Zwyczajne zycie - Chmielewska Joanna. Страница 8
Tereska obejrzala sie. Siedzaca za nia Krystyna byla niewatpliwie najpiekniejsza dziewczyna w szkole, a byc moze nawet najpiekniejsza dziewczyna we wszystkich szkolach w calym miescie. Tak jak ona powinna byla wygladac Helena Kurcewiczowna. Czern oczu i wlosow, subtelnosc i wyrazistosc rysow, nieporownana brzoskwiniowosc cery, imponujaco piekne linie figury, wszystko zgadzalo sie idealnie.
A jednak, mimo tej wstrzasajacej urody, Krystyna nie miala proporcjonalnego do niej powodzenia. Nikla zaledwie czastka swiadomosci uczestniczac w lekcji matematyki Tereska rozmyslala o przyczynach tego niezrozumialego zjawiska. Kazdy facet na widok Krystyny najpierw niemial z zachwytu, a potem zaczynal sie do niej odnosic z osobliwa rezerwa, wieksze wzgledy okazujac innym, mniej pieknym. Krystyna zachowywala sie normalnie, prezentujac w stosunku do wszystkich jednakowo zyczliwa obojetnosc, nikogo nie wyrozniajac i nikomu nie usilujac sie podobac.
Co w tym jest? – myslala Tereska. – Faceci powinni lubic zdobywac niedostepne, juz chociazby dla jakiejs odmiany. Czy ona jest niedostepna? Nic podobnego, dalaby sie zdobyc, gdyby ktokolwiek sprobowal. Aha, jeden sprobowal… Powinni sie o nia bic. Jej chyba zawsze bylo wszystko jedno, ona nie ma w sobie zycia, moze ona przesadza z tym spokojem…
Apatia i obojetnosc. Krystyna byla doskonale apatyczna i obojetna, wyzuta z wszelkiej inicjatywy, wrecz niechetna zyciu. Naklaniana do jakiegokolwiek dzialania stawiala bierny opor, a nakloniona wreszcie, uczestniczyla z bezgraniczna obojetnoscia, bez sladu emocji, nie kryjac, ze ja to nudzi i nuzy. Szkole zamierzala skonczyc dla swietego spokoju, potem zas wyjsc za maz, miec dom i dzieci, pod warunkiem jednak, ze wszystko to zrobi sie samo, niejako przyjdzie do niej, bez staran i wysilkow. Na dluzsza mete byla szalenie meczaca.
To chyba to – myslala Tereska. – Nikt tego nie wytrzyma, zeby zyc za siebie i za nia. Przez pare dni, owszem, ale nie trwale. Oni to chyba musza wyczuwac i boja sie, z lenistwa…
– Moim zdaniem, najlepiej zalatwi to Kepinska – powiedziala z katedry Larwa z podstepna slodycza. – Ostatecznie mozecie we dwie, razem z Bukatowna.
Nie majac najbledszego pojecia, o co chodzi, Tereska na dzwiek swego nazwiska automatycznie wstala z lawki. Nie odniosla wrazenia, zeby Larwa o cos pytala, nie usilowala zatem odpowiadac, wpatrujac sie w wychowawczynie spojrzeniem doskonale bezmyslnym. Siedzaca obok Okretka zastygla w skamienialym bezruchu i nie sluzyla zadna pomoca.
– A zatem wiecie, co macie robic – powiedziala Larwa. – Zgadzasz sie, oczywiscie. Ofiarodawcow, gdyby sobie tego zyczyli, bedziecie zapisywac. Sama rozumiesz, ze od efektu waszych staran zalezy wszystko. Mozesz usiasc.
– O Boze, czy juz zglupialas zupelnie? – wysyczala Okretka rozpaczliwym szeptem. Dlaczego sie zgodzilas?!
– Nie wiem – odszepnela Tereska ze skrucha i niepokojem. – Zaskoczyla mnie. O co jej chodzi? Nie slyszalam ani slowa.
– Kepinska, to nie znaczy, ze macie umawiac sie z Bukatowna teraz zaraz!
Dopiero po dzwonku, na przerwie, Tereska dowiedziala sie, na co wyrazila milczaca zgode.
– Ogluchlas, czy co? – powiedziala zdenerwowana Okretka. – Zdretwialam zupelnie! Kto nam da drzewka, ludzie to sprzedaja za pieniadze, jak ty to sobie wyobrazasz, chcesz zatrudnic tragarza?!
– W ogole nie rozumiem, co mowisz – powiedziala nie mniej zdenerwowana Tereska. – Jakie drzewka, jakiego tragarza?! Co my mamy robic?!
– Posadzic sad.
– My?
– Cala klasa. A my mamy zalatwic sadzonki, czy tam cos takiego, ktore musimy dostac. Ludzie maja nam to dac w prezencie. W czynie spolecznym. A owoce z tego sadu maja byc dla Domu Dziecka, zapomnialam ktorego.
– Matko Boska! Gdzie ten sad? Pod szkola?
– W Pyrach. W ramach zadrzewiania kraju. O czym myslalas, na litosc boska, zeby do tego stopnia nic nie slyszec?!
Tereska poczula sie nieco ogluszona.
– O Krystynie – wyznala. – Kto wymyslil to kretynstwo?
– Nie wiedzialam, ze jestem taka interesujaca – wtracila sie z uprzejmym zdziwieniem Krystyna. – Tylko przypadkiem nie probuj na mnie zwalac winy.
– Cialo pedagogiczne – powiedziala zgnebiona Okretka. – Dlugofalowa praca spoleczna z dlugofalowym pozytkiem. Co myslalas?
– Czekaj. Przeciez to idiotyzm. Owoce z tego sadu beda dopiero za pare lat! Mamy to uprawiac jeszcze po skonczeniu szkoly? Przez cale zycie? I kto tego bedzie pilnowal?
– Nie moge – powiedziala Okretka. – Nie mam do ciebie sily. Ty rzeczywiscie nie slyszalas ani slowa! Krystyna, powiedz jej, ja musze przyjsc do siebie.
– My tylko do matury – wyjasnila Krystyna. – Potem nastepna klasa po nas i tak dalej, tak dlugo, jak dlugo bedzie istniala szkola albo ten sad. To znaczy, bedziemy tylko pomagac, bo Dom Dziecka stanie obok, wybuduja go, ale na razie go jeszcze nie ma. Przydzielono teren. Do pilnowania bedzie specjalny ciec, oplacany przez kogos tam, z psem. Najlepiej bezpanskim, bo przy okazji mozna bedzie sie nim zaopiekowac. Psem, nie cieciem. Uprawiac bedzie cala szkola po poludniu i w niedziele, my tylko sadzimy. Dzieki temu szkola bedzie zazywac swiezego powietrza.
– Innymi slowy, mendel pieczeni przy jednym ogniu? – ucieszyla sie Tereska, do ktorej jeszcze nie dotarla swiadomosc obowiazkow, wzietych na siebie przed kilkoma minutami. – I dzieci, i pies, i swieze powietrze… Same korzysci!
– Glupia jestes – mruknela z rozgoryczeniem Okretka, siedzaca z broda oparta na rekach w postawie pelnej ponurej rozpaczy. – Ona gledzila cos tam o pomocy i organizacji pracy, zeby rozlozyc na dwadziescia piec dziewuch, kazda troche, juz to widze! Nie wierze ani jednemu slowu! A ty sie zgodzilas, jak nie powiem kto! Zadna nie pisnela nawet, pies z kulawa noga nam nie pomoze, mozemy sie teraz wypchac. Padlo na nas i koniec. I my obie mamy wykombinowac te drzewka, i jeszcze starac sie o dobre gatunki. Znasz sie na drzewkach? I w ogole ja nie wiem, na plecach bedziemy to nosic? Jesli w ogole gdziekolwiek dostaniemy! W ogole nie wiem, gdzie szukac!
Teresce pomysl zaczal sie nagle podobac glownie ze wzgledu na bezpanskiego psa, ktory mial znalezc dom i opieke. Lubila zwierzeta.
– Znajda sie – powiedziala beztrosko. – Malo badylarzy dookola? Malo ludzi ma dzialki? Od jednego drzewka nikt nie zbiednieje, dadza sie namowic. A poza tym, co ty sobie wyobrazasz, ze to beda pnie debowe? Takie drzewko jest male i lekkie, mozna przeniesc pare sztuk na raz. Najwyzej odbedziemy troche spacerow.
– Chyba dostalas zacmienia umyslowego – stwierdzila Okretka ze zgroza i wyprostowala sie. – Nie rozumiem, jak moglas sie zgodzic na to, zebysmy wszystko zalatwialy same, we dwie. Przeciez ona pytala, kto sie czuje na silach! Czy ty masz pojecie, ile tego ma byc?!
– Ile?
– Tysiac sztuk!
– Ile?
– Tysiac sztuk. Slownie: tysiac! Niech nawet kazde wazy kilo, to musimy przeniesc tone! A mozliwe, ze nawet dziesiec ton!
– O rany boskie – powiedziala Tereska i zamilkla wstrzasnieta.
Okretka odwrocila sie w lawce tylem do przodu, ku Krystynie, mierzwiac sobie z rozpacza wlosy na glowie.
– No widzisz sama, co ja z nia mam? Przeciez z nia mozna zwariowac! Powiedz chociaz, o czym myslalas?! – wrzasnela nagle, obracajac sie znow ku Teresce. – Co, u Boga Ojca, mozna myslec takiego, zeby sie zgodzic na wydzieranie ludziom i noszenie dziesieciu ton drzewa? Co ta Krystyna takiego zrobila?
– No jak to, zareczyla sie – ozywila sie Tereska. – Sama mi to powiedzialas. Krystyna, to prawda?
Krystyna przyswiadczyla.
– I co? Masz zamiar za niego wyjsc za maz? A w ogole po co ci to? Powaznie sie zareczylas? Jakos tak publicznie? A co rodzina?
– Po co ja jej o tym powiedzialam przed ta kretynska matematyka?! – jeczala Okretka. – Nie trzeba bylo poczekac…
– Rodzina nic, zgadza sie – odparla Krystyna spokojnie. – Nawet im sie to dosyc podoba. Znaja go jeszcze z czasow dziecinstwa. Mam zamiar wyjsc za niego za maz, ale nie wiem, co wyjdzie z mojego zamiaru.