Zwyczajne zycie - Chmielewska Joanna. Страница 5
– I myslisz, ze on to tez zauwazyl? – spytala Tereska z troska.
– Slepa krowa by zauwazyla. Chyba ze sam zidiocial tak samo; nie chce cie martwic, ale nie wydaje mi sie… Ale znow z drugiej strony moze to i lepiej, ze nie zastal cie siedzaca w kacie ze zmartwionym wyrazem twarzy, tylko przy tym rabaniu.
– Moze i lepiej – zgodzila sie Tereska, ktora dopiero teraz zaczela jasno dostrzegac, jak powinna byla sie zachowac, co zrobic i co powiedziec.
– No tak, nie wyszlo ci najlepiej. Ale uwazam, ze przesadnie sie przejmujesz. Uwazam, ze to on sie powinien przejmowac.
– Mozliwe, ale po nim nie widac, zeby sie przejmowal – mruknela Tereska i nagle zatrzymala sie, posepnie patrzac na Okretke. Po krotkiej chwili dodala z determinacja: – Powiem ci prawde. Moim zdaniem, on to sobie kompletnie lekcewazy!
– Przesadzasz – powiedziala Okretka niepewnie.
Zatrzymala sie rowniez, przygladajac sie Teresce, i pomyslala, ze ona za to przejmuje sie stanowczo nadmiernie. Jej zdaniem Tereska byla sliczna i szalenie atrakcyjna i to on przez nia powinien sie denerwowac, szarpac i popadac w niepokoj i rozterke, a nie ona przez niego. Tereska jednak miala emocjonalny stosunek do wszelkich zjawisk i skutki tego byly oplakane.
– Nie przesadzam! – oswiadczyla gniewnie. – Spojrzmy prawdzie w oczy. Mnie na nim zalezy, a jemu na mnie nie!
– To wybij go sobie z glowy.
– Oszalalas chyba! Teraz, jak sie pokazal?
Nie zdajac sobie sprawy z tego, co czynia, zawrocily i skierowaly sie ku domowi Okretki. Potem znow zawrocily i skierowaly sie ku domowi Tereski. Slonce juz zaszlo i mrok poglebial sie coraz bardziej.
Panstwo Kepinscy wrocili z wizyty u ciotki Magdy dosc wczesnie, okolo osmej. Nie spodziewajac sie niczego zlego otworzyli zamknieta furtke, otworzyli zatrzasniete drzwi i weszli do domu. Pan Kepinski udal sie na gore, do lazienki, a pani Marta do kuchni. Juz na progu potknela sie o wielki wor ze starymi ponczochami, ktorego czesc zawartosci byla wywleczona. Jeszcze jej to nie zaniepokoilo, ale w chwile potem zauwazyla, ze drzwi do ogrodu sa na osciez otwarte. Wyjrzala i zobaczyla stos rozwalonego drzewa i galezi, nie zobaczyla natomiast corki, ktora spodziewala sie tam zastac. Z gory przechylil sie przez porecz pan Kepinski.
– Czy jest tam Tereska? – zawolali obydwoje do siebie rownoczesnie.
W tej sytuacji odpowiedz byla zbedna. Pani Marta rzucila wezwanie w glab ogrodu. Pan Kepinski wydawal sie nieco zaskoczony.
– Co tam sie stalo w tej lazience? – spytal z lekkim niesmakiem. – Wszystko porozrzucane i okropnie smierdzi benzyna. Wiesz cos o tym?
Pani Marta poczula niepokoj.
– Gdzie Tereska? Powinna przeciez tu byc! Drzwi do ogrodu byly otwarte. Jaka benzyna?
Pospieszyla na gore i zajrzala do lazienki. Pasta do zebow, kubki i szczoteczki poniewieraly sie w wannie. Podloga uslana byla odlamkami szkla. W kacie lezal recznik i jakies szmaty, w ktorych rozpoznala robocza odziez swej corki. Wszystko intensywnie smierdzialo benzyna.
– Na litosc boska, co to znaczy?! Drzwi otwarte, na podworzu pelno drewna, worek ze szmatami rozwalony na srodku mieszkania… jakas katastrofa… Gdzie Tereska?!
Pchnieci gwaltownie rosnacym niepokojem panstwo Kepinscy zgodnie rzucili sie do pokoju corki. Oczom ich przedstawil sie widok straszliwy. Wnetrze pokoju wygladalo jak po przejsciu wroga lub tez traby powietrznej, biurko i szafa byly calkowicie wybebeszone, a co najgorsze, na samym wierzchu spoczywal potworny, katowski topor.
Pani Marta poczula, ze robi jej sie slabo. Z natury byla dosc nerwowa, miala zywa wyobraznie i w przewidywaniach zawsze brala pod uwage wszystko najgorsze.
– Porwali ja – wyszeptala ochryple – dzwon po milicje!
Pan Kepinski nie widzial zadnego powodu, dla ktorego ktokolwiek mialby porywac ktores z jego dzieci, ale poczul sie z lekka oszolomiony. Niektore czesci domu istotnie wygladaly tak, jakby toczyla sie tam jakas walka, a Tereski najwyrazniej w swiecie nie bylo.
– Trzeba sprawdzic – powiedzial, zbiegajac pospiesznie ze schodow. – Nie denerwuj sie, zajrze do piwnicy…
– Dzwon po milicje! – krzyknela jego zona rozpaczliwie.
Szczesliwym trafem przed trzema miesiacami pan Kepinski wystepowal jako swiadek w pewnej drobnej sprawie i znal osobiscie dzielnicowego, z ktorym utrzymywal w owym okresie ozywione i przyjacielskie kontakty. Szczesliwym tez trafem dzielnicowy byl wlasnie w swoim miejscu pracy, gdzie nie dzialo sie nic szczegolnego, nie bylo nic pilnego do roboty, wiec mogl natychmiast sam przyjechac.
– Niech pan popatrzy – powiedzial dramatycznie, zarazony zdenerwowaniem zony, pan Kepinski, otwierajac drzwi do pokoju Tereski. – Niech pan popatrzy – dodal, otwierajac drzwi do lazienki – i niech pan powacha!
– A drzwi do ogrodu zastalismy na osciez otwarte – wyszeptala pani Marta zdlawionym glosem.
Dzielnicowy przyjechal radiowozem w asyscie kierowcy i jednego pracownika. Okiem fachowca obrzucil wszystkie niepokojace szczegoly, ostroznie, acz dokladnie, obejrzal topor, nie znalazl na nim sladow zbrodni i cos mu zaczelo nie pasowac.
– Amatorzy – stwierdzil z powatpiewaniem. – Dzialali chyba troche nietypowo…
Na podstawie dostrzegalnych danych w kilka minut odtworzono wydarzenia, jakie niewatpliwie musialy tu miec miejsce. Zloczyncy najwidoczniej czegos szukali, zapewne pieniedzy. Topor przyniesli z zamiarem uciecia glowy Teresce, mozliwe jednak, ze chcieli ja tylko przestraszyc. Prawdopodobnie zamierzali tez podpalic dom, na co wskazuje przygotowane na podworku drewno opalowe i benzyna w lazience, i z nieznanych przyczyn zrezygnowali z tego zamiaru. Pieniedzy szukali w pokoju Tereski i w worze ze starymi szmatami…
– Alez ja nie mam zadnych pieniedzy! – zaprotestowal pan Kepinski z rozpaczliwym jekiem.
– Mozliwe – zgodzil sie dzielnicowy. – Ale oni mysleli, ze pan ma.
Nie znalazlszy pieniedzy, porwali Tereske z zamiarem wymuszenia okupu. Bylo to jedyne logiczne wyjasnienie sytuacji.
Pan Kepinski chwycil sie za glowe. Pani Marta bezsilnie opadla na najblizsze krzeslo, kryjac w dloniach pobladla twarz. Dzielnicowy w zadumie rozgladal sie wokol i rozmyslal nad tym, czy wezwac ekipa sledcza i przystapic do drobiazgowego badania sladow, czy tez raczej pojsc droga wywiadow i przesluchan.
Na te wlasnie chwile trafila Tereska, ktora Okretka odprowadzala stanowczo po raz ostatni. Okretka niosla paczke z przedwojenna kaszanka, ktora w ferworze konwersacji przekazywaly sobie wzajemnie, nie zdajac sobie nawet z tego sprawy. Razem z kaszanka Okretka wrocilaby zapewne do domu, gdyby nie to, ze obie nagle ujrzaly przed domem Tereski radiowoz milicyjny. Zdziwily sie nieco.
– Przeciez Januszka nie ma? – powiedziala Tereska, dla ktorej obecnosc brata bylaby calkowitym wytlumaczeniem obecnosci milicji. – Wraca dopiero jutro.
– Moze sie cos stalo? – zaniepokoila sie Okretka i zrezygnowala z natychmiastowego powrotu do siebie.
Weszly do willi, ujrzaly milicje i poczuly sie zaintrygowane. W tym samym momencie pan Kepinski dostrzegl corke.
– Tereska!!! – krzyknal radosnie, z niewymowna ulga.
Przez dluga chwile Tereska zupelnie nie mogla zrozumiec, dlaczego wszystkie obecne osoby rzucily sie na nia, dlaczego jej matka szlocha, chwiejac sie w progu pokoju, dlaczego dzielnicowy zadaje dziwaczne pytania i w ogole skad to niezwykle zamieszanie. Nic nadzwyczajnego przeciez nie zrobila…
– Tereska… Co to bylo…? Dlaczego…? – szeptala pani Marta przerywanym glosem.
– Dziecko, co tu sie stalo, co to znaczy?! – wykrzykiwal pan Kepinski.
– Czy pani uciekla? – pytal z zainteresowaniem dzielnicowy.
– Nie – powiedziala Tereska, calkowicie ignorujac pytania rodzicow. – Na razie jeszcze nie. Czy juz powinnam uciec?
Dzielnicowy mial duzo do czynienia z mlodzieza, nie zdziwil sie zatem i od razu odzyskal trzezwosc umyslu.
– Nie wiem – powiedzial. – To zalezy od roznych czynnikow. Szkola, zdaje sie, jeszcze sie nie zaczela. Gdzie pani byla?