Impresjonista - Kunzru Hari. Страница 3
Krople deszczu skapuja z sufitu wprost na jej kolana, znaczac czerwony jedwab ciemnymi kregami. Amrita podnosi twarz i wysuwa jezyk. Slyszy gwaltowny szum ulewy. Na zewnatrz jest ciemno i moze wlasnie dlatego Amrita odczuwa chlod. Chcac odpedzic to wrazenie, wyobraza sobie zar. Przywoluje wspomnienia spacerow po dachu domu ojca w porze letniej. Wyraznie czuje, jak rozgrzane powietrze muska jej ramiona i twarz. Slyszy gluche odglosy trzepania dywanow i swist miotel, ktorymi sluzace zamiataja kurz z posadzek. Lecz zar prowadzi do mysli o ojcu, do wspomnien o okrazaniu stosu pogrzebowego, o kaplanie lejacym ghi do ognia, wiec Amrita wraca do ciemnosci i chlodu. Krople wody spadaja jej na czolo, policzek, jezyk. Wkrotce deszcz wlewa sie do srodka ciagla struga. Nasiakniete zaslony zaczynaja lagodnie uderzac ja z boku. Wzmaga sie wiatr i jak dotad nikt po nia nie przyszedl. Nikt nawet jej nie zawiadomil, co sie dzieje. Bez matki i ojca teraz ona jest pania. Gdyby jeszcze potrafila stanowczo domagac sie szacunku dla siebie.
Amrita otwiera szkatulke, oslaniajac ja przed woda. Zostanie dostarczona wujowi i to bedzie koniec. Wuj pisze, ze znalazl jej meza. Przynajmniej, jak powiedziala pewna stara kobieta, Amrita przybedzie na miejsce z godnym posagiem. Jest bogatsza od innych dziewczat. Powinna dziekowac Bogu.
W ciagu pol godziny kurz zmienil sie w bloto. Namiot na niewiele sie zdal. Forrester przemokl do suchej nitki. Wdrapuje sie na wzniesienie i ogarnia spojrzeniem gorzyste pustkowie, poprzecinane wijacymi sie dolinami. Zadnego schronienia. Gdy wiatr szarpie jego tropikalnym helmem, a widlasta blyskawica rozcina niebo na znikajace w jednej chwili kawalki, Forrestera opanowuje mysl, ze chyba jednak postapil glupio. Jego czerwonawo-brunatny swiat okryl sie szaroscia, strugi wody przeslonily horyzont. A posrodku tego wszystkiego on i zadnego drzewa wokolo. Jest najwyzszym punktem na tym pustkowiu i czuje sie obnazony. Spogladajac przez ramie na swoj namiot rozbity na dnie glebokiego wawozu, zastanawia sie, ile jeszcze potrwa ta nawalnica. Hindusi ciagle biedza sie nad schronieniem dla siebie, szamoczac sie z linami i kolkami. Ku zdumieniu Forrestera, palankin stoi w tym samym miejscu, w ktorym go zostawili. Gdyby mu nie powiedziano, ze jest inaczej, przysiaglby, ze w srodku nie ma nikogo.
Wkrotce wawozem plynie juz struga metnej wody, oddzielajac wojskowy namiot Forrestera od hinduskich konstrukcji z brezentu i bambusa. Rozpalenie ognia nie wchodzi w rachube, totez tragarze, zbici w smetna gromade, kucaja na ziemi niczym stadko ptakow palacych bidi. Moti Lal wdrapuje sie na wzniesienie z zamiarem wciagniecia Forrestera w kolejna banalna pogawedke, po czym za jego plecami schodzi po zboczu i kuca u wejscia do namiotu. Przyparty do muru Forrester poddaje sie wreszcie i odzywa:
– Kim wlasciwie jest twoja pani?
Moti Lal posepnieje.
Zawsze byla krnabrna, nawet za zycia swojej matki. Ojciec nie poswiecal jej uwagi, nie interesowalo go jej zachowanie. Zbyt pochloniety przeliczaniem pieniedzy, swiata nie widzial poza oprawnymi w plotno ksiegami rachunkowymi. Sluzacy przychodzili do kantoru z doniesieniami, ze corka rzucila filizanka w odzwiernego, ze odmowila jedzenia, ze widziano ja, jak rozmawia z kobieta z Bikaneri w miejscu kremacji zwlok. Rankiem sluzaca wyczesywala piasek z jej wlosow, jakby dziewczyna spedzala noce na pustkowiu.
Przynosila wstyd rodzinie, ale skoro pan postanowil tego nie zauwazac, obowiazek wziecia jej w karby przypadl glownemu kanceliscie. Poczatkowo Moti Lal uzywal slow. Kiedy jednak w szkatulce z bizuteria znalazl lepka brylke czarnej zywicy, wywlokl Amrite na dziedziniec i obil rzezbionym kosturem sluzacym do odstraszania malp. Trzy dni przesiedziala zamknieta w pokoju. Zaprzatniety myslami o finalizowanej wlasnie transakcji, pan spytal, kto tak placze w jego domu. Uslyszawszy, ze to Amrita, wydawal sie zaskoczony. „Czegos jej potrzeba?” – zapytal wtedy.
Zniknela zaraz po odryglowaniu drzwi. Wrocila z blednym wzrokiem, plotac cos o drzewach i rwacej wodzie. Moti Lal nigdy nie odkryl, kto podal jej narkotyk. Stopniowo tracila zainteresowanie czymkolwiek innym. Zapadla na zdrowiu, przestala sie odzywac. Jakby powedrowala do innego swiata. Musial mocno nia potrzasac i uderzyc w twarz, nim zrozumiala, co sie stalo z ojcem.
Zabojca pozostawil kawalek drutu mocno zacisniety wokol szyi ofiary. Cialo znaleziono na wysypisku smieci poza granicami miasta. Podeszwy stop zwrocone w niebo przypominaly dwie ryby z bladymi brzuchami. Nikt nie wydawal sie zaskoczony. Lichwiarze nie budza sympatii. „Rozumiesz? – krzyczal Moti Lal – rozumiesz? Zostalas calkiem sama”.
Teraz zbliza sie powodz. Ziemie pochlonie woda, ale Amrita – niczym Manu, pierwszy czlowiek – bedzie unosic sie na powierzchni oceanu i ocaleje. W zlaczonych dloniach wypelnionych deszczem widzi malenka rybke, ktora wije sie i trzepocze. Amrita okaze jej wspolczucie. To znak. Przybyl do niej sam Pan. Choc przemarznieta do kosci, Amrita wie, ze mala rybka uzbrojona w rog oznacza ocalenie.
Nie przyszli po nia. Wnetrze palankinu, zaslony, poduszki nasiakaja woda, ktora splywa ciaglym strumieniem po drewnianej konstrukcji. Amrita nie ma szala, a cienkie sari przylepione do ciala nie daje najmniejszej ochrony. Nie spodziewa sie, ze przyjda. Moti Lal jej nienawidzi, chce, zeby umarla. Niby dlaczego mialby jej pomoc? Powinna sie ruszyc, ale to i tak wszystko jedno. Powodz jest nieuchronna, a kiedy nadejdzie, poniesie ja, a pozostalych zagarnie.
Z nadejsciem czasu podrozy Moti Lal zamknal dom, kosztownosci spakowal do waliz i wyprawil przodem z jednym ze slug. Na ulicy czekaly wozy, by powiezc je na stacje oddalona o trzy dni drogi od miasta. Sklepikarze przysiedli obok swoich wag i odpluwajac betel do rynsztoka, pokazywali palcem kazda rzecz zamordowanego kaszmirskiego lichwiarza, jego kobierce, jego wagi. Woly machaly ogonami, woznice skrobali sie po glowach. Wszystko bylo gotowe. Tyle ze dziewczyna nie chciala jechac.
Moti Lal zbil ja, a ona lezala na ziemi, powtarzajac, ze sie zabije. Moti Lal zbil ja znowu i oswiadczyl, ze wszystko mu jedno, czy Amrita umrze, czy nie, ale dal slowo jej wujowi, ze dowiezie ja do Agry, gdzie zostanie wydana za maz. Amrita odparla, ze nie ma wuja w Agrze, a malzenstwo nic dla niej nie znaczy, skoro i tak niedlugo umrze. Moti Lal okladal ja, poki nie opadl z sil. Kiedy twarz Amrity opuchla, a jeden z zebow sie obluzowal, powiedziala, ze pojedzie, byle nie koleja. Moti Lal w koncu ustapil.
Ustapil i od tygodni przemierza kraj, zlany potem splywajacym po lysiejacej czaszce, podczas gdy Amrita lezy nieruchomo w swoim zamknieciu i oddaje sie wizjom. Kazdego dnia, wsuwajac stopy w zakurzone klapki, Moti Lal coraz wyrazniej dostrzega absurd tej sytuacji. Jest powazanym czlowiekiem, z pozycja i dyplomem, a wedruje niczym zebrak. Kazdego dnia, gdy kuca do porannego wyproznienia, przechodzi mu przez glowe, ze ta dziewczyna ma silniejsza wole niz on. Nie dba o to, czy umrze. Jakby mu uragala. Moze wiec zasluguje, zeby ja zostawic na pastwe ulewy i chlodu. Jesli umrze z zimna, taka widac wola Boga. Wtedy Moti Lal wsiadzie do pociagu, odda sie lekturze jakiejs broszury, wypije herbate ze szklanki, wiedzac, ze wszystko juz za nim. W glowie mu sie nie miesci, ze ta uparta dziewucha nie raczy nawet zwlec sie ze swoich lezy i schronic tam, gdzie jest sucho. Jeszcze nie widzial, zeby woda lala sie z nieba z sila krwi chlustajacej z otwartej rany.
Caly swiat staje sie przeszloscia. Nie ma juz nic procz rwacej spienionej wody splywajacej z gor. Wraz z nia nadchodzi przyszlosc, niesiona z pniami drzew i czerwonawym blotem zmytym ze zbocza. Woda wali z niewiarygodna predkoscia, jakby ponaglana potezna reka, wdziera sie w glab jalowej ziemi z impetem armii, wypelnia waskie szczeliny, az dociera do wawozu, gdzie kleczy Forrester, usilujac wcisnac poluzowany kolek namiotu z powrotem w nasiakniete podloze. Forrester podnosi wzrok i tuz przed soba widzi wielka biala sciane.
– O Boze! – wola, nadajac jej imie. W tej samej chwili zagarnia go zywiol.
Palankin rozlatuje sie jak dziecieca zabawka. Amrita usmiecha sie, gdy noc eksploduje gwaltownym pedem, potega, za ktora tesknila, odkad siega pamiecia. Wielblady szarpia sie i rycza, ginac w wodzie jeden po drugim podczas rozpaczliwych prob oswobodzenia sie z pet. Ludzie i ladunki, wciagnieci w odmety, bezladnie plyna z pradem. Przez moment Moti Lalowi udaje sie utrzymac parasol w dloni. Stoi w spienionej wodzie sztywno wyprostowany, z mina „wlasnie zaczyna padac”. Po chwili znika w kipieli. Juz tylko parasol kolysze sie na powierzchni. Moti Lal czuje, jak woda wypelnia mu pluca. Nachodzi go dokuczliwa mysl o wydatku na nowy parasol. Jeszcze jeden koralik przesuniety na liczydle, jeszcze jedna kolumna zliczonych cyferek, uwienczona pociagnieciem piora, i Moti Lal tonie. Caly swiat staje sie przeszloscia.
To powinien byc koniec. Ale w kanwie kazdego wielkiego wydarzenia znajdzie sie niteczka drobnych cudow. Forrester natrafia na jakis przedmiot. Spieniona woda huczy wokol jego klatki piersiowej, lecz nie siega glowy, nosa, ust, pozwalajac swobodnie oddychac. Kiedy drobne dlonie chwytaja go za przeguby i pomagaja wydostac sie z kipieli, Forrester przestaje rozumiec, co sie z nim dzieje. Traci kontakt z rzeczywistoscia.
Gramoli sie na jakas pochylosc i pada na czworaki, z trudem lapiac oddech. Powoli dociera do niego, ze wokol jest sucho i ciemno. Wstaje. To wylot jaskini. I znowu dotyk palcow. Wzdryga sie, lecz po chwili, juz opanowany, pozwala zlapac sie za nadgarstek. Nieznana reka prowadzi go w glab jaskini. Forrester drugi raz pada na kolana. Nogi odmawiaja mu posluszenstwa. Probuje uregulowac oddech. Bez skutku. Gdy z ciemnosci wylania sie ogien, nabiera przekonania, ze umarl.
Miejscowa bogini-matka stoi przed nim w swietle ognia nadziemska i dzika. Od stop do glow umazana blotem. Splatane wlosy zaslaniaja jej twarz. Jest naga, zupelnie naga. Forrester kleka, czerwienieje i odwraca oczy, porazony widokiem piersi zwienczonych ciemnymi brodawkami, rzezba brzucha, niewielka kepka wijacych sie wlosow lonowych. A wszystko to o wiele bardziej prawdziwe niz dziewczeta zaludniajace jego bezsenne noce w gorach. Dziewczeta z kartek pocztowych, delikatne jak koronki. Wychylaja zza parasolek mlecznobiale buzie o zarozowionych policzkach i pytaja: moj drogi, nie zechcialbys przejsc sie do ogrodu?