Tomek na Czarnym L?dzie - Szklarski Alfred. Страница 26
“Spoznilem sie – szepnal Smuga. – Gdybym przybyl tu o dwie godziny wczesniej, na pewno bym schwytal wyslannika Kawirondo.”
Przez dluzsza chwile wpatrywal sie w mknaca po jeziorze lodz. Zniechecony niepowodzeniem usiadl na zwalonym pniu. Zastanawial sie, do czego mogli zmierzac Murzyni opozniajac marsz karawany. Intuicja podszeptywala mu, ze sprawca ich klopotow byl handlarz niewolnikow, Castanedo. Czyzby mial zamiar zaatakowac karawane? Kogoz to przywiozla znikajaca w dali lodz?
Smuga siedzial zamyslony. Naraz wydalo mu sie, ze uslyszal szelest krzewow tuz za swymi plecami. Prawa dlon podroznika blyskawicznym ruchem uchwycila rekojesc rewolweru, ale zanim zdolal powstac i odwrocic sie, otrzymal potezne uderzenie w tyl glowy. Ciemnosc przyslonila mu na chwile wzrok, lecz jeszcze nie stracil przytomnosci. Ostatnim wysilkiem woli zerwal sie z pnia, wyszarpujac jednoczesnie z pochwy rewolwer. W tej chwili jakas twarda, zylasta dlon chwycila go z tylu za kark. Niemal jednoczesnie uderzono go powtornie w glowe. Rewolwer wysunal mu sie ze zmartwialej dloni. Smuga z cichym jekiem padl na ziemie. Drzewa wirowaly jak opetane przed jego szeroko otwartymi oczyma. Zdawalo mu sie, ze dostrzega wykrzywione gniewem, czarne twarze Murzynow trzymajacych w zebach blyszczace noze. Jakies olbrzymie widma pochylaly sie nad nim. W zamroczonym umysle rzeczywistosc platala sie ze wspomnieniami z Australii. Oto buszrendzer40 [40 Nazwa australijskich rozbojnikow grasujacych po goscincach.] grozi Tomkowi dlugim, ostrym jak brzytwa nozem. Smuga zaslania soba chlopca, chwyta kosmata lape bandyty, lecz w tej chwili przewodnik, Australijczyk Tony, wola wysokim glosem:
“Stoj! Nie tutaj! Anglicy spala wioske i powiesza nas na drzewach!”
Smuga spostrzega, ze Tomek krzyczy narzeczem afrykanskich Murzynow. Na ulamek sekundy na tyle odzyskuje przytomnosc, by uchwycic okiem blysk stali. Ponowne uderzenie w glowe i piekacy bol w lewym ramieniu zamroczyly go na nowo. Zdawalo mu sie, ze spada w otchlan. Cialo jego wyprezylo sie, potem znieruchomialo.
– Tatusiu, dlaczego pan Smuga tak dlugo nie wraca? – niecierpliwil sie Tomek, spogladajac w kierunku gory Elgon. – Przeciez minelo juz kilka godzin, odkad wyszedl z obozu.
– Mnie to rowniez niepokoi. Czyzby odkryl cos podejrzanego? – szeptem odparl Wilmowski.
– Pan Hunter i bosman tez przepadli jak kamien w wode – cicho ciagnal Tomek. – Tatusiu, przyjrzyj sie tylko tragarzom. Wydaje mi sie, ze ogarnelo ich jakies podniecenie. Czemu nasi towarzysze tak dlugo nie wracaja?
Wilmowski zmarszczyl brwi. Nieobecnosc Smugi, Huntera i bosmana przedluzala sie, a tymczasem Kawirondo byli coraz bardziej podnieceni. Pochylali sie ku sobie, szeptali i zerkali na bialych lowcow.
– Gdziez to sie Sambo podzial? – naraz zapytal Wilmowski.
– Nie moge go utrzymac na miejscu. Stale sie kreci miedzy Kawirondo – wyjasnil Tomek z niezadowoleniem.
Wilmowski przywolal dowodce masajskiej eskorty.
– Mescherje, czy twoi ludzie dobrze pilnuja, aby tragarze nie oddalali sie od obozu? – zapytal, gdy Masaj przykucnal przy nim.
– My dobrze pilnujemy – stanowczo odparl Mescherje.
– Czy jestes pewny, ze nikt nie wyszedl z obozu?
– Oni chodza za wlasna potrzeba, ale tylko pojedynczo. My dobrze pilnujemy.
– Zwracajcie na nich baczna uwage. Dlaczego Kawirondo sa tak ozywieni? Przedtem byli ponurzy i milczacy, a teraz szepcza bez przerwy.
– Murzyni zawsze lubia duzo mowic. Cichna, gdy Masaj do nich podchodzi.
Podczas gdy Wilmowski rozmawial z Mescherje, maly Sambo przykucnal przy Tomku. Pociagnal Dinga za ogon. Cofnal sie szybko, poniewaz pies warknal szczerzac kly. Tomek uspokoil Dinga. Przez chwile obydwaj chlopcy szeptali z ozywieniem, po czym Tomek przyblizyl sie z Sambem do ojca i rzekl przyciszonym glosem:
– Tatusiu, posluchaj! Sambo twierdzi, ze wsrod naszych tragarzy znajduje sie jakis obcy Kawirondo.
Wilmowski, aby ukryc zmieszanie, rozesmial sie, jakby uslyszal jakis dobry dowcip. Nabil fajke tytoniem i dopiero wypusciwszy kilka klebow dymu zapytal:
– Sambo, czy jestes tego pewny?
– Tak, tak, wielki buana! Sambo jest pewny – potwierdzil Murzyn. – Jakis obcy Kawirondo powiedzial cos tragarzom. Oni zaraz zglosza sie do bialego buany i powiedza, ze chca isc dalej.
– Skad ty to wiesz?
– Sambo biega wsrod nich i podsluchal wszystko. Sambo kocha bardzo wielkiego bialego buane i malego buane.
– Co ty na to, Mescherje? – zagadnal Wilmowski.
– My dobrze pilnujemy. Tu nie mogl przyjsc nikt obcy. Moze Sambo sie myli?
– Nie, Sambo sie nie myli. Tu przyszedl obcy Kawirondo – zapewnil Murzyn.
– Zaraz sprawdze, ilu tragarzy jest w obozie – powiedzial Wilmowski.
Na rozkaz Mescherje Kawirondo ochoczo staneli w szeregu. Wilmowski przeliczyl ich dwukrotnie, przygladajac sie kazdemu badawczo. Liczba Kawirondo nie ulegla zmianie. Wilmowski polecil Tomkowi wydac tragarzom po porcji tytoniu izegnany pochwalnym szmerem wrocil z trojka towarzyszy przed namiot.
– Chyba sie pomyliles, Sambo – mruknal niechetnie zapalajac ponownie fajke. – Nikt nowy nie przybyl do obozu. Liczba tragarzy nie ulegla zmianie.
– To znaczy, ze jeden odszedl, a drugi przyszedl – odrzekl Sambo.
– O, do licha! To jest zupelnie prawdopodobne! – zawolal Wilmowski. – Przeciez mowiles, Mescherje, ze oni wychodzili pojedynczo z obozu.
– Sambo twierdzi, ze Kawirondo sie zamienili – zastanowil sie dowodca masajskiej eskorty. – Tak, byc moze. Krotko sa z nami, jeszcze ich nie znamy wszystkich.
– Hm, gdyby Smuga byl tutaj, moze by rozpoznal obcego. On zawsze doskonale pamieta kazdego Murzyna – zafrasowal sie Wilmowski.
– Dlaczego ten bialy buana tak dlugo poluje? – zapytal Mescherje.
– Widzisz, pan Smuga nie poszedl na polowanie. Mial zamiar rozejrzec sie po okolicy – wyjasnil Wilmowski.
– Zle zrobil, ze poszedl bez psa – szepnal Mescherje. – Trzeba szukac bialego buane, poki dzien. Potem nie widac juz sladow. W nocy moze byc deszcz. Tu czesto wieczorem pada.
– Co robic? Przeciez nie moge zostawic obozu na lasce Kawirondo. Zeby choc bosman i Hunter wrocili jak najszybciej – z niepokojem powiedzial Wilmowski.
Jakby w odpowiedzi rozlegl sie tetent koni.
– Jada! Jada! – ucieszyl sie Tomek.
Niebawem obydwaj lowcy wpadli do obozu na spienionych wierzchowcach. Bosman ociezale zeskoczyl z konia i rzucil cugle jednemu z Murzynow. Hunter rowniez oddal swego konia pod opieke Kawirondo, po czym razem z bosmanem zblizyl sie do Wilmowskiego.
– A niech wieloryb polknie te wasza Afryke! – wysapal bosman. – Bylismy w pieciu okolicznych wioskach i poza babami kurzacymi dlugie gliniane faje oraz starcami nie zastalismy ani jednego chlopca zdolnego do dzwigania ladunku na plecach.
– Oni po prostu schowali sie przed nami w dzungle – dodal Hunter. – Wmawiano w nas, ze wszyscy mezczyzni pojechali na jezioro lowic ryby.
– Zeby im te ryby wyzdychaly! – mruknal bosman.
– Gdzie sa Masajowie, ktorzy poszli z wami? – zaniepokoil sie Wilmowski.
– Zaraz tu beda. Wyprzedzilismy ich na koniach – odrzekl Hunter.
– Cale szczescie, ze juz wrociliscie, bo niepokoimy sie o Smuge – zaczal Wilmowski i natychmiast poinformowal towarzyszy o sytuacji w obozie.
Hunter zasepil sie, natomiast bosman zapomnial natychmiast o zmeczeniu.
– Cos mi brzydko cuchnie ta cala sprawa, szanowni panowie! – zawolal stanowczo. – Tu nie ma co sie namyslac, tylko trzeba dralowac na poszukiwanie. Dingo poprowadzi nas sladem Smugi.
– Bosman dobrze radzi. Powinnismy odszukac pana Smuge przed zapadnieciem zmroku – niecierpliwil sie Hunter. – Musimy dobrze miec sie teraz na bacznosci przed Kawirondo, jezeli to prawda, co twierdzi Sambo Szkoda czasu na gadanine, pojde z bosmanem tropem pana Smugi.
– Przy mnie Dingo bedzie najposluszniejszy, wiec pojde i ja – wtracil Tomek. – Zaraz sie przygotuje!
Wilmowski nie oponowal, gdyz istotnie pies mogl sie najlepiej wywiazac z zadania w obecnosci chlopca, ktorego zawsze uznawal za swego pana.
– Dobrze, Tomku. Licze na to, ze bedziesz posluszny i rozwazny – powiedzial Wilmowski. – Wezcie rowniez dwoch Masajow.
– Mam inny projekt – zaoponowal Hunter. – Zabierzemy jednego Masaja i dwoch Kawirondo znajacych dobrze okolice.
– Ani chybi dobra mysl – pochwalil bosman.
– Zgoda, nie traccie czasu – zakonczyl Wilmowski.
Hunter wzial apteczke i troche prowiantu. Bosman wykrzywil sie obserwujac Huntera przewidujacego zawsze najgorsza ewentualnosc, lecz nie rzekl ani slowa. Gdy byli gotowi do drogi, Tomek podsunal Dingowi koszule Smugi i rozkazal:
– Szukaj. Dingo, szukaj pana Smugi!
Dingo spojrzal na niego madrymi slepiami. Szczeknal chrapliwie. Pochyliwszy leb ku ziemi, zaczal weszyc. Slad musial byc wyrazny, poniewaz pobiegl bez wahania na polnoc. Tomek puscil smycz. Rozpoczeli tropienie.
Mala grupka mezczyzn podazala za Tomkiem. Dingo biegl nie podnoszac glowy. Zdecydowanie psa zachecalo lowcow do szybkiego marszu. Niebawem Dingo zatoczyl kolo najpierw na wschod, a potem ku poludniowi. Hunter zatrzymal sie.
– Tomku, daj mu jeszcze raz powachac koszule pana Smugi!
Chlopiec wykonal polecenie.
– Szukaj, piesku, szukaj! – powiedzial zachecajaco.
Dingo machnal niecierpliwie ogonem i ruszyl dalej. Dopiero na sciezce okazal niepokoj. Biegl tu i tam ciagnac chlopca za soba. Na zadanie Huntera mezczyzni przystaneli z boku, aby nie zadeptac sladu.
– Nie utrudniajmy Dingowi zadania! – tlumaczyl tropiciel. – Smuga musial kluczyc i dlatego pies jest zdezorientowany.
Minelo sporo czasu, zanim Dingo skierowal sie ku wschodowi. Niemal nie odrywal nosa od ziemi, gubiac sie wsrod pozostawionych na sciezce sladow. Wkrotce zawrocil na poludnie.
– Co to ma znaczyc? – zdziwil sie Hunter. – Po jakie licho pan Smuga poszedl w kierunku jeziora?
– Zeby tylko Dingo nie nawalil – zaniepokoil sie bosman. – Daj mu, brachu, jeszcze raz powachac koszule!