Impresjonista - Kunzru Hari. Страница 12

Pran sciaga nakrycie z lozka. To splowiala prostokatna tkanina poplamiona tluszczem, zdobiona batikowym wzorem ledwo dostrzegalnym w niklym swietle. Co to za wzor? Pran obraca material w rekach, wyczuwajac pod palcami jego fakture. Jest w niej cos niezwyklego. Pran czuje te tkanine o wiele wyrazniej niz wszystkie, z jakimi kiedykolwiek mial do czynienia. Jej materialnosc, namacalnosc jest tak wyrazista, ze zapiera dech. Tak jakby wnetrze tej niepozornej rzeczy, zwyklego kawalka materialu, krylo w sobie cale swiaty, a nawet wszechswiaty znaczen. Co to za wzor? Las. Albo grupka roztanczonych dziewczat. Albo papugi. Tak, to stadko papug, czerwonych i zielonych papug, z ktorych kazda potrafi mowic co innego. Nie, nie co innego. W pewnym sensie wszystkie papugi mowia to samo. Tyle ze inaczej. Ale jak wlasciwie mowia papugi? Rozwiazanie tego problemu przyniesie rozwiazanie wszystkich innych. Sens wzoru. Wszystko zawiera sie w tej jednej rzeczy. W mowie papug. Odpowiedz jest prosta! Klucz lezy w znajomosci mowy papug.

Pran uswiadamia sobie, ze dotknal czegos istotnego, ale na razie nie ma pojecia, co to oznacza. Wszystko uleglo zmianie. Swiat nagle oszalal. Za duzo dzieje sie naraz. Pare minut temu czul sie zupelnie inaczej. Byl bardziej senny. Tak, czul sennosc, nawet gdy go ubierali. Ale po co to robili? Wlasnie, po co? Musza miec jakis powod.

Na chwile w glowie Prana pojawia sie odpowiedz. Zawiera pewna idee, a w niej ukryta mysl, ze jego stan ma cos wspolnego z druga porcja specjalnego lassi. I kiedy Pran uswiadamia sobie, ze specjalnosc specjalnego lassi objawia sie w nadzwyczaj dziwaczny sposob, slyszy zgrzyt klamki. Do pokoju wkracza jakas postac. Odtad Pran nie jest juz pewien niczego.

W nastepnych dniach specjalne lassi jest stale obecne w zyciu Prana. Wypija je pod przymusem przynajmniej trzy razy dziennie. W rezultacie nigdy nie wie, co przydarza mu sie naprawde, a co jest urojeniem. Wiekszosc doznan jest tak przykra, ze Pranowi wszystko jedno, jak ich doswiadcza.

Po pierwszej takiej nocy budzi sie, przygnebiony i obolaly, w nowym miejscu: malym brudnym pokoiku, gdzie jedyne sprzety to lozko i emaliowany nocnik. Podloge przykrywa warstwa kurzu. Przez niewielkie okno widac kawalek popekanego muru, odleglego o jakies pietnascie stop. Z braku innych obiektow Pran skupia cala uwage na prostokacie owego muru i ukosnej rysie biegnacej od gornego prawego rogu ku lewej stronie podstawy. Godziny wpatrywania sie w mur po kolejnych dawkach lassi przynosza karuzele obrazow. Rysa w murze przybiera ksztalt koryta rzeki, plastra miodu, szczeliny, z ktorej wypelzaja male szkieleciki, plataniny ochraniaczy i kijow do krykieta, wirujacego portretu krola o blado-sinej twarzy i szafranowych wlosach, mrowiska, bazaru, wreszcie tla dla niezliczonych dramatow milosci, straty, wojny domowej i podboju.

Od czasu do czasu rojenia Prana przerywa czyjes wejscie. Najczesciej przychodzi Balraj. jego wizyty zawsze wygladaja tak samo. Pobrzekujac kluczami, zapasnik otwiera drzwi, laduje sie do srodka, obrzuca Prana nieprzychylnym spojrzeniem zalzawionych i zaczerwienionych oczu, odwraca sie, wychodzi i dokladnie zamyka drzwi. Czasem przynosi jedzenie albo kolejna czarke lassi. Czasem przywiazuje Prana do lozka i smaga skorzanym pasem, kaszlac przy tym i sapiac. Bicie traktuje jak obowiazek i przyjemnosc. Robi to metodycznie i bez pospiechu, z mina bogacza palaszujacego talerz pysznosci. Nie zwazajac na wrzaski Prana, rytmicznie wymierza mocne ciosy, az jego oddech przechodzi w krotki urywany swist. Wtedy przestaje, spluwa na podloge i wychodzi.

Nawiedzaja Prana inni ludzie, mniej lub bardziej realni. Przychodzi zebrak, by sie z niego naigrawac. Pandit Razdan, by krecic glowa z dezaprobata i ganic go za nieczyste zwyczaje, za zle towarzystwo, w jakim przebywa. Przychodzi tez matka z twarza przeslonieta rabkiem sari, obwieszona ciezka srebrna bizuteria, pobrzekujaca rytmicznie przy kazdym ruchu. Jej migotliwa jak plomien swiecy postac stoi bez slowa, gdy Pran zarzuca ja gniewnymi pytaniami. Zjawiaja sie inne postacie z szeroko rozdziawionymi ustami, cuchnacym oddechem, z zakrzywionymi nozami w rekach. Pochylaja sie nad Pranem i zaczynaja obdzierac go ze skory. Najpierw nacinaja cialo pod pachami, wokol nadgarstkow i kostek, po czym sciagaja skore z plecow jak ciasna kurte. Kiedy Pran wyje z bolu, oprawcy podnosza zdarty kawal skory ku swiatlu, ktore przenika przez nia, rzucajac niewyrazna krwawa poswiate. Czasem kaci pojawiaja sie razem z jego rodzicami, czasem tylko w ich ubraniach: zwalisci mezczyzni skrepowani faldami slubnych sari ze zlotym szlakiem na dole albo wcisnieci w zapiete pod sama szyje eleganckie aczkany ze stojkami, z ktorych rozowe twarze wyrastaja niczym miekkie owoce. Dziewczeta z dziedzinca odwiedzaja go we trzy, czasem cztery. Kraza wokol jego lozka i zapraszaja do zabawy. Tylko te wizyty sprawiaja mu przyjemnosc, choc zawsze koncza sie rozczarowaniem. Dziewczeta znikaja natychmiast po zlozeniu obietnicy, ze otworza drzwi i go wypuszcza.

Czasem Pran skrobie sciane paznokciem. Odrywa wtedy platy tynku i robi male rysunki przedstawiajace sceny widziane za oknem. Odrapana sciana podsuwa wyobrazni nowe obrazy i nowe przygody, co przyspiesza bieg dnia i nocy, rytm nastepowania po sobie goraca i chlodu. Kiedy Pran nie skubie sciany ani nie rozmawia z odwiedzajacymi go postaciami, kladzie sie i patrzy w przestrzen, popijajac wode z butelki, ktora raz dziennie Balraj stawia na progu. Butelka jest mala i choc Pran stara sie, by jej zawartosc wystarczyla na dluzej, wieczorem zawsze jest juz pusta. Noc oznacza wyschniete gardlo i niepokoj, gdy ostatnia dawka lassi przestaje dzialac.

Wtedy swiat za oknem zamiera, a uliczny gwar dolatujacy do nagrzanej klitki Prana zdaje sie pochodzic z bardzo daleka.

Pewnego dnia Balraj nie przychodzi. Zamiast niego zjawia sie Ma-ji w towarzystwie chudego nerwowego czlowieczka, ktory blokuje drzwi, zaciskajac piesci, jakby w oczekiwaniu ataku ze strony Prana. Pran lezy na lozku zwiniety w klebek, z kolanami podciagnietymi pod brode. Patrzy na nowo przybylych z pewna doza zainteresowania. Nie widzial Ma-ji, odkad ubrala go pierwszego wieczora. Wyglada jak trup. Przypomina wiazke patykow. Wchodzac do pokoju, zaslania nos perfumowana chusteczka i wykrzywia twarz. Pran przypuszcza, ze smrod musi byc straszny. Jego nocnik od jakiegos czasu nie byl oprozniany.

Ma-ji podaje Pranowi czarke lassi.

– Wypij.

Pran poslusznie wypelnia polecenie. Znajomy slono-kwasny napoj splywa mu do gardla.

– Balraj nie zyje – oznajmia Ma-ji bez ceregieli. – Choroba go zabrala.

Po raz pierwszy, odkad pamieta, moze nawet po raz pierwszy w zyciu, Pran sie usmiecha. Napinajace sie miesnie twarzy przynosza nowe, nieznane dotad odczucia. Ma-ji podnosi reke, jakby chciala go uderzyc, lecz po chwili ja opuszcza. Odwraca sie gwaltownie na piecie i wychodzi.

Po wyjsciu Ma-ji Pran wyjmuje ukryta w poscieli fotografie swojego angielskiego ojca i wpatruje sie w nia uwaznie, by rysy twarzy, ksztalt oczu i ust wryly mu sie w pamiec. Na drugiej szali jest mnostwo wspomnien zwiazanych z jego drugim ojcem (Pran nie przestaje tak nazywac Amara Natha): ojciec uwaznie oglada swoje paznokcie, prowadzi pudze w swiatyni, myje sie pod pachami, wzywa sluzacego, by wydac mu polecenie. Niewielki prostokat sztywnego papieru nic nie znaczy w porownaniu z waga tych wspomnien. A jednak tego popoludnia je przycmiewa. Pran dotyka fotografii jak magicznego przedmiotu, ktorego moc tkwi w poszczegolnych skladnikach, w chemikaliach i papierze, nasyconych dobra i zla energia. Obraca ja w dloniach ciagle i od nowa. Bada kazdy szczegol, urzeczony zagieciem w jednym rogu, zafascynowany odkryciem, ze pod pewnym katem polyskliwa powierzchnia fotografii skupia swiatlo, a wtedy brunatno-zoltawy wizerunek twarzy staje sie pozbawiona rysow jasnoscia, snopem swiatla, bostwem, na ktore nie mozna spojrzec wprost. Przez te jedna chwile polysk przechodzi w biel, oslepiajaca obca biel, ktora nowy ojciec dodal do jego wygodnego niegdys zycia. Pran spedza godziny na nieustannym przechylaniu fotografii pod roznym katem i lapaniu promieni swiatla. Transformacja dokonujaca sie na jego oczach za sprawa nieznacznego ruchu dloni za kazdym razem przejmuje go dreszczem i budzi lek.

Pran nabiera rozpedu, sila odsrodkowa wypycha go na zewnatrz. Ktokolwiek sprawuje tu kontrole, z pewnoscia nie jest to on. Wlasciwie jaki „on”? To kwestia sporna. Jak dlugo przebywal w zamknieciu? Wystarczajaco dlugo, by wszystko sie rozpadlo. Wystarczajaco dlugo, by zdolnosc do atrofii (nazwijmy ja „zdolnoscia perly”, umiejetnoscia wydzielenia wlasnego jestestwa i otoczenia nim jakiegos poczatkowego ziarnka) pozostawila jedynie resztki jazni, rozproszone w morzu wrazen w oczekiwaniu na wydobycie ich z pierwotnej zupy uczuc i wspomnien dla ponownego zespolenia. Nie ma juz spojnej osobowosci. Jest tylko nieokreslona forma Bytu; nic, czego mozna byloby dotknac.

Mozna myslec o tym w kategoriach cyklicznosci, powtarzajacego sie wciaz od nowa dnia Brahmana. Przed kazdym kolejnym aktem stworzenia stary swiat musi ulec zagladzie. Pran juz rozpadl sie na kawalki. Teraz jego fragmenty czekaja na kolejny przypadek, ktory zlozy je w nowa calosc.

Rozlega sie szczek zasuwy, dzwiek rownie znajomy, co nawolywanie muezina z pobliskiego meczetu, szczelina w murze, nocnik czy kolumna mrowek, ktorym od dluzszego czasu sciana po lewej rece sluzy jako arteria komunikacyjna miedzy jedna mrowcza siedziba a druga. Pran nie podnosi glowy.

Dwie wysokie kobiety patrza na niego od progu. Ma-ji stoi za nimi, wykrecajac nerwowo rece. Jej palce sa w bezustannym ruchu jak wijace sie robaki. Kobiety przystepuja do dzialania. Nie zwazajac na fetor i atmosfere rozpaczy, od ktorej gesto w malenkim pokoiku, stawiaja Prana na nogi i, podtrzymujac, sprowadzaja po schodach na dol.

Goscie zrodzeni z plomienia swiecy? Apsary? Ile to razy Pran o tym roil? A jednak aromat wody rozanej, postekiwanie z wysilku, palce zacisniete mocno na jego ramionach wydaja sie rzeczywiste.

Szelest jedwabiu. Ma-ji jak uwieziona w klatce mangusta skrzeczy cos o pieniadzach. Jedna z kobiet odwraca sie do niej i mowi z pogarda: „Zostalas hojnie wynagrodzona”.