Impresjonista - Kunzru Hari. Страница 53
– Wydawalo mi sie, ze grasz. Wspominales o tym. Jonathan odpowiada cos wymijajaco.
– Zaskoczyles mnie. Wy tam w koloniach zwykle jestescie wysportowani. Zdrowy pendzabski styl zycia i takie tam.
Jonathan smetnie przypomina sobie brytyjsko-hinduski zwyczaj budowania kortow na kazdym dostepnym skrawku ziemi, nawet w gorzystych okolicach, gdzie ludzie wykuwali je w zboczach niczym dzinisci wizerunki swoich swietych. Niepojete, ze nigdy nie gral w tenisa. Teraz nie potrafi wymyslic zadnego sensownego uzasadnienia porazki, oznajmia wiec, ze nadwerezyl sobie reke. Ma nadzieje, ze to tlumaczenie wybawi go z opresji. Muskett najwyrazniej nie daje wiary jego slowom, jednak pokrywajac niesmak uprzejmoscia, proponuje wypicie czegos na tarasie.
Jonathan czuje sie w obowiazku rozcierac od czasu do czasu nadgarstek, a Muskett snuje opowiesci o przyjeciach, o bywalcach przyjec, ich zwiazkach z gospodarzami i swoich zwiazkach ze wszystkimi. Muskett ma pieniadze, samochod i zaproszenia Na Wies na piec kolejnych weekendow. Wies to miejsce, gdzie Wszyscy spedzaja czas, gdy nie chodza na Przyjecia albo na korty. Muskett opowiada o balu u lady Kynaston i u panstwa Huntingtonow i o swoich zabawnych odzywkach na obiedzie u Waller-Waltonow. Na wszystkich trzech przyjeciach smiertelnie sie wynudzil i spotkal te same osoby. Brakowalo tylko tych, ktorzy zostali zaproszeni na bankiet do ambasady Szwecji. Muskett zaproszenia nie dostal i wcale nie zaluje. Spodziewal sie, ze tam bedzie jeszcze nudniej (jak to zwykle w ambasadzie). I oczywiscie wyszlo na jego. Wszyscy zgodnie stwierdzili, ze bylo strasznie. Muskett zaliczyl juz dwa lata studiow na Uniwersytecie, ma dlugi, ktore splaci jego staruszek, jest po slowie z Anne Waller-Walton i spodziewa sie, ze po studiach wyladuje w City. Jonathan domysla sie, ze City nie jest przeciwienstwem Wsi, lecz tworem o wiele bardziej zlozonym, majacym cos wspolnego z kontrolowanym przeplywem kapitalu, akcjami i lunchem.
Muskett przyrzeka, ze wpadnie w przyszlym tygodniu, ale slowa nie dotrzymuje. Jonathan zdaje sobie sprawe, ze oblal test i ze jeszcze wiele musi sie nauczyc, zanim bedzie pasowal do kregow, w jakich obraca sie mlody Muskett. W notesie spisuje swoje slabe punkty: tenis, taniec, samochod. Wiekszosc kieszonkowego poszla juz na ubrania, ale Jonathan zaczyna odkladac niewielkie sumy na lekcje. Tenis czy taniec? Lekcje tanca kosztuja mniej, zwlaszcza w Shepherd’s Bush u niejakiej madame Parkinson w poniedzialki wieczorem (tak przynajmniej wynika z anonsu zamieszczonego w „Post”). Madame Parkinson okazuje sie plomiennoruda kobieta z francuskim akcentem, w ktorym nawet Jonathan rozpoznaje falsz. „W lewo raz dwa, w prawo raz dwa, i z ghacja – ouil”. Wkrotce Jonathan zaczyna spedzac wieczory w Hammersmith Palais de Danse, gdzie w klebach papierosowego dymu muzycy o blyszczacych od brylantyny wlosach niezmordowanie graja fokstrota, a ostrzyzone na chlopczyce mlode kobiety najpierw pozwalaja deptac sobie po palcach, a potem prowadza go w ustronne i ciemne zakatki nad rzeka.
Stopniowo Jonathan wyzbywa sie napiecia; jego zmysly dostrajaja sie do londynskich odmiennosci. Ludzie maja tu inna przestrzen osobista niz w Bombaju, inny prog tolerancji na naruszenie prywatnosci, inne powody i sposoby okazywania gniewu. Jonathan jezdzi metrem, powtarzajac sobie, zeby nie wstrzymywac oddechu i przybierac ten sam obojetny wyraz twarzy co inni pasazerowie, obijajacy sie o siebie w metalowej kapsule. Siedzi w kinie, skapany w bialym swietle, poruszony do glebi odglosami wystrzalow czy skrzypiacej podlogi, wydobywanymi przez organiste z futurystycznej machiny. Je lody, otoczony obsciskujacymi sie parkami w ostatnim rzedzie, i czuje, jak przywiera do niego angielskosc, jak oblepia mu skore niczym miejski brud. Tego chcial. To mu wystarczy.
Wszystko urywa sie nagle, gdy pani Lovelock napomyka panu Spavinowi o Palais. Spavin wzywa Jonathana do biura i oznajmia, ze nie tego oczekiwal od swojego podopiecznego, Jonathan nie rozumie, czym zawinil, ale gorliwie przeprasza. Boi sie, ze wszystko zostanie mu odebrane. Pan Spavin uwaza, ze Jonathan jest niesubor-dynowany i ze najlepiej bedzie, jesli wyjedzie do Chopham Hali natychmiast. Potrzeba mu dyscypliny. Dyscypliny i rygorow szkolnego zycia. Nie ma co zwlekac. Pojedzie jutro rano pociagiem z dworca przy Liverpool Street.
Mowi sie, ze w momencie smierci sir Peregrine Haldane usiadl w wielkim lozu w Chopham Hali i krzyknal: „Ukarz ich, Panie! Nie oszczedzaj!”. Pozniej roznie interpretowano ostatnie slowa umierajacego. Duchowny parafii w Chopham Constable (czlowiek, ktorego sir Perry zawsze podejrzewal o wywrotowe, egalitarne poglady) uznal je za proroctwo losow wszystkich bogaczy, po czym wyglosil plomienne kazanie o koncu mieszkancow Sodomy i Gomory. Anonimowy londynski pamflecista utrzymywal, ze sir Peregrine „Syfileusz” Haldane wrocil we wspomnieniach do jedne) z legendarnych orgietek z piecioma ladacznicami. Te opinie podzielala zreszta wiekszosc londynskiego towarzystwa, mimo goracych protestow przyjaciol zmarlego, wedlug ktorych sir Peregrine chcial zawolac: „Ukarz mnie, Panie! Nie oszczedzaj mnie!”, ale agonia poplatala mu mysli.
Cokolwiek mialo to znaczyc, po zapoznaniu sie z ostatnia wola sir Perry’ego nikt nie mial watpliwosci, ze staruszek okazal skruche. Poznawszy tresc testamentu, Oliver de Tassle-Lacey, siostrzeniec i spadkobierca sir Perry’ego, uswiadomil sobie, ze jest zrujnowany. Poniewaz wiazal ogromne nadzieje ze spadkiem, nie pozostalo mu nic procz samobojstwa. Skoczyl z lozy w Theatre Royal w trakcie przedstawienia „Aleksander i Poros” i nadzial sie na kopie trzymana przez kogos w orszaku. Polaczenie fatalnej reputacji sir Peregrine’a z widowiskowa smiercia Olivera na kilka tygodni skupilo uwage opinii publicznej na testamencie. To, ze stary hulaka, zamiast przekazac dom i ziemie mlodemu pokoleniu, postanowil ufundowac szkole dla „synow zasluzonej biedoty”, uznano za przejaw ekscentryzmu graniczacego z szalenstwem. A jednak na dworze krolewskim niektorzy stwierdzili, ze to wzruszajacy gest. Informacje o ufundowaniu szkoly odczytano nawet krolowi w trakcie jego porannego wyproznienia.
Przez nastepne dwa stulecia z okladem w Chopham Hali zaszlo wiele zmian. Pierwotny zapis uzupelnily kolejne darowizny. Byl nawet czas, gdy szkola stala sie na tyle modna, ze przyciagala synow posledniejszej arystokracji. Niestety, tego sierpniowego popoludnia, gdy pociag Jonathana wtacza sie na spiaca stacyjke w Chopham Constable, te dni naleza juz do przeszlosci. Chopham Hali sytuuje sie gdzies posrodku wielkiej drabiny angielskich szkol prywatnych, o wiele nizej od wszystkich Harrowow, Etonow i Winchesterow, na tyle jednak wysoko w hierarchii spolecznej, by miejscowi wiesniacy uchylali czapek przed nauczycielami i czasem za ich plecami spluwali.
Jonathanowi wydaje sie, ze Norfolk lezy bardzo daleko od Londynu. Tlukac sie przez rowninna okolice, przypomina sobie Pendzab. Pod wplywem wspomnien zaczyna czuc sie nieswojo. Na widok czekajacego na peronie Briggsa, woznego w Chopham Hali, sztywnej figury z bujna broda i melonikiem na glowie, ma ochote zostac w pociagu i sprobowac szczescia z Kings Lynn. Zbiera sie jednak na odwage, wysiada, daje sie rozpoznac i juz po chwili przemierza z Briggsem wioske staromodna dwukolka.
Rozmowa sie nie klei. Briggs rzuca cos o pogodzie, ktora jest calkiem znosna, zwazywszy na okolicznosci. Jakie okolicznosci, Jonathan nie pyta, a Briggs nie uznaje za stosowne wyjasniac. Pod brame szkoly podjezdzaja w calkowitej ciszy.
Pierwsze wrazenie jest mile. Teren jest rozlegly, boiska do rugby i krykieta biegna w strone Brand, niewielkiego strumyka stanowiacego wschodnia granice parku. Od czasow sir Perry’ego elzbietanska budowla niewiele sie zmienila, choc kolejni dyrektorzy przydali szkole luksusu w postaci nowego internatu oraz sali gimnastycznej i kaplicy, zbudowanych pod jednym dachem. Owo architektoniczne curiosum w formie prostego wiktorianskiego gotyku wywodzi sie z teorii ktoregos pedagoga, dotyczacej scislego zwiazku miedzy wielbieniem Boga a cwiczeniami fizycznymi. Wprowadzil on ja w zycie przy udziale postepowego grona pedagogicznego i specjalnego funduszu.
Wieza kaplicy, walcowaty twor z nieco wygietym i dziwacznie bulwiastym szczytem, to wszystko, co pozostalo z szalenstwa sir Perry’ego. Powstala w apogeum wyczynow starego zbereznika. Zamaskowana, przyporami i zwienczona krzyzem, ciagle znana jest wsrod wiesniakow jako Wielki Wal. Legenda glosi, ze stanowi dokladne odwzorowanie ulubionego narzedzia sir Perry’ego, ktore uwiecznil, starajac sie o przychylnosc ksieznej Devonshire.
Gdy Briggs wyjmuje walize z dwukolki, Jonathan wchodzi do wylozonego debem holu i po raz pierwszy wciaga w nozdrza won mydla karbolowego, blota i gotowanej kapusty, mieszanke zapachowa charakterystyczna dla angielskiej szkoly z internatem. Na trzy tygodnie przed rozpoczeciem roku szkolnego panuje tu martwa cisza. Pozlacane nazwiska i gipsowe popiersia dawnych dyrektorow patrza na Jonathana z przedziwnym spokojem, jakby strzegly zawieszenia broni. Jonathan przyglada sie trofeom sportowym ustawionym na polkach przeszklonej szafy, az Briggs kaszle mu glosno nad uchem i sugeruje, ze moze jednak powinni isc juz na gore, zwazywszy na okolicznosci. Jonathan pnie sie za starym sluga po schodach. Mijaja szereg zamknietych drzwi i obszerna, ponura sale, sluzaca mlodszym chlopcom do odrabiania lekcji. Wreszcie dochodza do skrzydla, w ktorym miescily sie kiedys pokoje goscinne rodziny Haldane’ow, a teraz znajduja sie sale klas szostych.
Drzwi. Kolejny pusty pokoj czeka, by go czyms zapelnic.
Jonathan moze sie teraz rozpakowac. Dyrektor oczekuje go za godzine na herbacie. W szklarni. Po oznajmieniu tego Briggs stoi w drzwiach wyczekujaco. Dopiero kiedy Jonathan wciska mu do reki monete, odchodzi, powloczac nogami.
Szklarnie stoja na tylach glownego gmachu i przypominaja miniaturowy szklany palac, lsniacy w promieniach slonca. Jonathan jak zahipnotyzowany idzie ku nim przed trawnik. Osadza go w miejscu donosny wrzask.
– Chlopcze! CHLOPCZE!
Jonathan odwraca sie na piecie i widzi poczerwieniala twarz mezczyzny wychylajacego sie z okna na pietrze.