Tomek w grobowcach faraon?w - Szklarski Alfred. Страница 75

*

– Janie! Wstawaj! – Nowicki szarpnal Smuge za ramie. – Wrocil Gordon!

– Slyszalem, ze panowie nie proznowali – Anglik juz wchodzil do chaty. – My tez nie! Mamy wiesci wrecz nieprawdopodobne!

Towarzyszyl mu wychudzony mlody Arab niewielkigo wzrostu, o charakterystycznych rysach twarzy. Gordon przedstawil go, a w jego glosie zabrzmiala radosc i cos na ksztalt dumy.

– To jest, panowie, Madzid el-Hadz – powiedzial z naciskiem. Zaskoczony Smuga spojrzal uwazniej.

– Na Boga, toz to syn Jusufa. Jakze to mozliwe? – nawet Smuga tracil czasem opanowanie.

– A jednak – odrzekl uradowany Gordon.

Takze mlody Arab zdawal sie goraczkowo szukac czegos w pamieci.

– Na Allacha! Skad?… Przeciez…

– Tak, Madzid! To ja. Obaj z bratem nazywaliscie mnie kiedys “bialym wujaszkiem”. Wlasnie was szukamy w tej pelnej tajemnic I niespodzianek Afryce.

Madzid nagle spowaznial i odwrocil oczy.

– Czyzby cos zlego przydarzylo sie twemu bratu?

– O tak! – odrzekl Arab. – Jest w niewoli u lowcow niewolnikow.

–  Czy przynajmniej zyje? – zniecierpliwil sie Smuga.

– Zyje – odpowiedzial Madzid. – Ale jest uwieziony. Mnie uwolnil pan Gordon.

– Po kolei, panowie! Wysluchajcie wszystkiego po kolei – Anglik przerwal te pelna napiecia rozmowe. – Przede wszystkim usiadzmy i podsumujmy to, czego sie dowiedzielismy.

Tak tez zrobili, a Gordon zaczal opowiadac:

– Czwartego dnia po wyjsciu z wioski obozowalismy na skraju dzungli i sawanny, jak zwykle zachowujac ostroznosc. Nagle z dzungli wylonil sie dziwny orszak, prowadzony przez niesionego w lektyce Metysa i szesciu uzbrojonych czarnych. Jak sie okazalo, strzegli oni okolo piecdziesieciu niewolnikow, w tym ze trzydziestu pieciu mezczyzn. To byl straszny widok. Wszyscy Murzyni powiazani lancuchami. Niektorzy z glowami w dybach i zwiazanymi rekami. Dzieci niesione przez matki albo przywiazane sznurami do szyi ojcow. Wszystkie kobiety niosly na glowach ciezkie kosze. Munga rozpoznal w tym straszliwym pochodzie kilkunastu mieszkancow rodzinnej wioski. Staralismy sie zachowac spokoj, mimo okrucienstwa, z jakim mielismy do czynienia. Nagle jeden ze straznikow podniosl lance, aby uderzyc lub zamordowac jedna ze slabnacych kobiet. W mgnienia oku Munga cisnal w niego dzida. Nie pozostawalo nam nic innego, jak zaatakowac. Nikt nie ocalal. Prowadzacego karawane zatlukli niosacy go niewolnicy, zanim zdazylem interweniowac.

– Nie udalo sie wam wiec zdobyc zbyt wielu informacji… – zaczal sceptycznie Smuga.

– Trudno byloby winic Munge za nierozwage. Ta kobieta to jego narzeczona – przerwal mu Gordon.

– Prowadzono nas – wyjasnil Madzid – na zachod. Szeptano bowiem, ze na poludniowo-zachodnim krancu Jeziora Alberta w grubych, piaskowych pokladach znaleziono zloto. Utrzymywano to w tajemnicy, ale najpewniej tam mielismy byc zatrudnieni.

– Ale czy odnalezliscie przynajmniej kryjowke tych drani? – Nowicki wymownie zacisnal swe sekate piesci.

– Owszem – spokojnie, choc nie bez dumy, odrzekl Gordon. Na chwile zawiesil glos, po czym z wahaniem dodal: – Mowia, ze handlarze uwiezili tam jakiegos Europejczyka.

W naglym napieciu zwrocily sie ku niemu wszystkie twarze.