Impresjonista - Kunzru Hari. Страница 54

– Co ty wyprawiasz?!

– Ide…

– Co?

– Ide do…

– CO? Nigdzie nie powinienes chodzic po trawie! Pamietaj! Patrz, co narobiles!

Jonathan spoglada pod nogi i widzi, ze jego buty zostawily na pasiastym trawniku male wglebienia.

– Trawnik! – grzmi mezczyzna. – Tylko rodzice, nauczyciele i starsza sluzba! Wyjatek: starostowie klas w niedziele! Wszyscy chlopcy ze starszych klas w Dniu Fundatorow miedzy druga a czwarta po poludniu! A teraz wynos sie stad!

Jonathan ostroznie wycofuje sie na zwirowa sciezke. Okno zamyka sie z trzaskiem. Jonathan mysli nad czyms przez chwile, po czym wyjmuje z kieszeni notes i pisze: „Dalsze potwierdzenie znaczenia trawnikow”. Angielskosc wnika w jego skore nieco glebiej.

Odnalezienie szklarni to jedno. Odnalezienie wejscia do srodka to drugie. Konstrukcja sklada sie z trzech czesci. Kazda z nich tonie w zieleni. Niektore strefy sa osloniete przed swiatlem plociennymi ekranami. W innych para wodna przeslania wszystko. Przez wysypane zwirem podloze biegnie skomplikowany system rur pompujacych cieplo. Wreszcie Jonathan dostrzega jakas postac w zoltym kapeluszu. Idac wzdluz sciany, odkrywa drzwi i nagle trafia w sam srodek pory deszczowej w Indiach, gdzie ciezkie i parne powietrze spowija czlowieka niczym flanela.

Jonathan zastaje doktora Noble’a, dyrektora szkoly i milosnika orchidei w jednej osobie, nad tworzeniem krzyzowek. Noble siedzi pochylony na lawce, przytrzymuje platki soczyscie czerwonego dendrobium i oblepiona pylkiem wykalaczka pieszczotliwym ruchem przeciaga po organach rozrodczych kwiatu, jakby przelamywal opor tancerki rewiowej. Przesunieta na tyl glowy panama z szerokim rondem odslania koscista czaszke i pojedynczy kosmyk siwych wlosow. Ze wzrokiem utkwionym w jednym punkcie, gdzies na przedluzeniu czubka dlugiego, wydatnego nosa, nie zauwaza nadejscia Jonathana. Zadanie pochlania go calkowicie. Dopiero gdy transfer pylku dobiega konca, doktor Noble rozprostowuje plecy i patrzy na nowego ucznia z blogim postkopulacyjnym usmiechem.

– Bridgeman – mowi. – Prosto z tropikow.

– Tak, prosze pana.

– Przyjechales niedawno z Azji jak moje nowe Paphiopedilum. – Wskazuje drewniana skrzynke u swych stop. Obaj patrza do srodka. Jonathan widzi tylko malo obiecujaca mieszanine ziemi i kwiatowych bulw. To, co widzi doktor Noble, musi byc naprawde podniecajace, gdyz wydaje on z siebie przeciagly jek.

– Cudowne – mruczy.

– Tak, prosze pana.

– Chodz ze mna do alpinarium, gdzie, jak mniemam, pani Dodd zostawila nam herbate.

Toruja sobie droge przez mase zieleni. Orchidee sa wszedzie. Rosna w dlugich skrzynkach, zwieszaja sie z koszykow, wija sie wokol pni i sztucznych podporek z kory i drutu. Przybieraja kazdy wyobrazalny ksztalt i kolor. Ogromne woskowate kwiaty z plozacymi sie korzeniami, malenkie gwiazdki, szpice, wachlarze, slupki i rozety, kwiaty w ksztalcie torebek i kwiaty z ostro zakonczonymi ogonkami. Porastaja oblozone mchem konstrukcje i pna sie w gore nad glowami, tworzac labirynt korzeni powietrznych, ktore bija Jonathana po twarzy i wplatuja sie we wlosy. Doktor Noble wydaje sie bardziej przywodca orchidei niz ogrodnikiem; przywodca kontrolujacym ich hordy sila woli.

Rosliny w alpinarium rosna wokol niewielkich skalek. Temperatura jest o dobre dwadziescia stopni nizsza niz w strefie tropikow za sasiednimi drzwiami. Doktor Noble nalewa herbate i objasnia filozofie szkoly, ktora da sie strescic w trzech punktach: chlopcy powinni pilnie sie uczyc, doskonalic umiejetnosci gier zespolowych i pod zadnym pozorem nie wolno im wchodzic do Blue Badger czy kawiarni U Edith, gniazd rozpusty w Chopham Constable. Opiekun Jonathana napomknal cos o jego sklonnosciach do tego rodzaju miejsc i otrzymal zapewnienie, ze Chopham Hali wyleczy chlopca z tej slabosci. Po czesci oficjalnej nastepuje powrot do orchidei. Doktor Noble dzieli sie z Jonathanem planami skrzyzowania pewnych wyjatkowo wymagajacych odmian orchidei Cattleya. Rezultaty ma zamiar zaprezentowac w Kew, londynskim ogrodzie botanicznym. Nowa odmiane nazwie C.haldaniensis, a moze C.emiline od imienia dziewczyny, ktora poznal w Oksfordzie. Wzmianka o uniwersytecie naprowadza go znowu na temat edukacji Jonathana. Przerzuciwszy sie na greke, wyglasza oracje w tym jezyku, po czym zawiesza glos, najwyrazniej oczekujac odpowiedzi. Kiedy Jonathan przyznaje, ze nie rozumie, slyszy, ze to niezmiernie powazna sprawa. Rzecz cala zostaje powtorzona po lacinie. Przez chwile prowadza sztywna konwersacje, poki doktor Noble nie traci zainteresowania tematem wojowniczego charakteru Germanow i nie wraca do orchidei. Podczas ostatniej suszy stracil mnostwo roslin. Najwieksze spustoszenia dokonaly sie wsrod tropikalnych epifitow. Gdy przystepuje do szczegolowego opisu strat, sprawia wrazenie, jakby mial sie rozplakac. Bierze sie jednak w garsc, dolewa herbaty i stwierdza, ze wedlug niego najlepszy bedzie dla Jonathana kurs historii.

– Na to powinienes sie zapisac na uniwersytecie. Filologia klasyczna nie jest dla ciebie. Zdaje sobie sprawe, ze mozesz czuc sie rozczarowany. Na kretej sciezce zycia spotkasz pewnie ludzi przekonanych, ze znajomosc starozytnych to znak rozpoznawczy dzentelmena. Okaz hart ducha i nie bierz sobie do serca tych opinii. Wierz mi, ze tak bedzie dla ciebie najlepiej. Choc pszczoly w naszym ogrodzie przenosza pylek miedzy roznymi kwiatami, nie widzimy, zeby dalie i ostrozki albo geranium i goryczka krzyzowaly sie z soba. Dlaczego? Poniewaz maja zupelnie inna nature. Z chlopcami jest tak samo. Kazdy ma inna nature. A twoja, panie Bridgeman, jest natura historyczna. Jako baczni obserwatorzy swiata uznajemy te ograniczenia za dobre, prawda? Gdyby nie one, kwiaty utracilyby swoja tozsamosc i w przyrodzie zapanowalby straszliwy zamet, Jonathan zastanawia sie przez chwile nad slowami doktora.

– Historia jest w porzadku, prosze pana.

– Takie podejscie mi sie podoba. A teraz mozesz isc i rozpakowac Swoje rzeczy.

?

Trzy tygodnie dzielace go od rozpoczecia roku szkolnego Jonathan spedza w bibliotece albo asystujac doktorowi Noble’owi w szklarniach. Posypuje piaskiem i pedzluje sprochniale drewno, uczy sie, jak zraszac rosliny tropikalne o wschodzie i zachodzie slonca. Wyglada na to, ze Noble polubil nowego ucznia. A jesli nie jest to sympatia, to przynajmniej zainteresowanie. Kiedy Jonathan smieje sie albo gestykuluje, doktor uwaznie mu sie przyglada. Jakby analizowal w myslach jego rodowod, cofajac sie az do form roslinnych, z ktorych wzial poczatek.

Pewnego popoludnia Jonathan pomaga dyrektorowi przy mikroskopijnych nasionkach. Umieszcza je w galaretowatej mazi, pakuje do butelek z zatyczkami i mowi do nich tym samym, co on, pieszczotliwym tonem, tak roznym od szorstkiego tonu przybieranego przez doktora w rozmowach z ludzmi. Te orchidee beda prawdziwymi cesarzowymi. To krolowe nocy, hurysy i boginie w jednym, zniewalajace „Madonny dzungli o czarnych piersiach”. Noble chyba zupelnie nie zdaje sobie sprawy, ze obnaza przed chlopcem swoje wewnetrzne, pelne zmyslowosci zycie.

Wieczorem Jonathan spaceruje po terenie otaczajacym szkole i pali przemycone papierosy, ciasno spowity wakacyjna cisza. Chopham Hali trwa w nerwowym oczekiwaniu. Pierwszego dnia roku szkolnego eksploduje zyciem.

Z nastaniem switu kaszlacy Briggs czlapie w strone frontowego wejscia. Przez godzine jest jeszcze cicho. Potem w oddali narasta zlowrogi turkot. Ku Chopham Hali zmierza kawaleria zmotoryzowana. Przed podjazdem zatrzymuje sie konwoj rodzicielskich aut, ktore wypluwaja z wnetrza srogich ojcow, zaplakane matki w lisach, ich synow, szoferow, sluzacych i psy w klebowisku kijow do krykieta i mnostwa pakunkow. Po jakims czasie ojcowie pakuja matki z powrotem do samochodow i odjezdzaja. Zarty sie koncza. Trzeba wciagnac ciezkie walizy po schodach. Malych chlopcow przegania sie z sypialni do lazienki, do kaplicy, na sniadanie, do klasy, na apel, a starszych na boiska, na musztre z drewnianymi karabinami albo ustawia sie naprzeciw siebie, kazac silowac sie i przepychac. Chaos nadzoruja nauczyciele, ktorych czarne czapki i togi upodabniaja do stada krukow, oraz starostowie, sadysci w kamizelkach, wyczuleni na najdrobniejsze przejawy niesubordynacji. Jonathan wkrotce przekonuje sie, ze w tym zamknietym swiecie to oni sa prawdziwymi przelozonymi i ze on, nowy szostoklasista, jest w tym gronie podejrzana anomalia.

Internatem, w ktorym Jonathan ma zaszczyt zamieszkiwac, dowodzi niejaki Fender-Greene, jasnowlosy drab z rzadkim wasikiem i jaskrawozielonym krawatem z jedwabiu, symbolami uprzywilejowanej pozycji. Wzywa Jonathana do swojego pokoju. Najpierw miazdzy mu dlon w uscisku, po czym wyglasza krotka przemowe. Jej sens sprowadza sie do stwierdzenia, ze bez wzgledu na to, jakie zycie Jonathan wiodl do tej pory, teraz bedzie czastka czegos o wiele wazniejszego, w zwiazku z czym musi stosowac sie do zasad obowiazujacych w internacie. Fender-Greene bierze gleboki wdech i krzyczy: „Do mnie!”. W otwartych drzwiach staje zdyszany jedenastolatek z herbata. Kiedy chlopiec ze szczekiem rozstawia filizanki i spodeczki, Fender-Greene obrzuca go wladczym spojrzeniem.

– Swietny maly, co? Czysci tez buty i robi wspaniale omlety.

Po herbacie Fender-Greene przedstawia Jonathana reszcie mieszkancow internatu. Po prezentacji chlopcy bija mu brawo i spiewaja:

Niestraszne nam przeszkody,
niestraszne nam zywioly.
Cel jasny nam przyswieca:
rozdanie imie szkoly.

Fender-Greene i jego pomocnicy szybko traca zainteresowanie jego osoba i zabieraja sie do znecania nad malymi nowicjuszami. Jonathan wycofuje sie w kierunku schodow.

Na gorze zastaje ciemnowlosego mlodzienca, wygrywajacego jakas melodie na zdeformowanej gitarze. Przynalezna mu czesc pokoju w nadprzyrodzony sposob zapelnila sie ksiazkami i zdjeciami oraz nietypowymi przedmiotami w rodzaju maszyny do pisania i brazowego popiersia mezczyzny o szpiczastej brodce. Na widok Jonathana chlopak przerywa gre i wyciaga dlon na powitanie.

– Czesc. Jestem Gertler i jak sie na pewno zorientowales, jestem Zydem.