycofala sie nieco ku gorze. Skorupa na twarzy przeszkadzala jej niewymownie. Za drzwiami ukazal sie dzielnicowy w towarzystwie… o nieba! Bandziora przebranego za Skrzetuskiego…
Zdretwiala z przerazenia i zdenerwowania Tereska wyraznie uslyszala, jak bardzo uprzejmie i rownie stanowczo – domagaja sie natychmiastowej z nia rozmowy. Zdazyla pomyslec, ze to nawet dobrze sie sklada, bo przynajmniej problem zbrodniarzy od razu sie rozstrzygnie, ale natychmiast wrocilo przypomnienie nieszczescia z przekleta maseczka. Nie zejdzie przeciez w tym stanie.
– Tereska! – zawolala pani Marta.
Nie majac pojecia, co czynic, Tereska milczala. Pani Marta podeszla do schodow i ujrzala za balustrada szlafrok corki.
– Tereska, panowie do ciebie! Zejdzze wreszcie! Dlaczego nie odpowiadasz? Tereska!
Tereska przerazila sie, ze matka wejdzie na gore. Postanowila odpowiedziec cokolwiek i przekonala sie, ze ma szalone trudnosci z otwarciem ust. Uczynila desperacki wysilek.
– Zaraz schodze – odparla niewyraznie polgebkiem. – Usze sie urac.
– Co mowisz? – spytala pani Marta nie mogac zrozumiec tych dziwnych slow.
Tereska uczynila wiekszy wysilek i poczula, jak skorupa na twarzy troche peka, nieprzyjemnie szczypiac.
– Musze sie ubrac – wymamrotala nieco wyrazniej i glosniej.
– Pospiesz sie troche!
Tereska wycofala sie do swego pokoju. Sploszona i zdenerwowana coraz bardziej, po krotkim namysle popedzila do lazienki. Mleko mlekiem, ale moze woda tez zejdzie?
Woda, zarowno zimna, jak i goraca, slizgala sie po zastyglej skorupie, lekko ja tylko rozmazujac. Nie bylo nadziei, ze rozmaze calkowicie przed uplywem miesiaca. Mleko okazywalo sie niezbedne.
Przeklinajac serdecznie gadatliwa pania Miedlewska, milicje i sama siebie za glupie niedopatrzenie, Tereska wpadla w ostateczna rozpacz. Droge do kuchni przez jadalnie miala odcieta. Ona nie zejdzie, dopoki oni nie pojda, a oni nie pojda, dopoki ona nie zejdzie. Sadzac z glosow – do matki i tych dwoch facetow dolaczyla babcia. Wszyscy na jej widok dostana apopleksji…
Wrocila do swego pokoju i z determinacja wyjrzala przez okno. Krata od dzikiego wina, daszek nad kuchennym wejsciem, gzyms… Na upartego daloby sie wyjsc tedy, a potem mozna dostac sie do kuchni wprost z korytarzyka, od strony ogrodu, nie przechodzac przez jadalnie i hall. Jesli matka i babcia sa w pokoju, kuchnia niewatpliwie stoi pustka, ani ojciec, ani Januszek z pewnoscia tam nie urzeduja…
Januszek skonczyl reperowac rower, wyniosl na smietnik szczatki starych detek i rozne odpadki i wracajac ujrzal w mroku swoja siostre, zlazaca z daszku nad kuchennymi drzwiami. Zainteresowal sie tym widokiem srednio, ostatecznie kazdemu wolno wychodzic z domu tak jak mu najwygodniej, chwile patrzyl, jak tez sobie da rade, po czym wszedl do srodka i zapalil swiatlo w korytarzyku. Tuz za nim wbiegla Tereska. Januszek odwrocil sie do niej z zamiarem zapytania, czy juz zawsze bedzie opuszczala swoj pokoj taka droga, zachlysnal sie, na moment zamarl, a potem odzyskal glos.
Zebrani w jadalni uslyszeli wrzask krotki, ale tak straszliwy, ze w mgnieniu oka poderwalo ich na rowne nogi. Krzysztof Cegna okazal sie najszybszy. Wpadl do korytarzyka i zdazyl jeszcze ujrzec Tereske w kuchennych drzwiach.
Nie krzyknal rownie przerazliwie nie dlatego, ze przedstawiciel wladzy nie powinien reagowac na wstrzasajace widoki jak rozhisteryzowana stara panna albo jak niedowarzony smarkacz, i nie dlatego, ze akurat w tym momencie Tereska wysyczala straszliwym glosem: „Milcz, swinio…!”, ale dlatego, ze zwyczajnie zabraklo mu glosu i tchu. Byl mlody i czegos takiego nie widzial jeszcze nigdy w zyciu.
Widzac, ze robi sie niedobrze, Tereska szybkim ruchem chwycila to, co znalazla pod reka, i zakryla tym twarz. Wpadajac do kuchni pani Marta ujrzala swoja corke z glowa owinieta scierka od talerzy, goraczkowo zrzucajaca pokrywki z garnkow i rondelkow.
– Tereska, na litosc boska! – krzyknela zdlawionym glosem.
Tereska porwala garnek z mlekiem i bez slowa wypadla z kuchni, w dzikim galopie rzucajac sie na gore. Na schodach potknela sie, wylala nieco mleka i zniknela z oczu rodziny.
Pani Marta usilowala ochlonac. Zarowno poczynania jej corki, jak i fakt, ze Tereska znalazla sie na dole, chociaz uprzednio byla na gorze i nie schodzila – byly calkowicie niepojete. Pani Marta nie bardzo wiedziala, co zrobic, pedzic za nia czy usilowac wyjasnic jakos rzecz tym obcym ludziom, jak mozna jednak wyjasnic cos, czego sie samemu nie rozumie?
– Bardzo panow przepraszam – powiedziala bezradnie i z zaklopotaniem. – Nie rozumiem, co jej sie stalo… Mlodziez teraz…
– Mnie, prosze pani, juz nic nie zdziwi – powiedzial dzielnicowy z kamiennym spokojem. – Ja mam z nimi dosyc duzo do czynienia.
– Nie wiem, ale mozliwe, ze ona zaraz zejdzie…
– Ona nie zejdzie – oznajmil Januszek z glebokim przekonaniem. – Ona jest chyba na cos chora. Ma straszna twarz. Moim zdaniem, to czarna ospa.
– Dziecko, co mowisz! – zdenerwowala sie babcia. – To nie jest zadna ospa, tylko scierka od talerzy. Chyba wyciagnela ja z brudow. Trzeba tam pojsc.
– Ja bym nie szedl – powiedzial dzielnicowy ostrzegawczo. – Mnie sie wydaje, ze lepiej przeczekac.
– No dobrze, ale jak dlugo?!
Tereska na gorze zuzyla caly garnek mleka, usilujac zmyc skorupe takze z wlosow i uszu. Wszelkimi silami, w goraczkowym pospiechu, starala sie usunac slady zabiegow kosmetycznych z umywalki, wanny, szlafroka i podlogi. Wyjasnien postanowila kategorycznie odmowic. Badawczo obejrzala sie w lustrze, szukajac objawow zbawiennego dzialania maseczki.
Gdyby miala stara, zmeczona, przywiedla twarz, skutek maseczki bylby zapewne widoczny. Mlodej, swiezej, ozywionej rumiencem zdenerwowania cery nic nie zdolalo jeszcze bardziej odswiezyc. Zdezorientowana nieco, niepewna wynikow, wsciekla, Tereska zeszla wreszcie na dol.
W pol godziny pozniej radiowoz podjechal pod dom Okretki, ktora zostala brutalnie wyrwana ze snu i sila zwleczona z tapczanu. Zaslanianie sie bolem glowy nic jej nie pomoglo, Tereska byla bez milosierdzia.
– Jezeli ze mnie zrobili glupia i narazili mnie na kompromitacje w obliczu tlumow ludzi, to ty tez powinnas sie na cos zdobyc – oswiadczyla stanowczo i z niejakim rozgoryczeniem. – Nie wiem skad, ale wiedza o tych bandytach, a ten Skrzetuski to prawdziwy milicjant. Zalatwimy to od razu i bedziemy mialy z glowy.
– Boze, ratuj, jaki Skrzetuski? – spytala oszolomiona Okretka, ktorej snilo sie jakies dziwne skrzyzowanie Robin Hooda z Arsenem Lupin i nie byla pewna, czy nie sni jej sie, dalej.
– Ten na drodze, ten, ktory uciekl przed nami. Nie zauwazylas, ze jest podobny do Skrzetuskiego? Wtedy, kiedy sie uzeral ze zlapanym na arkan Chmielnickim. Ubieraj sie, predzej!
W komendzie MO zostaly potraktowane powaznie i od razu poczuly sie bardzo waznymi osobami. Dzielnicowy, ktory pracowal w tej komendzie od wielu lat, znal nie tylko swoj rejon, ale takze jego okolice. Zadna miara nie mogac dopasowac zaslyszanych informacji do nikogo sposrod swoich podopiecznych, usilowal zdobyc mozliwie duzo szczegolow. Zapal Krzysztofa Cegny dzialal zarazliwie.
Tereska i Okretka z najwieksza dokladnoscia opisaly trzy zbrodnicze indywidua, kilkakrotnie cytujac ich rozmowe. Z zalem stwierdzily brak wyraznych i pozytecznych, rzucajacych sie w oczy, znakow szczegolnych, ktore pozwolilyby na poczekaniu rozpoznac ich na ulicy, na podstawie samego opisu.
– Mial wlochate plecy – powiedziala Okretka po dlugim namysle.
– Ktory?
– Ten z lopata.
– Na nic. Przez ubranie czegos takiego nie widac, a goly po miescie nie chodzi.
– Ten w krawacie mial tepy wyraz twarzy – zauwazyla Tereska niepewnie.
– Tez na nic. Trzeba by lapac bez mala co drugiego…
W kwestii wzrostu rowniez trudno bylo cos ustalic, zwazywszy, ze tylko jeden stal, a dwaj siedzieli. Zdekompletowana odziez uniemozliwiala opis garderoby. Dzielnicowy posepnial coraz bardziej.